wtorek, 27 września 2016

144. Powstańczy kalendarz. 27 września

 Janina Gutowska Rożecka "Dora" zastanawia się jak mogła tym okienkiem wynosić rannych
 Niewiele  brakowało, a "Dora" 70 lat później próbowałaby wcisnąć się do okienka
Przy pamiątkowej tablicy na Fortach


Teraz powstańcy z Mokotowa będą mieli okazję jako jeńcy wojenni pomyśleć o tym, jak wspaniałomyślną jest decyzja niemieckiego dowództwa, uznająca ich za jeńców wojennych i nakazująca odpowiednie traktowanie.
    Z niemieckiej ulotki 27 września

27 września 1944 rok, środa
 Około 13:30 Mokotów skapitulował. Do niewoli poszło ponad 1000 żołnierzy i oficerów oraz ok. 5000 ludności cywilnej.
 Dowódca oddziałów żoliborskich, ppłk Mieczysław Niedzielski (ps. "Żywiciel") otrzymuje od dowódcy wojsk nieprzyjacielskich, gen. Hansa Kaellnera, propozycję zawieszenia broni. Dowódca Żoliborza do odmownej odpowiedzi dołącza protokół oględzin miejsca morderstw na mieszkańcach Marymontu (ul. Gdańska 4), dokonanych przez wycofujące się oddziały niemieckie.

Janina Gutowska Rożecka ps. Dora
Broniło się Śródmieście i Żoliborz, który był atakowany ze wszystkich stron. Coraz więcej Niemców było na Śmiałej, robiło się bardzo niebezpiecznie. Rannych wynosiliśmy w pośpiechu, przez małe piwniczne okienko. Dzisiaj, kiedy czasem chodzę na Śmiałą i przyglądam się jak maleńkie jest okienko do piwnicy, to nie mogę uwierzyć, że daliśmy radę nie tylko wychodzić tamtędy, ale i wynosić rannych. Ewakuacja stała się na tyle niebezpieczna, że zadecydowano o wstrzymaniu jej do nocy, wtedy Niemcy dawali trochę spokoju. W tym czasie została ranna córka generała Okok–Kułaka pomagająca nam w szpitalu. Miała właściwie urwaną nogę, jej stan był bardziej niż ciężki. Doktor Zaturski  zdecydował o przetransportowaniu jej na forty. Razem z łączniczką wynieśli ranną z piwnicy. Kiedy już byli na podwórku, spadł pocisk. Pani Władka zginęła na miejscu,  doktor został ciężko ranny, w obie ręce i plecy. Ja byłam w tym czasie w piwnicy, nic mi się nie stało. Nikt nie mógł mi pomóc, bo łączniczka miała zmasakrowaną rękę. Nie miałam czasu na zastanawianie, za chwilę mogły spaść następne pociski. Zrzuciłam z noszy nieżyjącą już kobietę, wtaszczyłam doktora. Tylko co dalej, wiedziałam, że sama nie udźwignę, a co dopiero przenieść na forty. Zobaczyłam przebiegającego cywila, zaczęłam wołać o pomoc. Odkrzyknął, że nie może dźwigać, bo ma chore serce. Nie miałam wyjścia, z kabury doktora wyciągnęłam pistolet. Celując w mężczyznę zagroziłam, że zastrzelę, jak nie będzie ze mną niósł, chociaż oczywiście nie zrobiłabym tego. Musiałam wyglądać na kompletnie zdesperowaną, gotową na wszystko, bo szybciutko wziął nosze. Biegliśmy między wybuchającymi pociskami. Mój pomocnik zupełnie zapomniał o chorym sercu. Ten sam doktor „Raczek”, który wrzeszczał na rannych, żeby byli spokojni, że żołnierz musi być twardy, teraz z bólu wydzierał się koszmarnie. Szczęśliwie donieśliśmy go do szpitala na forcie. Musiałam natychmiast wracać na Śmiałą do swoich podopiecznych.
Wieczorem przyszły dziewczyny z patrolu sanitarnego i zaczęłyśmy wynosić pozostałych rannych. Wciąż donoszono kolejnych. Trafił mi się młody chłopak z raną nogi. Musiałam rozciąć nogawkę, żeby obejrzeć i opatrzyć. Nie chciał pozwolić, bo spodnie mu zniszczę i jak on będzie wyglądał. Nie miałam ani czasu, ani ochoty na tłumaczenie, powiedziałam mu: „Możesz pójść do Pana Boga bez spodni, też cię przyjmie”.
Budynek powoli zaczynał się palić, co chwilę słyszałam na ulicy charakterystyczny stukot niemieckich butów. Wynieśliśmy naszych chłopców. Został Niemiec, którego leczyliśmy. Był tak ciężki i duży, że nie było możliwości ruszenia go. Zresztą i dla niego i dla nas było bezpieczniej, że  został na Śmiałej. Kazałam mu zawołać na swoich, jak już wszyscy wyjdziemy. Był chyba bardzo przerażony. Później, już po podpisaniu kapitulacji, poszłam sprawdzić, czy nic mu się nie stało. Okienko było rozwalone i Niemca nie było. Oznaczało to, że go zabrali.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz