wtorek, 28 czerwca 2016

75. Bohaterowie spotkania w Muzeum...



Jutro  o godz. 19.00 spotkamy się w Muzeum Powstania Warszawskiego nie tylko z bohaterami książki „Pod okupacją i w Powstaniu. Konspiracyjne wspomnienia”. Swoją obecnością zaszczycą nas również Powstańcy, którzy byli bohaterami książki „Powstańcy 44. Bohaterowie i świadkowie” oraz Ci, których losy przedstawię w trzeciej książce. Swoją obecność potwierdzili:
URSZULA KATARZYŃSKA ps. Ula była najmłodszą łączniczką dowództwa „Broda 53”. Jej konspiracyjna działalność zaczęła się od harcerstwa, do którego należała już przed wojną. Najważniejszym zadaniem każdego młodego człowieka była nauka, wbrew zakazom okupanta. W 1942 roku kiedy zaczęto tworzyć Kierownictwo Dywersji były potrzebne sprawdzone i zaufane dziewczyny do przenoszenia meldunków. Ula była dobrze znana w tym środowisku, została łączniczką. Dwa tygodnie przed Powstaniem zginał jej narzeczony. Przeszła cały szlak powstańczy. Najpierw była na Woli, Starówce, kanałami przeszła do Śródmieścia, potem był Czerniaków i znowu kanałami doszła na Mokotów.
JANINA ROŻECKA ps. Dora, córka oficera Wojska Polskiego, który został zamordowany w Starobielsku. Razem z matką i młodszą siostrą Wandą mieszkały w rodzinnej willi przy ulicy Felińskiego na warszawskim Żoliborzu. Dom był małą twierdzą i prężnie działającą komórką konspiracyjną. Odbywały się tam zajęcia podchorążówki. Był magazyn broni, punkt kontaktowy. Ukrywali się Żydzi, cichociemny i różne osoby potrzebującego czasowego schronienia. Wszystko pod nosem Niemców. Stacjonowali po sąsiedzku, w „Poniatówce”. W Powstaniu była sanitariuszką w „Żywicielu”. Najdłużej pracowała w szpitalu polowym przy ulicy Śmiałej.
JANINA CHMIELIŃSKA ps. Chmiel, obecnie siostra Urszulanka. Córka doradcy prezydenta Stefana Starzyńskiego i pasierbica najbliższej współpracownicy tegoż prezydenta. Zapatrzona w swoją starszą siostrę zawsze chciała być taka jak ona. Kiedy zorientowała się, że ta należy do tajnej organizacji, również chciała konspirować. Rodzina chroniła ją i nie godzili się na żadną działalność. Poradziła sobie sama i omal nie skończyło się to tragedią. Za przyzwoleniem ojca wstąpiła do Szarych Szeregów, jej drużynową była Hanka Zawadzka, siostra „Zośki”. Przysięgę wojskową złożyła na kilka dni przed wybuchem Powstania. Była sanitariuszką w Zgrupowaniu „Kryska” na Czerniakowie. Razem z innymi Powstańcami stała pod ścianą śmierci. Uratował ją Niemiec z plutonu egzekucyjnego, jej koledzy zginęli.
SŁAWOMIR POCZTARSKI ps. Bóbr, syn doradcy prezydenta Stefana Starzyńskiego. Harcerzem był już przed wojną. Jego konspiracyjna działalność zaczęła się od kościoła przy ulicy Gdańskiej i księdza Trószyńskiego ps. Alkazar. W Szarych Szeregach zajmował się małym sabotażem. W Powstaniu dodał sobie lat i to pozwoliło mu zostać żołnierzem walczącym z bronią w ręku. Był na Żoliborzu w Zgrupowaniu „Żywiciel”.  Jego ojciec również żołnierz „Żywiciela” w czasie walk o Instytut Badań Chemicznych został ciężko ranny w głowę. Zmarł kilka miesięcy później.
HALINA JĘDRZEJEWSKA ps. Sławka, córka urzędnika Ministerstwa Komunikacji. Na początku 1940 roku związała się Konfederacją Narodu, która połączyła się z AK. Przeszła szkolenie wojskowe  i sanitarne. W Powstaniu była w patrolu sanitarnym przy dowódcy batalionu „Miotła” kpt. Niebory. Przeszła prawie cały szlak powstańczy: Wola, Starówka, Śródmieście, Czerniaków. Już w czasie Powstania została dwukrotnie odznaczona Krzyżem Walecznych.
BARBARA WYSIADECKA ps. Bomba, we wrześniu 1939 roku miała 17 lat, została wolontariuszką w szpitalu polowym w Skolimowie. W czasie okupacji ukończyła Szkołę Pielęgniarstwa PCK, tam zaczęła też pracę w konspiracji. Od 1942 roku związała się  z Kobiecymi Patrolami Minerskimi. 20 sierpnia 1944 roku jako minerka brała udział w drugim ataku na PAST-ę.
EDMUND BARANOWSKI ps. Jur. Emocjonalnie bardzo związany z warszawską Wolą, tutaj się urodził i wychował. W konspiracji od 1941 roku. W czasie okupacji pracował w zakładach Philipsa, był również członkiem zakładowej straży pożarnej. Razem z kolegami z jednostki gasili płonące magazyny na terenie getta. Było to w kwietniu 1943 roku, kiedy toczyły się tam najcięższe walki. Jest jednym z niewielu żyjących osób, które widziały to piekło od środka. W Powstaniu walczył w batalionie „Miotła”. Przeszedł przez Wolę, Starówkę, Śródmieście, Czerniaków.   Z ramienia Powstańców był konsultantem przy filmie „Miasto 44”. Brał udział w rozmowach dotyczących umieszczenia masztu przy Rondzie „Radosława”.
ANDRZEJ GŁADKOWSKI ps. Ostoja. Już na początku okupacji razem z rodzicami został wysiedlony. Dom, w którym mieszkali zasiedlili Niemcy, znajdował się na terenie tzw. dzielnicy niemieckiej. Zamieszkali przy ulicy Bonifraterskiej. Ich dom stał na granicy z gettem. Widział wszystkie okropieństwa, które tam się działy. W Powstaniu był łącznikiem Szefa Służby Sanitarnej Grupy „Północ” płk dr Stefana Tarnowskiego.
ZBIGNIEW GALPERYN ps. Antek. W czasie Powstania miał 15 lat, był w zgrupowaniu „Chrobry”. Został ciężko ranny w pasażu Simonsa. Przeżył chwile grozy kiedy Niemcy wkroczyli do szpitala, w którym leżał. Był jednym z młodszych żołnierzy, którzy zostali odznaczeni Krzyżem Walecznych.
O wszystkich pozostałych uczestnikach napiszę w relacjach ze spotkania.

wtorek, 21 czerwca 2016

74. Spóźniony spacer po Woli... Pamięci Jerzego Janowskiego

 Janina Mańkowska przy grobie Jerzego Janowskiego
Janina Mańkowska i Jerzy Janowski w dniu otwarcia wystawy "Wola oskarża"
Fabryka Garbarska Temler i Szwede. Zdjęcie zrobione 21 czerwca 2016 roku

To był lipiec 2014 roku, dokładnej daty nie pamiętam, ale na pewno czwartek… Skończyłam oprowadzać grupę. Na schodach prowadzących z pietra  stał Pan Jerzy Janowski. W czwartki zawsze bywał w Muzeum. Kiedy oprowadzałam grupy cierpliwie czekał aż pożegnam gości. Wtedy  szliśmy do „Pół czarnej” na kawę. Czasem siadał z nami Pan Mścisław Lurie. Panowie opowiadali, a ja słuchałam. Z Panem Jerzym byłam 10 kwietnia 2013 roku w Krakowie. Pełniliśmy wartę przy grobie Prezydenta Kaczyńskiego i jego Małżonki. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy. Zgodził się być bohaterem mojej książki. Cudem ocalony 6 sierpnia 1944 roku. Stał pod ścianą śmierci razem ze swoimi najbliższymi.  W czasie naszych rozmów niewiele i niechętnie mówił o sobie. Opowiadał o swojej wielkiej miłości, o Woli. Znał doskonale historię tej dzielnicy, najwięcej uwagi poświęcał okresowi wojny, okupacji i Powstania. Całe swoje dorosłe życie walczył o godne upamiętnienie ludności cywilnej wymordowanej w sierpniu i wrześniu 1944. Został nazwany „Ambasadorem powstańczej Woli”.
W lipcu 2014 roku kończyliśmy naszą wspólną pracę nad książką. Umówiliśmy się na długi spacer po Woli. Zaczęły się wakacje, miałam jeszcze sporo pracy, a w planach wyjazd do Włoch. W ten pamiętny lipcowy czwartek poprosiłam Pana Jerzego, żebyśmy przełożyli „wizję lokalną” do mojego powrotu.
Wreszcie odpoczywałam, zupełnie wyluzowana… Telefon – Pan Jerzy nie żyje…
Nie mogłam nawet dojechać na pogrzeb. Tego dnia modliłam się w jego intencji przy grobie Jana Pawła II.
Kilka tygodni później w kawiarence „Bonjour” spotkałam się z jego siostrą, Panią Janiną Mańkowską. Chciałam, żeby przeczytała tekst o Panu Jerzym. Dla nas obu rozmowa była trudna. Wtedy żadnej z nas nie przyszło do głowy, że to początek bardzo niezwyklej przyjaźni. Tak jak kiedyś regularnie spotykałam się z Jerzym Janowskim w muzealnej kawiarence, tak teraz w „Bonjour” spotykam się z jego siostrą.
Niedługo miną dwa lata od jego śmierci, a  mnie ciągle gnębiła myśl o nieodbytym spacerze. Dzisiaj wszystko się zmieniło. Na  spacer po Woli poszłam z Janiną Mańkowską. Wszystkie opowiedziane przez nią historie były mi doskonale znane, ale jakże inaczej je odbierałam idąc wolskimi ulicami, patrząc na resztki ocalałych budowli i wyobrażając sobie te, których już nie ma…
Ulica Bema 54, do ostatnich dni życia Pan Jerzy walczył o upamiętnienie osób tam zamordowanych.  Fragment z mojej książki „Powstańcy 44. Bohaterowie i świadkowie”: „W kierunku Pruszkowa szła kolumna cywilnej ludności Warszawy. Byli gnani do obozu przejściowego. Przerażeni, zmęczeni, głodni, obdarci. Pozbawieni wszystkiego: bezpieczeństwa, godności, domu, dobytku. Wielu było świadkami okrutnej śmierci najbliższych. Najsłabsi wspierani byli  przez towarzyszy niedoli. Zjawiła się wreszcie pomoc – przedstawiciele Czerwonego Krzyża z opaskami na rękawach. Wyszukiwali starców, kobiety w ciąży, dzieci, tych którzy potrzebowali pomocy. Wszystkich - około 100 osób - zaprowadzili do drewnianego budynku przy Bema 54 na którym z daleka widać było powiewającą flagę Czerwonego Krzyża. Wprowadzili do środka. Zaryglowali drzwi, okna zabili deskami. Podpalili! Wszyscy spłonęli żywcem. Słychać było nieludzkie krzyki, błaganie o litość i pomoc. Świat musi się dowiedzieć, że zrobili to Niemcy. Zbrodniarze, którzy wykorzystali znak Czerwonego Krzyża!” Dzisiaj już wiadomo, że lata pracy Jerzego Janowskiego poszły na marne, miejsce zbrodni nie zostanie upamiętnione  tak jak on tego pragnął. Tam gdzie dzisiaj stoi „Klif” była garbarnia Braci Pfeiffer.  W czasie Powstania Niemcy mordowali w niej ludność cywilną i Powstańców. Nieopodal przy ulicy Okopowej 78 do dnia dzisiejszego stoją ruiny Fabryki Garbarskiej Temler i Szwede. Zabytek, ostatni ślad po wielkich wolskich garbarniach niszczeje, rozkradany i dewastowany. Stąd już tylko kawałek do Starych Powązek i grobu Pana Jerzego. Moja opowieść jest niedokończona. Chwile przy mogile były dla nas ważne i bardzo osobiste. Słowa, które usłyszałam niezapomniane…



czwartek, 16 czerwca 2016

73. Do moich czytelników

 Tak było rok temu...






Moi Drodzy,kiedy 30 marca tego roku założyłam bloga nie miałam zupełnie żadnego doświadczenia w prowadzeniu go. Zastanawiałam się czy ktokolwiek zechce czytać. Zakładałam, ze jeżeli choćby 10 osób będzie czytało, to z szacunku do nich będę pisała. Dwa i pół miesiąca minęło... Dzisiaj każdego dnia czyta średnio około 300 osób. Nie wiem czy to dla blogera dużo czy mało? Wiem, że dla mnie to przekroczenie marzeń. Tym bardziej, że mam czytelników w wielu egzotycznych zakątkach ziemi. Obiecałam pisać każdego dnia i staram się słowa dotrzymywać. Dlatego bardzo przepraszam tych co może nawet codziennie czekali na nowy wpis - przez kilkanaście dni wpisy będą trochę rzadziej. To nie moje lenistwo, ale ogrom obowiązków. Za niecałe dwa tygodnie będzie pierwsze promocyjne spotkanie w Muzeum Powstania Warszawskiego. Swoją obecność potwierdzili wszyscy moi Przyjaciele Powstańcy, będą również Ci z , którymi moje kontakty są nieco rzadsze, ale chcą być z nami. To ma być święto ludzi związanych z Podziemnym Państwem Polskim i tymi, którym ten okres naszej historii jest bliski. Wiem, że przyjadą nasi przyjaciele z różnych zakątków Polski. Moim marzeniem jest, żeby każdy kto tego dnia będzie na spotkaniu długo i miło wspominał to wydarzenie. Nieustannie spotykam się ze świadkami wydarzeń z lat okupacji i Powstania, zajmuje mi to sporą część dnia. Chcę do końca września skończyć następną książkę. Te i wiele drobniejszych zdarzeń zmusza mnie do rzadszych wpisów. Po 29 czerwca wracam do codziennych spotkań z Wami. Mam kilka pomysłów na uatrakcyjnienie bloga.... ale o tym pewnie dopiero po wakacjach!

wtorek, 14 czerwca 2016

72. Serce Fryderyka Chopina. Opowieść księdza Alojzego Niedzieli "Alka"

 ksiądz Alojzy Niedziela "Alek"
Kazimierz Radwański "Kazik"

O  losach serca Chopina opowiedział mi profesor Kazimierz Radwański.  Jako dziecko i młody człowiek często bywał ze swoją matką w kościele św. Krzyża. Najchętniej stawał pod filarem, gdzie znajdowała się urna z sercem Chopina. Wtedy nawet nie przypuszczał, że przyjdzie taki dzień, kiedy z bronią w ręku stanie w obronie kościoła. „Kazik” razem ze swoim Batalionem „Harnaś”, kompanią „Grażyna” w sierpniu 1944 roku brał udział w walkach o kościół Świętego Krzyża
Po zdobyciu kościoła św. Krzyża, pierwsze kroki skierował w stronę filaru, gdzie zawsze była urna z sercem Fryderyka Chopina. Zobaczył wyjęte cegły, a w środku pusto… Dopiero co poznany, młody ksiądz Alojzy Niedziela - który od 1943 roku pracował w kościele św. Krzyża - w kilku zdaniach opowiedział mu co się stało z urną. Całą historię poznał wiele lat po wojnie, kiedy nawiązał bliskie kontakty z księdzem „Alkiem” i przegadali wiele godzin.   1 sierpnia 1944 roku w kościele św. Krzyża nic nie wskazywało, że za godzinę rozpocznie się Powstanie, chociaż księża byli związani z Podziemnym Państwem Polskim i doskonale wiedzieli o niedługim rozpoczęciu. O godz. 16.00 jeden z wikariuszy udzielał ślubu, na organach grał ksiądz „Alek”. Obaj spieszyli się, bo mieli już przydziały, chcieli zdążyć na miejsce zbiórki. W trakcie ślubu, sporo przed 17.00, wokół kościoła wybuchła strzelanina. Nie było możliwości dojścia do ulicy Kredytowej, gdzie był ich punkt zbiorczy. Wszyscy księża i grupa cywilów, w sumie ponad 30 osób, ukryli się w piwnicach tzw. księżówki,  plebanii. Parter i piętra zajęli Niemcy. Przebywali tam do 5 sierpnia. Tego dnia wypędzili wszystkich z budynku i pognali pod pomnik Kopernika, gdzie znajdowała się już duża grupy ludzi spędzonych z sąsiednich ulic. Zameldowanych w okolicy, zwolnili. Księży z powrotem wpędzili do piwnicy plebanii. Resztę ludności cywilnej pognali przed czołgami, jako żywe tarcze.
Z piwnicy księża przechodzili kanałem na rury centralnego ogrzewania do kościoła, żeby odprawiać Mszę św. Między 8 a 10 sierpnia, kiedy akurat Alojzy Niedziela i dwaj inni księża byli w kościele, zjawił się oficer niemiecki. Przedstawił się, że jako kapelanem Wermachtu, Schulze, wielki miłośnik muzyki Chopina. Nie miał wątpliwości, że za kilka dni w rejonie kościoła, a pewnie i w samym kościele dojdzie do bardzo ciężkich walk. Chciał tę wyjątkową relikwię Polaków uchronić przed zniszczeniem. Pytał czy może ją wyjąć i zabrać, obiecał przekazać polskim władzom kościelnym. Po kilku dniach znowu się zjawił, było z nim kilku niemieckich żołnierzy. Wyjęli urnę i przenieśli ją do Domu bez Kantów, gdzie był sztab niemiecki. Dalsze losy serca Chopina ksiądz Alojzy Niedziela poznał z relacji biskupa Antoniego Szlagowskiego, który w sierpniu 1944 roku przebywał w Milanówku, internowany przez Niemców za patriotyczną postawę. Niemieccy oficerowie przyjechali samochodem do siedziby biskupa i zabrali go do Warszawy. Tam przy włączonych kamerach przekazali mu urnę z sercem Chopina. Niemcom zależało na wykorzystaniu tego wydarzenia do celów propagandowych. Okoliczności pokrzyżowały im plany – wysiadł prąd i po kilku chwilach musieli przestać nagrywać. Biskup Szlagowski zabrał urnę do Milanówka i tam przechował ją do 17 października 1945 roku. Cały kościół św. Krzyża legł w gruzach, ocalał tylko filar, w którym była umieszczona urna z sercem Chopina.
Ksiądz Niedziela dzięki swojej dociekliwości poznał również historię niemieckiego kapelana Schulze. Okazało się, że wykorzystując swój status oficera niemieckiego wielokrotnie pomagał ludności Warszawy. Wyprowadził grupy ludzi z miasta m.in. siostry szarytki z Tamki, wizytki z Krakowskiego Przedmieścia. Zginął w czasie sowieckiej ofensywy zimowej.
Ksiądz „Alek”  w czasie wysadzania drzwi kościelnych 23 sierpnia, został zraniony w głowę.  Kanałem doczołgał się do zakrystii, ostrzegając Powstańców o  niemieckim posterunku z karabinem maszynowym. Po zakończeniu walk o kościół św. Krzyża i Komendę Policji, został skierowany jako kapelan na Tamkę. Po upadku Powiśla, wykorzystując doskonałą znajomość języka niemieckiego oraz używając różnych forteli, a nawet dając łapówki, wyprowadził z Warszawy do Pruszkowa, a następnie z tamtejszego obozu ponad 100 osób.
Do Warszawy wrócił  w lutym 1945 roku i pracował przy odbudowie kościoła św. Krzyża. Wygłaszał piękne, mocne kazania. Jak się później okazało wszystkie były rejestrowane przez bezpiekę. Na podstawie spreparowanych dowodów zatrzymał go urząd bezpieczeństwa. Został skazany na 10 lat więzienia, ale warunkowo zwolniono go ze wzglądu na stan zdrowia.  Jeszcze wiele lat był prześladowany przez władze komunistyczne.
Ksiądz Niedziela wielokrotnie prostował „oficjalne”, podawane przez ówczesne władze,  wersje ocalenia serca Chopina, narażając się na szykany i przesłuchania. Przyzwoity Niemiec i do tego duchowny -  zupełnie nie pasował do polityki komunistycznych władz.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

71.Kim był "Ikar"? Dlaczego Niemcy tak interesowali się sanitariuszką z "Wigier"? Opowieść o ogromnej sile człowieka

 Janka Gruszczyńska
 Janina Gruszczyńska Jasiak
Barbara Gruszczyńska i Janina Jasiak


Ile razy każdemu z nas w trudnych, nieprzewidzianych sytuacjach zdarza się powtarzać – nie dam rady, to ponad moje siły… Jednak ostatecznie lepiej czy gorzej ale musimy uporać się z problemem. Żyć mimo bólu i tragedii…
Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o tym jak bardzo silny potrafi być człowiek.
Janina Gruszczyńska (Jasiak)  była sanitariuszką batalionu „Wigry”, razem ze swoim oddziałem była na Starówce. W nocy z 1 na 2 września z przyjaciółką Basią Piotrowską (Gancarczyk) zdecydowały, że nie wchodzą do kanałów. Wróciły do szpitalika „Wigier” na Kilińskiego 1. Walczyły o każdego rannego. Było ich wielu, one tylko dwie. Przenosiły chłopców z „Wigier”, a później z „Gustawa”. Niemcy nie chcieli zgodzić się na zabranie ciężko rannych, drwili, że wszyscy zginą. Janka nie poddawała się, dobrze znała niemiecki, stoczyła słowną walkę z Niemcami, wręcz wdała się w pyskówkę.  Wykazała się ogromną odwagą, nie zważając na własne bezpieczeństwo, wywalczyła   zgodę na wyniesienie rannych. Budynek płonął, dziewczyny  dusiły się od dymu, żar je parzył. Janka zaimponowała Niemcom, zgodzili się na wyniesienie rannych. Jednak noszenie ich, to był ciężar ponad dziewczęce siły. Nie miały wyjścia, życie kolegów zależało od nich. Bez słowa, nadludzkim wysiłkiem, dźwigały, biegały ze strachem, żeby Niemcy się nie rozmyślili.  Walczyły do końca, o każdego chłopaka.  Doniosły do szpitala przy Długiej 7, bo tam wreszcie będą bezpieczni… Nie byli. Niemcy  zabili  wszystkich! Basia, Janka i ksiądz Rostworowski byli ostatnimi  żywymi Polakami wychodzącymi ze szpitala przy Długiej 7. Szli wszyscy razem, roztrzęsieni i zrozpaczeni. Zgubili się na Placu Zamkowym.
 Janka spotkała w tłumie  „Ikara” opartego jedną ręką o szczotkę, która służyła za kulę, drugą o sanitariuszkę „Wisię. Zrobił kilka kroków, stanął blady z twarzą skurczoną bólem. Wyszeptał: - Nie pójdę. Nie dam rady. Janka zobaczyła idących w ich stronę Niemców z pistoletami w ręku. Wiedziała, że zaraz zabiją ciężko rannego kolegę.  Rozejrzała się bezradnie. Miała jedno wyjście – wziąć go na barana. Popatrzył na nią z niedowierzaniem, był przekonany, że to nie ma sensu. Nawet silna kobieta nie uniesie prawie bezwładnego mężczyzny. Janka pewnym i rozkazującym głosem przekonała go, że to dziecinnie proste. Przecież jest silna. „Wisia” pomogła jej zarzucić go na plecy, jęczał, był ranny w uda.  Mimo ogromnego bólu, nawet nie pisnął kiedy trzymała go za nogi. Objął ją rękami za szyję, ona chwyciła go za uda i wolniutko ruszyli naprzód. Janka po pierwszych krokach zrozumiała, że podjęła się czegoś niemożliwego.  Nie mogła złapać rytmicznego oddechu. Dusiła się. Przecież była po miesiącu ciężkich walk na Starówce, kompletnie wyczerpana. Stopniowo jednak szło się jej coraz lepiej. Przy  Bednarskiej, było strome podejście do Krakowskiego Przedmieścia. Po króciutkim odpoczynku zaczęła pokonywać wzniesienie. Jurek zsuwał jej się z ramion i dusił jej szyję. Słońce prażyło niemiłosiernie, pot zalewał jej oczy.  Za pomnikiem Mickiewicza posadziła „Ikara” na krawężniku, a sama oparła się, żeby złapać oddech. Z klasztoru karmelitów wyszły dwie pielęgniarki, informowały, że ranni i niezdolni do dalszej drogi mogą zostać w szpitalu. Zapytała Jurka, czy chce zostać? Nie odpowiedział. Pomyśleli równocześnie o szpitalu na Długiej, już nikomu nie wierzyli. Janka wstała i powiedziała, że ma jeszcze siłę i poniesie go. Z pomocą „Wisi” załadowała „Ikara” na plecy i poszli dalej.  W Ogrodzie Saskim, było spokojnie i cicho. Chcieli znaleźć  miejsce do odpoczynku. Na trawniku stało trzech Niemców, a przed nami troje staruszków. Szli trzymając się za ręce – dwie panie i pan.  Kiedy doszli do grupy Niemców, jeden z oficerów zaczął ich spychać na bok i coś mówić. Po czym wyciągnął rewolwer i po chwili trzy ciała osunęły się na trawnik. Niemiec obrócił się w  stronę  Janki i „Ikara”, wciąż trzymał rewolwer i patrzył na nich. Janka bała się bardzo, ale zadziałał instynkt, wyprostowała się i przemaszerowała przed Niemcami jak na paradzie. Oficer ciągle trzymał rewolwer, ale z uznaniem pokiwał głową i coś do niej zawołał. Kiedy mijała Niemca pomyślała - strzeli czy nie. Pewnym krokiem odeszła, nikt nie strzelił. Poczuła straszne zmęczenie, ale bała się posadzić Jurka i chwilę odpocząć. Jeżeli  znowu nadejdą Niemcy, to nie zdąży wziąć go na plecy. Przy  bramie zauważyła hitlerowców. Patrzyli w ich stronę.  Jeden z nich trzymał aparat fotograficzny i robił  im zdjęcia – z przodu i z profilu.  Szli bez najmniejszego odpoczynku. Wyczuwała, że Jurek na jej plecach co jakiś czas traci przytomność – z bólu i upału. Jego głowa opada bezwładnie. Pomimo ogromnego wysiłku i zmęczenia była bardzo czujna. Słowo „Fraulein” wypowiedziane za jej plecami, podziałało jak wystrzał.  Odwróciła głowę. Obok niej stał starszy Niemiec i pytał kim jest dla niej ten człowiek, którego niesie. Dziwił się, kiedy dowiedział się, że  nie brat, ani narzeczony, tylko kolega. W jego oczach zobaczyła chyba współczucie. Chwilę odpoczęła zatrzymując się na Chłodnej.
Upał był coraz większy, miała zupełnie zaschnięte i popękane usta. Zaryzykowała i  poszła po wodę do Niemców.  Udało jej się, wróciła z wodą. Zaczepił ją czeski volksdeutsch. Zapytał  czy jest sportsmenką, bo już długo ją obserwuje i podziwia siłę. Kiedy powiedziała, że w czasie wojny nie miała możliwości uprawiania sportu, oficer bardzo żałował, bo pewnie byłaby w kadrze.
Resztkami sił doszła do Wolskiej. Walczyła z ogarniającą słabością. Wiedziała, że musi wytrwać, przecież  niosła „Ikara” taki kawał drogi, a teraz miałaby zostawić go na pastwę mordercom.  Kiedy zobaczyła wózek, na którym byli ranni, pomimo wielkiej niechęci rannych, jak i pchającego wózek mężczyzny, posadziła na nim Jurka.  Razem z „Wisią” pomagały pchać. Dojechali do końca miasta. Bruk się skończył, wózek zapadał się w piachu. Wzięła „Ikara” na plecy i doniosła do pociągu, który stał w szczerym polu, a miał jechać do Pruszkowa.
„Ikar” Jerzy Szymański przeżył. Życie zawdzięczał młodej sanitariuszce, koleżance z oddziału, Jance Gruszczyńskiej Jasiak.