piątek, 16 września 2016

133. Powstańczy kalendarz. 16 września

 Janina Chmielińska ps. Chmiel
 Urszula Kurkowska Katarzyńska ( z torbą) z koleżankami
Siostra Janina Stańska, zdjęcie współczesne

Bo dzisiaj ludność cywilna i wojsko tworzą jeden monolityczny blok walki i oporu.
Wojsko czerpie natchnienie do walki w postawie społeczeństwa.
Społeczeństwo zagrzewane jest bezprzykładną dzielnością i ofiarnością wojska.
             „Barykada”


16 września 1944 rok, sobota
Po całodniowych walkach Powstańcom broniącym Czerniakowa udaje się utrzymać barykady na Solcu.
Rozpoczyna się jeszcze silniejsze bombardowanie rejonu Śródmieścia – ulic Marszałkowskiej, Koszykowej, Piusa, Wilczej i Kruczej.
Niemcy podejmują generalny szturm na Żoliborz. Oddziały AK stawiają opór wzdłuż ulicy Bohomolca.


 Janina Chmielińska ps. Chmiel
Nie mieliśmy już żadnej nadziei. Dostaliśmy informację, że będziemy przeprawiali się przez Wisłę. Nie było wątpliwości, że ranni muszą zostać. Błagali nas, żeby ich nie zostawiać, że skazujemy ich na śmierć. Okłamywaliśmy ich, że będzie również ewakuacja rannych. Siedzieliśmy dwie doby w piwnicznym korytarzu czekając na przeprawę. Drugiej nocy kolejka oczekujących zaczęła się przesuwać, ale ja miałam coraz więcej wątpliwości. Tej nocy rozstałam się z moją koleżanką „Zochą”. W piwnicy było zupełnie ciemno i tak bardzo ciasno. Stłoczeni ludzie wolno przesuwali się. Ktoś pchnął, puściłyśmy  ręce i straciłam kontakt z nią. Ona razem z tłumem przesuwała się w kierunku promu, ja zostałam w piwnicy z rannymi. Zostały również: Henia Żukowska „Żuk”, Halina Żelaziewicz „Urszula” i „Doktor Konstancja”, która cały czas mówiła, że nie zostawi rannych. Miała nadzieję, że Niemcy uszanują międzynarodowe prawo i nie rozstrzelają ich.

Urszula Kurkowska Katarzyńska ps.Ula
Z każdą godziną było gorzej, czekaliśmy na pomoc sowietów. Próbowali przyjść nam z pomocą berlingowcy. Kierowała nimi miłość do Polski, do Warszawy, ale byli zupełnie nieprzygotowani do walk w mieście. Szli prosto pod niemieckie kule. Wspominałam, że wychodząc ze Starego Miasta byłam przekonana, że gorzej już być nie może, okazało się, że może - na Czerniakowie.  Niemcy skierowali tutaj znaczną część swoich sił. Bezustannie ostrzeliwały moździerze, wyrzutnie rakietowe, ciężka artyleria i granatniki. Po Wiśle pływała kanonierka. Samoloty zrzucały bomby. My nie mieliśmy broni i amunicji. Tysiące zabitych i rannych, którym nie można było pomóc. Każdy walczył jak mógł o życie, o przetrwanie. Nie byliśmy wojskiem, ale automatami walczącymi by przeżyć.

Janina Stańska
Tato miał przygotowaną dla nas kryjówkę u swojego znajomego, pana Bułtowicza. Przy ulicy Opalińskiego jego znajomy miał dom, w którym były dwie piwnice. Do jednej schodziło się z kuchni, do drugiej z pokoju. W domu wyjęto oka, podłogi zasypano piaskiem, żeby uchronić budynek przed pożarem. Tato zaprowadził nas na miejsce. Zdobył jeszcze olej lniany, zalał nim nogi i dłonie mamy przed zabandażowaniem. Ten prowizoryczny opatrunek miała do końca listopada.
W piwnicy do, której wchodziło się z pokoju, był już właściciel i jeszcze dwóch mężczyzn. Tato ulokował nas tam, a sam wyszedł przysypać dokładnie wejście piaskiem, żeby było zupełnie niewidoczne. Dlatego musiał się z nami rozstać. Zostając na zewnątrz, uratował życie sześciu osób.
W pomieszczeniu w którym się znalazłyśmy było bardzo ciasno, nie sposób było się poruszać. Mama nie była w stanie siedzieć, dlatego leżała na stojącej w piwnicy kanapie. Obie z siostrą praktycznie cały czas siedziałyśmy - w wykopanym wgłębieniu był umieszczony fotel samochodowy, to było nasze miejsce. Kiedy po ponad dwóch miesiącach spędzonych niemal w jednej pozycji wyszłyśmy wreszcie na zewnątrz, to pięcioletnia Stachna od nowa musiała się uczyć chodzić.
Właściciel piwnicy zaopatrzył ją w duży zapas sucharów. Jedliśmy je, popijając wodą, której na szczęście nie brakowało. Były to tereny bardzo mokre, w okolicy znajdowały się stawy i udało się dokopać do wody gruntowej. Kiedy skończyły się suchary, był jeszcze zapas mąki, ponieważ w czasie okupacji w tej piwnicy pieczono nielegalnie pieczywo. Teraz tę mąkę  zalewaliśmy wodą, robiliśmy placuszki, które trochę się podsuszało i jadło na surowo.  Od początku października, aż do opuszczenia piwnicy, odmawialiśmy codziennie różaniec przed małym ołtarzykiem Matki Boskiej. Rodzina państwa Bułtowiczów do dzisiaj, przechowuje w piwnicy ten ołtarzyk.
Siedzieliśmy prawie w zupełnych ciemnościach. Jedynym światłem były promienie wpadające w ciągu dnia przez szpary w cegłach, którymi były zamurowane okna. Wiele razy słyszeliśmy na górze chodzących i krzyczących Niemców. Nieustannie towarzyszył nam lęk, że nas odkryją.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz