środa, 7 września 2016

124. Powstańczy kalendarz. 7 września

 Ruiny Zamku Królewskiego, zdjęcie z 1945 roku, wykonane przez Barbarę Gancarczyk
Barbara Gancarczyk przy Zamku Królewskim, rok 2015

Warszawa powinna otrzymać natychmiastową pomoc i to nie tylko w postaci broni, ale także w postaci moralnego poparcia przez twarde stanowisko wszystkich Narodów Zjednoczonych. Ofiara Warszawy nie może pójść na marne. Nagrodą za tę ofiarę będzie niepodległość Polski.
Z gazety wydawanej w Rio de Janeiro „Correio de Manha”

7 września 1944 rok, czwartek
Niemcy po opanowaniu Powiśla prowadzą silny atak na Nowy Świat, Królewską, pl. Grzybowski i ul. Chmielną.
Alianci dokonują niewielkich zrzutów, większość ładunków wiatr przeniósł na stronę niemiecką. Polacy podjęli zasobniki, które spadły na ul. Żelaznej i Emilii Plater.
Coraz dramatyczniej  odczuwalny jest  brak żywności.

Witold Kieżun ps. Wypad
7 września w nocy przyszedł łącznik z rozkazem, że mamy wycofać się do ruin Poczty Głównej. Wszędzie dookoła byli już Niemcy, poczta i jej okolice, to było jedno wielkie rumowisko. Zostały trzy domy na Świętokrzyskiej. Żeby móc bronić się przed atakiem, musieliśmy spalić te domy. Z podchorążym „Sikorą” poszliśmy do pobliskiego antykwariatu. Kolega wszedł na pierwsze piętro, żeby osłaniać, ja rwałem i podpalałem  książki. Serce bolało, kiedy ogień niszczył „Wielką Encyklopedię Powszechną”, dzieła literatury…
Zaczęły płonąć schody.  Zawołałem „Sikorę”, bo za chwilkę ogień odciąłby drogę odwrotu. Milczał. Po płonących już schodach wbiegłem na piętro. Ze wszystkich stron poleciały pociski. Upadłem i czołgając się przeszukiwałem pomieszczenia. „Sikora” leżał w trzecim pokoju z dziurą w głowie. Nic już nie mogłem pomóc. Zawsze mówił do mnie: „Witek będę się trzymał ciebie, ty masz tyle szczęścia, nic ci się nie stanie, to i ja ocaleję” . Zabrałem pistolet i woreczek z cukrem… Miałem trudności z zejściem, wszystko płonęło, paliły mi się rękawy.

Barbara Gancarczyk ps. Pająk
 Na Placu Zamkowym mieliśmy krótki przystanek, tam ostatni raz widziałam ojca Rostworowskiego, spotkałam go dopiero po wojnie. Straciłam z oczu również Jankę, „Wisię” z „Ikarem” i panią Faryaszewska. Zostałam w tyle, ciągle pomagając nieść ranną dziewczynę. Czułam, że to już resztki moich sił, zataczałam się, potykałam. Obawiałam się, że nie dam rady, a tak bardzo chciałam pomóc mężczyźnie, który robił wszystko, żeby uratować córkę. Pędzili nas Mariensztatem, Sowią, Bednarską w kierunku Krakowskiego Przedmieścia. Tutaj jeden z pilnujących nas Niemców, zaczął wymachiwać rękami, coś krzyczał w naszym kierunku. Wreszcie zatrzymał nas. Byliśmy przerażeni, nie wiedzieliśmy czego od nas chce. Wyciągnął z tłumu młodego mężczyznę i kazał mu zastąpić mnie przy niesieniu rannej. W Ogrodzie Saskim usiadłam na chwilkę na trawie, żeby odpocząć. Poczułam straszne zmęczenie i bezsens całej mojej walki i poświęcenia. Ci o, których do końca walczyłam wierząc, że ich uratuję, wszyscy zostali zamordowani. Kiedy patrzyłam na góry gruzu, wszystko zupełnie zniszczone, nie wierzyłam, że kiedyś Warszawa znowu będzie żyła. Pomimo tego co przeżyłam, chciałam żyć, wyjść stąd jak najszybciej, jak najdalej od tej wszechobecnej śmierci.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz