sobota, 3 września 2016

120. Powstańczy kalendarz. 3 września

Halina i Edmund Baranowscy, zdjęcie z 1947 roku
Spotkanie Batalionu "Harnaś" przy pamiątkowej płycie na Krakowskim Przedmieściu. Na zdjęciu nie ma Marii Pajzderskiej, ona jest autorką zdjęcia. Niestetyobecnie niewiele osób z tego zdjęcia żyje!


Sytuacja osiąga swój punkt kulminacyjny. Ludność cywilna przeżywa kryzys, który może mieć zasadniczy wpływ na oddziały walczące. Przyczyny kryzysu: coraz silniejsze i zupełnie bezkarne ostrzeliwanie i burzenie miasta, świadomość, że nieprzyjaciel dąży do zniszczenia całego obszaru na wzór Starówki, bezterminowe przedłużanie się walki, coraz mniejsze porcje głodowe dla pogorzelców i szybkie wyczerpywanie się żywności dla pozostałych, wielka śmiertelność wśród niemowląt, agitacja czynników wrogich, brak wody i elektryczności we wszystkich dzielnicach. Amunicja jest na wyczerpaniu. Na szybkie opanowanie Warszawy przez Sowiety nie liczymy.
         Z depeszy Bora- Komorowskiego do Londynu


3 września 1944 rok, niedziela
Powstańcza Warszawa dzieli się teraz na trzy, całkowicie odizolowane od siebie, ośrodki oporu: Mokotów, Śródmieście i Żoliborz.
Przez cały dzień silne ostrzeliwanie i bombardowanie przeżywa Powiśle.
Na rogu ulic Świętokrzyskiej i Mazowieckiej ginie dowódca batalionu NOW-AK por. Marian Krawczyk "Harnaś".
Radio powstańcze nie nadaje audycji z powodu silnych bombardowań.


Kazimierz Radwański ps. Kazik
„Harnaś” Marian Krawczyk, dowódca naszego batalionu poszedł 3 września do sztabu „Radwana” na Jasną. To było kawałeczek, jakieś 100 metrów. Było dość spokojnie, nie toczyły się żadne większe, zaplanowane walki. Doszedł do barykady przy Mazowieckiej i tam trafił go odłamek pocisku. Nikt go nie szukał, nikt nawet się nie niepokoił. Kiedy po kilku godzinach znaleziono go, nie było wątpliwości, że zginął na miejscu. Był prawie przecięty na pół. Jego ciało położono w bramie Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, wystawiono wartę honorową. Miał być uroczysty pogrzeb, ale zaczęły się ciężkie walki i nie było możliwości. Pogrzebaliśmy go obok innych zabitych, przy ścianie porośniętej winoroślą. Następnego dnia w ten cmentarzyk trafił niemiecki pocisk i musieliśmy drugi raz grzebać ciało dowódcy. Straciliśmy bardzo lubianego i szanowanego żołnierza, któremu wierzyliśmy i ufaliśmy…

Edmund Baranowski ps. Jur
W Śródmieściu byliśmy krótko, ale kilka miłych zdarzeń zostało w pamięci. Trudno było uwierzyć, ale Południowe Śródmieście miało szyby w oknach, czyste podwórka i oświetlenie. Skierowano nas na kwaterę przy ulicy Czackiego. Największa radość jaką tam przeżyliśmy wynikała ze spotkania z naszymi kolegami, którzy brali udział w nieudanym desancie.
Wreszcie mogliśmy się umyć, zmienić ubranie, najeść i wyspać.
Jedna z naszych łączniczek Barbara Szerle ps. Basia, dostała zgodę odwiedzenia swojego domu przy Mokotowskiej. Razem z nią poszła „Sławka”, „Wszebor”, „Igor” i ja. Dom był cały, ale znajdował się na linii frontu, obok byli Niemcy. Mama Basi była szczęśliwa, od początku Powstania nie miała żadnej wiadomości o córce. Zostaliśmy podjęci prawdziwie królewska ucztą. Była pieczeń z koniny, kasza, chleb i ziołowa herbata. Z dyżuru w szpitalu wróciła też siostra Basi, Halinka. Po wojnie została moją żoną. .
Zbigniew Galperyn ps. Antek
  Dotarła do nas grupa kleryków z seminarium przy kościele Karmelitów na Krakowskim Przedmieściu, była z nimi pielęgniarka z opaską na ręku i chorągwią Czerwonego Krzyża. Prowadził ich niemiecki podoficer.
Wszystkich, którzy przeżyli ułożono na noszach i ruszyliśmy. Droga była bardzo ciężka, cały czas po zwalonych i wypalonych budynkach. Szliśmy Mostową, Freta, Podwalem, na Kilińskiego zrobiliśmy krótki odpoczynek. Zatrzymaliśmy się przy zakładzie krawieckim. Jeden z kleryków niosący moje nosze wszedł do środka. Przyniósł stamtąd  dla mnie niebieskie męskie spodnie. Powiedział, że na pewno mi się przydadzą. Wszystko to co przeżyłem w ostatnich dniach spowodowało, że przestałem wierzyć, że przeżyję. Drobny gest i słowa kleryka wróciły mi wiarę. Uwierzyłem, że wyjdę z tego.
Na Placu Zamkowym widziałem strzaskaną  Kolumnę Zygmunta, była w trzech częściach.
Na Krakowskim Przedmieściu mijaliśmy tłumy ludzi idących z walizkami, paczkami, pchającymi dziecięce wózki. Nieśli resztki swojego ocalonego dobytku. Nie zawsze to co miało wartość materialną, ale emocjonalną. Wzruszyła mnie mała dziewczynka niosąca klatkę z kanarkiem.
Doszliśmy do kościoła Karmelitów na Krakowskim Przedmieściu. Zaniesiono mnie do Sali opatrunkowej. Pielęgniarka porozcinała brudne bandaże, które nie były ruszane od 24 sierpnia. Widok i zapach były nie do zniesienia. Rana gniła i wydostawało się z niej mnóstwo ropy. Lekarz oczyścił i zabandażował. Po zabiegu przeniesiono mnie do pomieszczeń seminaryjnych. Stały tam łóżka z czystą pościelą.
Urszula Kurkowska Katarzyńska ps. Ula
Czekaliśmy na „Jana” i nasze oddziały. Mieli przejść górą. Kiedy my szliśmy kanałami, oni walczyli o przerwanie niemieckiego pierścienia zaciśniętego wokół Starówki. Powstałym korytarzem mieli dojść do Śródmieścia. Zamiast nich dotarła wiadomość - natarcie się nie udało, „Jan” i jego towarzysze zginęli. W Śródmieściu spędziliśmy kilka dni, nie braliśmy tutaj udział w walkach. W porównaniu do innych dzielnic wspomnienia stamtąd są takie pogodne. To był wrzesień, dojrzewały orzechy na drzewie rosnącym w okolicy naszej kwatery. Zielone łupinki jeszcze nie chciały odchodzić od orzechów, zrywaliśmy je palcami i wszyscy mieli od tego czarne dłonie. To taki obraz jak z dzieciństwa. Rzadkie w Powstaniu chwile beztroski. Miałam nawet czworonożnego towarzysza – znalezionego psa. Zabrałam go na Czerniaków, ale podczas pierwszych wybuchów uciekł i nigdy go więcej go nie widziałam. Raczej nie przeżył. Może zginął od wybuchu, a może został zjedzony. Dzisiaj wydaje się to okrutne, ale kiedy człowiek słabnie z głodu po prostu je co dają. Nie zastanawiałam się nigdy, czy to mógł być mój pies. Nie zastawialiśmy nigdy pułapek, do garnka trafiały najczęściej ranne zwierzęta.



1 komentarz: