piątek, 9 września 2016

126. Powstańczy kalendarz. 9 września

 Rodzeństwo Janowskich: Janka, Irenka, Jerzyk. Zdjęcie z okresu okupacji
Róża Nowotna Walcowa. Lipiec 2015 ro, ostatnie 93 urodziny


Trzeba powiedzieć to jasno!
 Wielotygodniowa dyskusja śród sprzymierzeńców naszych na temat braku dostatecznej pomocy dla walczącej Warszawy staje się jednym z największych w dotychczasowych dziejach świata skandali publicznych i moralnych.
Pięć lat prowadzimy najzaciętszą, najbardziej ofiarną walkę z przemocą niemiecką. Przez te pięć lat wielokrotnie odegraliśmy w tej walce rolę pierwszorzędną.
A czego w zamian żądaliśmy w momencie naszego Powstania?
Żądaliśmy nieco broni i amunicji.. Żądaliśmy... i do dziś, przez cztery tygodnie słyszymy, że z nieznanych bliżej powodów sprawa ta natrafiła na szczególne trudności.
Z nieznanych powodów?
   Biuletyn Informacyjny

9 września 1944 rok, sobota
Przez cały dzień ostrzeliwane i bombardowane jest Śródmieście południowe i Czemiaków.  Rozpoczyna
działalność Polskie Radio w Powstańczej Warszawie.
Samoloty sowieckie bombardują pozycje niemieckie na Pradze. Po raz pierwszy nad Warszawą pojawiają się też sowieckie myśliwce. Ukazuje się drugi, ręcznie pisany numer pisma dla dzieci "Dzieci Mokotowa". Pismo jest przygotowywane również przez dzieci.

   
Zbigniew Galperyn ps. Antek
Po przejściach na Starówce, ciągle cierpiący, leżałem nie do końca świadomy co wokół mnie się dzieje. Po dwóch, trzech dniach przyszedł młody człowiek  i ciężko rannym zaproponował wywiezienie na dalsze leczenie do podwarszawskich szpitali. Miałem świadomość, że to może być zwyczajny wybieg Niemców i nie o leczenie chodzi, ale o wymordowanie rannych. Z drugiej strony nie miałem wątpliwości, że jak będą chcieli się nas pozbyć, to mogą zrobić to w każdej chwili. Podobnie jak większość rannych zdecydowałem się na wyjazd. W przyzwoitych warunkach przewieziono nas do Milanówka, do szpitala Czerwonego Krzyża „Villa Gloria”.
Opiekowali się nami  lekarze, pielęgniarki, wolontariusze i miejscowa ludność. Panie z Milanówka przynosiły ciasta domowego wypieku i co kto mógł. Wolontariuszka opiekująca się mną widziała, że jestem słaby i nic nie mogę jeść. Następnego dnia przyszła jej młodsza siostra i przyniosła dla mnie rosół.  Od tego dnia przychodziła codziennie. Zjawiała się w porze obiadu z pełnymi  menażkami.

Róża Nowotna Walcowa ps. Róża
9 września wezwano nas na posterunek wojskowy, gdzie zatruło się pięć osób. Złamali absolutny zakaz spożywania alkoholu i wypili pół butelki wermutu. Zaczęło się od silnego bólu brzucha i wymiotów. Pomimo wysiłku lekarzy, w ciągu 24 godzin zmarli wszyscy. Butelkę z resztką alkoholu przyniesiono do nas.  Ktoś napisał na niej „trucizna” i wstawił ją do apteczki.
Kilka dni później po zmasowanych atakach niemieckich nasz szpital był przepełniony, a my ze zmęczenia traciliśmy przytomność. Wieczorem, żeby postawić nas na nogi „Wojtek” „wyczarował” po kawałku kanapki i łyku wina. Minęło niewiele czasu, a zaczęły się bóle brzucha, biegunka, wymioty. Odnaleziono butelkę i okazało się, że to ta z napisem trucizna. Leczyli nas nasi lekarze i z sąsiedniego szpitala, było bardzo źle. Nagorzej było z moim bratem - jego stan był krytyczny. Od Marysi Kobuszewskiej  (siostry znanego później aktora Jana) dostał transfuzję. Kiedy już straciliśmy nadzieję zaczęła nas leczyć matka Getter. Dostawiliśmy trzy razy dziennie po łyżce nalewki z lilii. Po dziesięciu dniach wszyscy byliśmy zdrowi. Wtedy matka powiedziała, że ta nalewka była na wodzie z Lourdes. W czasie naszej choroby czuwał przy nas i harował za wszystkich doktor „Wojtek”. Ten, który nas „wsparł” po ciężkim dniu. Był wrakiem człowieka.

Janina Mańkowska z d. Janowska
 Mama zgodziła się ukryć krawca, wypędzonego z Warszawy, który nie zgłosił się na wezwanie Niemców. Nasze mieszkanko było tak maleńkie, że było to bardzo trudne. Tym bardziej, że za ścianą kwaterowało dwóch Niemców z Wermachtu. Skrytkę zrobiono w piecu, wyrywając z niego cały środek. Podczas rewizji tam się  ukrywał.  Od tego dnia zostaliśmy pozbawieni możliwości zagotowania choćby wody na herbatę. Do tego żyliśmy w ciągłym strachu, że Niemcy znajdą ukrywającego się mężczyznę. Z Jerzykiem na zmianę obserwowaliśmy wszelkie ruchy Niemców, godzinami gapiliśmy się na ulicę. Gdyby znaleziono u nas ukrywającego się mężczyznę, zarówno on, jak i  my bylibyśmy rozstrzelani, albo - w najlepszym razie -  wywiezieni do obozu koncentracyjnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz