sobota, 30 kwietnia 2016

32. Moje sentymentalne powroty. Wańkowicz, Krysia, "Gryf"...

 Na cmentarzu kalwińskim w okolicy gdzie zginęła Krysia Wańkowicz
 Mur cmentarza kalwińskiego. W sierpniu 1944 roku toczyły się tutaj bardzo ciężkie walki. Dzisiaj uroczo kwitnące drzewa.
Bardzo prawdopodobne, że to była ostatnia droga "Anny" i jej kolegów... Trudno mi odtworzyć bardzo precyzyjnie. Mogło być metr może dwa, dalej albo bliżej...
Współczesna tablica przy wejściu na cmentarz

Najpierw było „Ziele na kraterze”. Przeczytałam, a właściwie „pochłonęłam” raz, potem drugi, wiele, wiele razy i ciągle wracam. Zafascynowało mnie nie tylko pisarstwo Wańkowicza, ale on sam, jego rodzina i „Domeczek”.  Opłakałam śmierć Krysi, powykrzywiane buty Mamy -  Królika, historię chłopca śpiewającego  „Pałacyk Michla”… Myślałam – gdybyś Krysiu chociaż grób miała. „Gryfa nie odnaleziono dotąd” – napisał Wańkowicz.  Janusz Brochwicz Lewiński "Gryf" przeżył, ale pobyt w szpitalu, długie i skomplikowane leczenie ran odniesionych w Powstaniu, uniemożliwiały kontakt z nim. Nie ułatwiała tego również powojenna zawierucha.
Generał Brochwicz Lewiński na stałe wrócił do Polski dopiero w 2002 roku. Kilka lat później, w czasie naszej pierwszej rozmowy poprosiłam, żeby opowiedział mi o Krysi Wańkowicz. Słuchałam z wypiekami na twarzy i myślałam – Nie tylko mam możliwość „dotykania” historii, ale obserwuję jak ona dopisuje następne rozdziały. A może i mnie uda się coś dopisać, zostawić…
Słoneczny, ale zimny kwietniowy dzień. Stoję u zbiegu ulic Młynarskiej i Żytniej. Przede mną mur cmentarza ewangelicko – reformowanego (kalwińskiego). Próbuję w wyobraźni odtworzyć zdarzenia jakie miały tutaj miejsce 6 sierpnia 1944 roku. Stał tutaj częściowo zniszczony budynek, po wojnie go nie odbudowano. Kwaterowało, a właściwie kryło się w nim,  około 20 żołnierzy z Batalionu „Parasol”. Dowodził nimi Janusz Brochwicz Lewinski „Gryf”. Po ciężkich walkach o Pałacyk Michla, wolno przesuwali się w kierunku barykady na Wolskiej. W nocy z 5 na 6 sierpnia dostali rozkaz opuszczenia budynku. Po wietrznej nocy, wstawał piękny dzień – niedziela. Mieli wychodzić grupami. Pierwsza siedmioosobowa grupa wyszła po piątej rano. Sześciu chłopców i jedna dziewczyna, Krysia Wańkowicz „Anna”. Na własną prośbę została przeniesiona do oddziału „Gryfa”. Przed wyjściem serdecznie uścisnęła rękę dowódcy. Mijająca noc była dla niej ciężka, nie mogła poradzić sobie z myślami i wspomnieniami , martwiła się o rodziców i „Domeczek”. Dowódca cierpliwie słuchał jej opowieści. Rano miała już dobry humor. Szła ostatnia. Z daleka trudno było zauważyć, że to dziewczyna. Krótka fryzurka, zamiast uroczych warkoczyków. Plisowaną spódniczkę, w której poszła do Powstania, zastąpił mundur polowy. Przebiegli ulicę Żytnią. „Anna” odwróciła się i pomachała. Jeszcze słychać było jak śpiewają „Pałacyk Michla”. Przez dziurę w płocie weszli na teren cmentarza, mieli w zaroślach zaczekać na pozostałych kolegów. Nagle seria z moździerza… Mnóstwo kurzu. „Gryf” i „Rafał” przeczołgali się, żeby zabrać rannych. Opadł trochę kurz… Zobaczyli zmasakrowane ciała. Wszyscy zginęli. Krysia miała poszarpaną rękę, ranę na klatce piersiowej i w okolicy szyi. Kiedy Niemcy na krótko zaprzestali ostrzału, dowódca Janusz Brochwicz Lewiński pogrzebał ich. Po wojnie  ciał nie odnaleziono…


piątek, 29 kwietnia 2016

31. Zakwitnie uśmiechem na największych ruinach.

 Janina Gutowska ( Rożecka) 1942 rok
Janina Rożecka 2015 rok

Na ich oczach ginęli przyjaciele, rodzina, znajomi. Widzieli jak Warszawa powoli umiera, żeby ostatecznie zamieniła się w kupę gruzu. Każda sekunda mogła być ostatnią… Po latach opowiadając o najtragiczniejszych zdarzeniach, wtrącają historie pogodne, sentymentalne, z uśmiechem i przymrużeniem oka.  „Człowiek jest silny. Zakwitnie uśmiechem na największych ruinach” – powiedziała mi Janeczka Rożecka.

Kiedy opuszczali w pierwszych dniach października Warszawę, lekarz polecił Janeczce Gutowskiej (Rożeckiej) ps. „Dora”, żeby zaopiekowała się  chłopakiem rannym w brzuch, był po ciężkiej operacji. Miała dbać, żeby miał jedzenie lekko strawne. Pod żadnym pozorem nie mógł jeść ciemnego chleba czy kiełbasy. Dla niego to wyrok śmierci, pewny skręt kiszek. Lepiej, żeby był głodny, niż miałby zjeść coś niedozwolonego. „Dora” miała do niego słabość, był uroczy. Poznała go w czasie Powstania, na barykadzie, trafił do Warszawy z wileńskiej partyzantki, jak mówił to bardzo zaciągał. Kiedy się spotykali zawsze ją pytał: „Siostra, papierosa masz?”. Potem został ciężko ranny, ściągała go z tej barykady. Dbała o niego w czasie transportu. W Komorowie biegała po okolicy szukając dla niego białego chleba, kleików i kaszek. Nie mogła zrozumieć dlaczego on wcale nie próbuje wstawać, nawet do łazienki. Kiedy była w pokoju, leżał jak przyklejony do posłania. Miała podejrzenie, że trzyma pod poduszką pistolet albo granat i wpędzi wszystkich w kłopoty. Kiedyś niespodziewanie wyszła, zawołał ją lekarz dyżurny. Po chwili wróciła, chłopak ewidentnie skorzystał z jej nieobecności i wyszedł do łazienki. Zajrzała pod poduszkę i nie mogła uwierzyć własnym oczom – pęto kiełbasy i kawał ciemnego chleba. Kiedy wrócił, nakrzyczała na niego. Pytała czy nie zdaje sobie sprawy, że to go zabije, przecież dostanie skrętu kiszek. Spojrzał na nią łobuzersko i powiedział: „Siostra, jakby ja jadł, to co ty mi dajesz, to ja dawno już by dostał skrętu kiszek - z głodu”. Nic mu się nie stało, przeżył i wyzdrowiał.
Rodzice, a szczególnie mama Alicji Kucharskiej (Karlikowskiej) bardzo chcieli, żeby ich córka otrzymała dobre wychowanie i koniecznie grała na fortepianie. Wysłali swoją latorośl do dobrej szkoły muzycznej przy ulicy Bałuckiej.  Szkoła dobra, nauczyciele wymagający, rodzice z wizją panienek grających etiudy i sonaty. Tak bardzo Alicja nie lubiła tych przymusowych ćwiczeń. Zawsze znalazła okazję, żeby zagrać ulubione przeboje: „Tulipany” z muzyką Jana Markowskiego, czy „Walc Francois”. Oburzonym odpowiadała: - Nigdy nie wiadomo co się komu i kiedy przyda. Wszystko to działo się przed wojną. W sierpniu 1944 roku 14- letnia Alicja ps. „Zawiejka” była łączniczką w „Baszcie”. Razem z kolegami z oddziału odpoczywała w opuszczonej willi na rogu ulic Krasickiego i Malczewskiego. Umilała wszystkim czas grając na pianinie znajdującym się w  salonie. Przypomniała sobie  przedwojenne przeboje. Usłyszał muzykę młody porucznik „Krzysztof”. Chwilę stał słuchając, pochwalił i zapytał czy może skorzystać z instrumentu. Ma zapisane  słowa piosenki, w głowie melodię, ale jeżeli zaraz  nie zagra to ona uleci. Zagrał… „Marsz Mokotowa”. Autorem słów był Andrzej Jezierski, a muzyki porucznik „Krzysztof” Jan Markowski, ten którego przebojami zachwycała się przed wojną. Siedział przy pianinie grał i śpiewał: „I wiatr ją poniesie do miasta” i poniósł… cała Warszawa śpiewała jedną z najpopularniejszych powstańczych piosenek. Porucznika spotkała po kapitulacji, był z nim Andrzej Jezierski. „Zawiejka” odprowadziła ich do bramy politechniki, bo tam składali broń. Następnego dnia w obozie w Pruszkowie napisał „Mała dziewczynka z AK”. Wiele koleżanek rościło sobie prawo do tego niezwykłego utworu… Alicja Kucharska Karlikowska wspominając to ostanie spotkanie z kompozytorem uroczo się uśmiecha…
 Dorastanie Janiny Chmielińskiej Ninki, przypadło na  smutne i tragiczne lata okupacji. Czasy i okoliczności nie zmieniły potrzeb nastoletniej dziewczyny. Miała swoje fascynacje, zauroczenia, mniejsze i większe radości związane z dorastaniem. Kiedy skończyła 14 lat  starsza  siostra zrobiła jej piękny prezent i niespodziankę. Wiedziała, że Ninka jest zafascynowana i podkochuje się w śpiewaku Mieczysławie Foggu. Zabrała ją na lody i oranżadę do kawiarni „Nowy Świat”, gdzie śpiewał jej ulubieniec. Z uśmiechem wspomina ten dzień i żartuje, że mogła wreszcie nawzdychać się do niego.
Jerzy Jabłoński urodził się we Włocławku. W Warszawie bywał często, ponieważ mieszkali tutaj jego starsi bracia. Ojciec był właścicielem sklepów bławatnych ( z tkaninami), dwa z nich znajdowały się w stolicy. Spędził tutaj również wrzesień 1939 roku. Wrócił do rodzinnego miasta, akurat w czasie kiedy Niemcy wysiedlali. Wywieźli go do Niemiec na roboty. Udało mu się stamtąd uciec, we wrześniu 1940 roku dotarł do rodziny w Płocku. To był tylko przystanek w drodze do Warszawy. Zaprzyjaźniony z rodziną kapitan statku pasażerskiego obiecał pomóc. Jerzy przebrany za elegancką damę znalazł się w kajucie kapitana. W Modlinie na statek weszli Niemcy. Przeprowadzali rewizję. Kiedy chcieli wejść do kajuty kapitana, ten podniósł krzyk: - Proszę tam nie wchodzić. To moja prywatna kajuta, tam jest pewna dama. Chodzi o jej honor. To był początek okupacji, wrzesień 1940 rok. Niemcy byli jeszcze mniej podejrzliwi. Wycofali się.

czwartek, 28 kwietnia 2016

30. Nie cofnę się przed ofiarą życia

 Tomasz Zan, z prawej strony Urszula Kurkowska z lewej Basia Rogowska

Sławomir Pocztarski i jego koledzy z Szarych Szeregów

Byli bardzo młodzi, kiedy włączyli się do walki z okupantem. Najmłodsi przygotowywali się do pracy w służbach pomocniczych, najstarsi włączeni zostali do prawdziwej walki z bronią w ręku. Musieli nauczyć się odpowiedzialności nie tylko za siebie, ale i kolegów. Byli zobowiązani do złożenia przysięgi: „Ślubuję na twoje ręce pełnić służbę w Szarych Szeregach; tajemnic organizacyjnych dochować, do rozkazów służbowych się stosować”. Czy rozumieli słowa przysięgi? Rozumieli!  Miały one ogromne znaczenie, skoro po siedemdziesięciu kilku latach bez zająknięcia powtarzają rotę.  Pamiętają miejsca i okoliczności wypowiadania tych ważnych słów.
  Sławomir Pocztarski i jego koledzy, zanim złożyli przysięgę musieli swoją postawą i czynami udowodnić, że godni są zaufania. Po okresie próbnym  druh Degler powiadomił ich, że nadszedł ten oczekiwany dzień. Młodzi harcerze składali przysięgę w lutym 1943 roku. Spotkali się przy przystani „Spójnia”, naprzeciw Cytadeli. Wisła była częściowo zamarznięta. Dwunastu chłopców i dwie dziewczynki weszli na lód. Siedli po turecku, w harcerskim kręgu, w taki sposób, żeby nie byli widoczni z ulicy.
 Eugeniusz Tyrajski składał przysięgę w mieszkaniu kolegi przy ulicy Rozbrat. Odbierał ją Stanisław Broniewski „Orsza”, wtedy jeszcze był komendantem Chorągwi Warszawskiej. Obecny był również hufcowy Hufca Mokotów Górny Tadeusz Zawadzki „Zośka” i Jan Bytnar „Rudy”. Na podłodze była rozłożona flaga niemiecka, stał na niej maszt wykonany na tę okoliczność z przymocowanymi małymi flagami: polską, brytyjską, francuską i amerykańską.

3 listopada 1942 roku podzielono Szare Szeregi na trzy grupy wiekowe. Najstarsi, powyżej osiemnastego roku życia byli przydzielani do Grup Szturmowych. Tytus Karlikowski miał niecałe 16 lat. Po długiej rozmowie ze swoim hufcowym Jankiem Bytnarem „Rudym” zadecydowano, że zostanie włączony w szeregi GS. Przyrzeczenie składał w mieszkaniu kolegi przy ulicy Marszałkowskiej. Scenariusz podobny we wszystkich grupach – niemiecka flaga rozrzucona na podłodze, wcześniej  zabrali ją spod „Zachęty”,  paląca się lampka miała symbolizować ognisko. Przyrzeczenie odbierał hufcowy, Janek Bytnar „Rudy”. Ciągle byli związani z Szarymi Szeregami, ale byli już żołnierzami, ich zadaniem miało być m.in. wykonywanie egzekucji na katach, zdrajcach i konfidentach. Dlatego do przyrzeczenia harcerskiego była dodana końcówka: - w przypadku zagrożenia życia  nie cofnę się.

Związani z Armią Krajową i innymi organizacjami konspiracyjnymi składali przysięgę żołnierską: „ Przysięgam być wiernym Ojczyźnie mej, Rzeczpospolitej Polskiej, stać nieugięcie na straży jej honoru i o wyzwolenie Jej z niewoli walczyć ze wszystkich sił, aż do ofiary mego życia”.
Janina Chmielińska współpracowała z Radą Główną Opiekuńczą. Wysłano ją z dziećmi na kolonie letnie. Kiedy w połowie lipca wracała, nie miała wątpliwości, że coraz bliżej do Powstania, wyczuwało się wyjątkową atmosferę zarówno wśród Polaków jak i Niemców. Działała w AK, ale podobnie jak jej koleżanki sanitariuszki,  przysięgi nie składała. Zaraz po powrocie do Warszawy, zostały wezwane przez swoją przełożoną Irenę Konopacką- Semadeni „Doktor Konstancję”. Na jej ręce złożyły przysięgę wojskową. Nie miała jeszcze 17 lat, została zaprzysiężonym żołnierzem AK.
Łączniczka Urszula Katarzyńska składała przysięgę w październiku 1942 roku, na ręce swojego dowódcy, Tomasza Zana. Ostatniego z rodu Zanów – jak z dumą mówi Pani Ula.
Każda z osób związanych z Podziemnym Państwem Polskim składała przysięgę, z cywilów stawali się wojskiem. Byli świadomi wagi wypowiadanych słów. Widzieli, że jeżeli będzie taka konieczność, to poświęcą życie - do tego zobowiązywała ich przysięga, to jest wpisane w los każdego żołnierza. O tych, którzy nigdy nie byli w konspiracji, a wierni byli przysiędze, której nie składali… O tych co ratowali, wspierali i jak było trzeba, poświęcali życie – o ludności cywilnej, wyjątkowej „armii” – innym razem.

wtorek, 26 kwietnia 2016

29. Opanowanie i odrobina szczęścia

 Eugeniusz Tyrajski
 Janina Chmielińska
Witold Kieżun 1943 rok




W czasie okupacji każdy dzień był walką o przetrwanie. Sytuacje, w których tylko opanowanie i zimna krew ratowały życie, były na porządku dziennym. Trzeba było umieć sobie radzić z biedą, strachem i wszechobecną beznadzieją. Oszukiwanie czy wystrychnięcie na dudka okupanta nie było żadnym występkiem czy niegodnym zachowaniem. To były postawy chwalebne i warte naśladowania. Groźne sytuacje, z których dzięki sprytowi udawało się wyjść cało, po latach wspominane były z uśmiechem, czasem nawet z żartem.
Eugeniusz Tyrajski wspomina jedną z akcji wykonaną na własną rękę, bez zgody  zwierzchników. W dzień Wszystkich Świętych 1942 roku jego zastęp  złożył  wieniec na kwaterze żołnierzy poległych w 1920 roku. Dziewczęta przygotowały  szarfę z napisem: „Poległym towarzyszom broni – MG-410”. Rano 1 listopada pojechali na Powązki Wojskowe. Do kupionego przy cmentarzu wieńca przytwierdzili szarfę i dumnie przemaszerowali w kierunku kwatery poległych żołnierzy. Dwóch harcerzy niosło wieniec, dwóch szarfy. Uroczyście go złożyli. Zastępowy wydał komendę „Baczność”. Kilka chwil stali w zupełnej ciszy. Po akcji rozpierała ich duma.  Nie mogli zrozumieć dlaczego dowódcy „nie docenili” ich wyczynu i usłyszeli od nich kilka przykrych słów… To była dekonspiracja kryptonimu ich zastępu.  Hufiec Mokotów Górny - kryptonim MG, drużyna - kryptonim 400, zastęp - kryptonim 10.

Rodzice Wisławy Samulskiej (Skłodowskiej) nie mieli pojęcia, że ich córka działa w konspiracji. Mama  bardzo  bała się o swoje jedyne dziecko. Każde wyjście Wisławy z domu było dla niej bardzo trudne. Szalała z rozpaczy kiedy dziewczyna zjawiała  się choćby kilka chwil po godzinie policyjnej. Przed wojną nie działała w harcerstwie, ze względu na chorobę serca. Jej koleżanka Hania była harcerką, miała mundur, pelerynę i beret. Zawsze przed Wielkanocą pełniła wartę przy Grobie Pańskim w kościele św. Anny. Robiła to również w czasie okupacji. Wisława również bardzo chciała tam być. Hania obiecała jej pożyczyć pelerynę, sama miała zostać w mundurze. Niestety, kiedy poprosiła mamę o zgodę, ta kategorycznie odmówiła, wiedząc czym to może grozić. Zamknęła córkę w pokoju, na klucz. Mieszkali na parterze, więc z pomocą koleżanki wyszła i pomimo zakazów, pełniła wartę przy Grobie Pańskim. Szczęśliwie wróciła do domu.

Witold Kieżun wracając we wspomnieniach do okresu okupacji mówi, że samo życie było niebezpieczne. Każdego dnia zdarzały się sytuacje, które mogły się zakończyć tragicznie. On sam miał zawsze wiele szczęścia.
Chodził do szkoły Wawelberga, któregoś dnia odwołano zajęcia. Wiedział, że tego dnia nie ma w domu matki, więc zaprosił do siebie kolegów. Mieli przeczytać najnowszy numer „Biuletynu Informacyjnego” i podyskutować. Matka zajmowała się dystrybucją prasy konspiracyjnej, więc zawsze miał do niej dostęp. Siedzieli w czwórkę, przed nimi rozłożone gazety. Toczyli zaciętą dyskusję, kiedy poderwał ich ostry dzwonek i walenie  do drzwi. Tak dzwoniło tylko gestapo. Koledzy szybko schowali gazety. Do pokoju wpadli Niemcy. Ustawili wszystkich pod ścianą. Zażądali dokumentów,  legitymacje szkolne spowodowały, że stali się jeszcze bardziej podejrzani. Grupka młodych ludzi zamiast na zajęciach przebywa w domu. Niemcy chcieli ich zabrać. Wtedy jeden z kolegów wyjął jakieś papiery i pokazał dowodzącemu oficerowi. Ten dokładnie obejrzał,  i Niemcy bez słowa wyszli. Okazało się, że kolega był członkiem Patriotycznego Związku Białorusinów, współpracującego z Niemcami. Tłumaczył im, że jego ojciec jest polskim oficerem, przebywa w oflagu, on z matką i siostrą wstąpili do organizacji, żeby się chronić. Chłopak faktycznie był wielkim patriotą, żołnierzem AK. Wyjątkowo oddany i dzielny. Zginął w Powstaniu Warszawskim. Najście gestapo na mieszkanie Witolda Kieżuna było zupełnie przypadkowe. Szukali kogoś innego. W czasie okupacji przypadki mogły doprowadzić do tragedii, ale i uratować życie.
Janinie Gutowskiej (Rożeckiej) nigdy nie brakowało odwagi. Potrafiła w najdramatyczniejszych momentach zachować zimną krew. W czasie okupacji podejmowała się wielu niebezpiecznych zadań, ale wykonywała też takie zadnia jak większość konspiratorów. Dostała polecenie przewiezienia paczki z Mokotowa na Marymont. Oczywiście nikt jej nie tłumaczył co się tam znajduje. Sądząc po ciężarze przewoziła broń. Tramwaj do, którego wsiadła jechał przez pół Warszawy. Przy kościele św. Anny weszła gromadka handlarek przewożących na Żoliborz produkty żywnościowe: mięso, masło, mleko… Na następnym przystanku weszli Niemcy, zaczęli dokładnie kontrolować dokumenty i sprawdzać bagaże. Janeczka wiedziała, że z paczką nie ucieknie, bo zbyt ciężka.  Zostawić jej nie mogła bo naraziłaby wszystkich pasażerów. Najpierw pomyślała, że to koniec, a potem… Potem ze spokojem postawiła paczkę na siedzeniu, przycisnęła się do niej i nakryła swoim szerokim płaszczem. Podniosła ręce do góry i ze spokojem patrzyła w twarz kontrolującemu Niemcowi. Nie zobaczył przy niej żadnego bagażu, a dookoła były babinki z koszami,  zajął się nimi. Kiedy Niemcy wyszli z tramwaju zrobiło jej się słabo. Wszyscy zaczęli się na nią gapić. Wyjęła paczkę spod płaszcza i wysiadła na wiadukcie. Sporo czasu minęło zanim ochłonęła. W dalszą drogę poszła pieszo, z paczką pod pachą.
Janina Chmielińska, dzisiaj siostra Urszulanka, bardzo chciała tak jak jej starsza siostra Rysia, być w konspiracji. Jednak ta uważała ją za dziecko, które nie dorosło do takiej działalności. Ninkę, która przecież była już nastolatką, bardzo to zdenerwowało i postanowiła poradzić sobie sama. Z pomocą koleżanki związała się z lewicową organizacją. Nie miała pojęcia, co to za organizacja, jaki mają program…  zresztą jakie to miało znaczenie. Wreszcie była w konspiracji i mogła walczyć. Ostatecznie trafiła do organizacji „Miecz i Pług”, złożyła przysięgę i miała jechać  do partyzantki nad Bóg. Nie mogła powiedzieć o tym ukochanemu tatusiowi, ani nawet się pożegnać. On o niczym nie wiedział i z pewnością nie puściłby jej. Napisała do niego piękny list pożegnalny, zakończony słowami: „Trzeba iść bo Ojczyzna wzywa”. Opaczność nad nią czuwała. Krótko przed jej wyjazdem, zrobił się wielki szum, z powodu wysyłania dzieci do partyzantki. Wstrzymano wszystkie wyjazdy. Okazało się, że z wcześniejszych grup nieletnich wywiezionych do lasów, nikt nie przeżył. Rozgoryczona musiała wrócić do domu. Skoczyło się jej wojowanie, a zaczęła prawdziwa praca konspiracyjna .