wtorek, 26 kwietnia 2016

29. Opanowanie i odrobina szczęścia

 Eugeniusz Tyrajski
 Janina Chmielińska
Witold Kieżun 1943 rok




W czasie okupacji każdy dzień był walką o przetrwanie. Sytuacje, w których tylko opanowanie i zimna krew ratowały życie, były na porządku dziennym. Trzeba było umieć sobie radzić z biedą, strachem i wszechobecną beznadzieją. Oszukiwanie czy wystrychnięcie na dudka okupanta nie było żadnym występkiem czy niegodnym zachowaniem. To były postawy chwalebne i warte naśladowania. Groźne sytuacje, z których dzięki sprytowi udawało się wyjść cało, po latach wspominane były z uśmiechem, czasem nawet z żartem.
Eugeniusz Tyrajski wspomina jedną z akcji wykonaną na własną rękę, bez zgody  zwierzchników. W dzień Wszystkich Świętych 1942 roku jego zastęp  złożył  wieniec na kwaterze żołnierzy poległych w 1920 roku. Dziewczęta przygotowały  szarfę z napisem: „Poległym towarzyszom broni – MG-410”. Rano 1 listopada pojechali na Powązki Wojskowe. Do kupionego przy cmentarzu wieńca przytwierdzili szarfę i dumnie przemaszerowali w kierunku kwatery poległych żołnierzy. Dwóch harcerzy niosło wieniec, dwóch szarfy. Uroczyście go złożyli. Zastępowy wydał komendę „Baczność”. Kilka chwil stali w zupełnej ciszy. Po akcji rozpierała ich duma.  Nie mogli zrozumieć dlaczego dowódcy „nie docenili” ich wyczynu i usłyszeli od nich kilka przykrych słów… To była dekonspiracja kryptonimu ich zastępu.  Hufiec Mokotów Górny - kryptonim MG, drużyna - kryptonim 400, zastęp - kryptonim 10.

Rodzice Wisławy Samulskiej (Skłodowskiej) nie mieli pojęcia, że ich córka działa w konspiracji. Mama  bardzo  bała się o swoje jedyne dziecko. Każde wyjście Wisławy z domu było dla niej bardzo trudne. Szalała z rozpaczy kiedy dziewczyna zjawiała  się choćby kilka chwil po godzinie policyjnej. Przed wojną nie działała w harcerstwie, ze względu na chorobę serca. Jej koleżanka Hania była harcerką, miała mundur, pelerynę i beret. Zawsze przed Wielkanocą pełniła wartę przy Grobie Pańskim w kościele św. Anny. Robiła to również w czasie okupacji. Wisława również bardzo chciała tam być. Hania obiecała jej pożyczyć pelerynę, sama miała zostać w mundurze. Niestety, kiedy poprosiła mamę o zgodę, ta kategorycznie odmówiła, wiedząc czym to może grozić. Zamknęła córkę w pokoju, na klucz. Mieszkali na parterze, więc z pomocą koleżanki wyszła i pomimo zakazów, pełniła wartę przy Grobie Pańskim. Szczęśliwie wróciła do domu.

Witold Kieżun wracając we wspomnieniach do okresu okupacji mówi, że samo życie było niebezpieczne. Każdego dnia zdarzały się sytuacje, które mogły się zakończyć tragicznie. On sam miał zawsze wiele szczęścia.
Chodził do szkoły Wawelberga, któregoś dnia odwołano zajęcia. Wiedział, że tego dnia nie ma w domu matki, więc zaprosił do siebie kolegów. Mieli przeczytać najnowszy numer „Biuletynu Informacyjnego” i podyskutować. Matka zajmowała się dystrybucją prasy konspiracyjnej, więc zawsze miał do niej dostęp. Siedzieli w czwórkę, przed nimi rozłożone gazety. Toczyli zaciętą dyskusję, kiedy poderwał ich ostry dzwonek i walenie  do drzwi. Tak dzwoniło tylko gestapo. Koledzy szybko schowali gazety. Do pokoju wpadli Niemcy. Ustawili wszystkich pod ścianą. Zażądali dokumentów,  legitymacje szkolne spowodowały, że stali się jeszcze bardziej podejrzani. Grupka młodych ludzi zamiast na zajęciach przebywa w domu. Niemcy chcieli ich zabrać. Wtedy jeden z kolegów wyjął jakieś papiery i pokazał dowodzącemu oficerowi. Ten dokładnie obejrzał,  i Niemcy bez słowa wyszli. Okazało się, że kolega był członkiem Patriotycznego Związku Białorusinów, współpracującego z Niemcami. Tłumaczył im, że jego ojciec jest polskim oficerem, przebywa w oflagu, on z matką i siostrą wstąpili do organizacji, żeby się chronić. Chłopak faktycznie był wielkim patriotą, żołnierzem AK. Wyjątkowo oddany i dzielny. Zginął w Powstaniu Warszawskim. Najście gestapo na mieszkanie Witolda Kieżuna było zupełnie przypadkowe. Szukali kogoś innego. W czasie okupacji przypadki mogły doprowadzić do tragedii, ale i uratować życie.
Janinie Gutowskiej (Rożeckiej) nigdy nie brakowało odwagi. Potrafiła w najdramatyczniejszych momentach zachować zimną krew. W czasie okupacji podejmowała się wielu niebezpiecznych zadań, ale wykonywała też takie zadnia jak większość konspiratorów. Dostała polecenie przewiezienia paczki z Mokotowa na Marymont. Oczywiście nikt jej nie tłumaczył co się tam znajduje. Sądząc po ciężarze przewoziła broń. Tramwaj do, którego wsiadła jechał przez pół Warszawy. Przy kościele św. Anny weszła gromadka handlarek przewożących na Żoliborz produkty żywnościowe: mięso, masło, mleko… Na następnym przystanku weszli Niemcy, zaczęli dokładnie kontrolować dokumenty i sprawdzać bagaże. Janeczka wiedziała, że z paczką nie ucieknie, bo zbyt ciężka.  Zostawić jej nie mogła bo naraziłaby wszystkich pasażerów. Najpierw pomyślała, że to koniec, a potem… Potem ze spokojem postawiła paczkę na siedzeniu, przycisnęła się do niej i nakryła swoim szerokim płaszczem. Podniosła ręce do góry i ze spokojem patrzyła w twarz kontrolującemu Niemcowi. Nie zobaczył przy niej żadnego bagażu, a dookoła były babinki z koszami,  zajął się nimi. Kiedy Niemcy wyszli z tramwaju zrobiło jej się słabo. Wszyscy zaczęli się na nią gapić. Wyjęła paczkę spod płaszcza i wysiadła na wiadukcie. Sporo czasu minęło zanim ochłonęła. W dalszą drogę poszła pieszo, z paczką pod pachą.
Janina Chmielińska, dzisiaj siostra Urszulanka, bardzo chciała tak jak jej starsza siostra Rysia, być w konspiracji. Jednak ta uważała ją za dziecko, które nie dorosło do takiej działalności. Ninkę, która przecież była już nastolatką, bardzo to zdenerwowało i postanowiła poradzić sobie sama. Z pomocą koleżanki związała się z lewicową organizacją. Nie miała pojęcia, co to za organizacja, jaki mają program…  zresztą jakie to miało znaczenie. Wreszcie była w konspiracji i mogła walczyć. Ostatecznie trafiła do organizacji „Miecz i Pług”, złożyła przysięgę i miała jechać  do partyzantki nad Bóg. Nie mogła powiedzieć o tym ukochanemu tatusiowi, ani nawet się pożegnać. On o niczym nie wiedział i z pewnością nie puściłby jej. Napisała do niego piękny list pożegnalny, zakończony słowami: „Trzeba iść bo Ojczyzna wzywa”. Opaczność nad nią czuwała. Krótko przed jej wyjazdem, zrobił się wielki szum, z powodu wysyłania dzieci do partyzantki. Wstrzymano wszystkie wyjazdy. Okazało się, że z wcześniejszych grup nieletnich wywiezionych do lasów, nikt nie przeżył. Rozgoryczona musiała wrócić do domu. Skoczyło się jej wojowanie, a zaczęła prawdziwa praca konspiracyjna .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz