piątek, 29 kwietnia 2016

31. Zakwitnie uśmiechem na największych ruinach.

 Janina Gutowska ( Rożecka) 1942 rok
Janina Rożecka 2015 rok

Na ich oczach ginęli przyjaciele, rodzina, znajomi. Widzieli jak Warszawa powoli umiera, żeby ostatecznie zamieniła się w kupę gruzu. Każda sekunda mogła być ostatnią… Po latach opowiadając o najtragiczniejszych zdarzeniach, wtrącają historie pogodne, sentymentalne, z uśmiechem i przymrużeniem oka.  „Człowiek jest silny. Zakwitnie uśmiechem na największych ruinach” – powiedziała mi Janeczka Rożecka.

Kiedy opuszczali w pierwszych dniach października Warszawę, lekarz polecił Janeczce Gutowskiej (Rożeckiej) ps. „Dora”, żeby zaopiekowała się  chłopakiem rannym w brzuch, był po ciężkiej operacji. Miała dbać, żeby miał jedzenie lekko strawne. Pod żadnym pozorem nie mógł jeść ciemnego chleba czy kiełbasy. Dla niego to wyrok śmierci, pewny skręt kiszek. Lepiej, żeby był głodny, niż miałby zjeść coś niedozwolonego. „Dora” miała do niego słabość, był uroczy. Poznała go w czasie Powstania, na barykadzie, trafił do Warszawy z wileńskiej partyzantki, jak mówił to bardzo zaciągał. Kiedy się spotykali zawsze ją pytał: „Siostra, papierosa masz?”. Potem został ciężko ranny, ściągała go z tej barykady. Dbała o niego w czasie transportu. W Komorowie biegała po okolicy szukając dla niego białego chleba, kleików i kaszek. Nie mogła zrozumieć dlaczego on wcale nie próbuje wstawać, nawet do łazienki. Kiedy była w pokoju, leżał jak przyklejony do posłania. Miała podejrzenie, że trzyma pod poduszką pistolet albo granat i wpędzi wszystkich w kłopoty. Kiedyś niespodziewanie wyszła, zawołał ją lekarz dyżurny. Po chwili wróciła, chłopak ewidentnie skorzystał z jej nieobecności i wyszedł do łazienki. Zajrzała pod poduszkę i nie mogła uwierzyć własnym oczom – pęto kiełbasy i kawał ciemnego chleba. Kiedy wrócił, nakrzyczała na niego. Pytała czy nie zdaje sobie sprawy, że to go zabije, przecież dostanie skrętu kiszek. Spojrzał na nią łobuzersko i powiedział: „Siostra, jakby ja jadł, to co ty mi dajesz, to ja dawno już by dostał skrętu kiszek - z głodu”. Nic mu się nie stało, przeżył i wyzdrowiał.
Rodzice, a szczególnie mama Alicji Kucharskiej (Karlikowskiej) bardzo chcieli, żeby ich córka otrzymała dobre wychowanie i koniecznie grała na fortepianie. Wysłali swoją latorośl do dobrej szkoły muzycznej przy ulicy Bałuckiej.  Szkoła dobra, nauczyciele wymagający, rodzice z wizją panienek grających etiudy i sonaty. Tak bardzo Alicja nie lubiła tych przymusowych ćwiczeń. Zawsze znalazła okazję, żeby zagrać ulubione przeboje: „Tulipany” z muzyką Jana Markowskiego, czy „Walc Francois”. Oburzonym odpowiadała: - Nigdy nie wiadomo co się komu i kiedy przyda. Wszystko to działo się przed wojną. W sierpniu 1944 roku 14- letnia Alicja ps. „Zawiejka” była łączniczką w „Baszcie”. Razem z kolegami z oddziału odpoczywała w opuszczonej willi na rogu ulic Krasickiego i Malczewskiego. Umilała wszystkim czas grając na pianinie znajdującym się w  salonie. Przypomniała sobie  przedwojenne przeboje. Usłyszał muzykę młody porucznik „Krzysztof”. Chwilę stał słuchając, pochwalił i zapytał czy może skorzystać z instrumentu. Ma zapisane  słowa piosenki, w głowie melodię, ale jeżeli zaraz  nie zagra to ona uleci. Zagrał… „Marsz Mokotowa”. Autorem słów był Andrzej Jezierski, a muzyki porucznik „Krzysztof” Jan Markowski, ten którego przebojami zachwycała się przed wojną. Siedział przy pianinie grał i śpiewał: „I wiatr ją poniesie do miasta” i poniósł… cała Warszawa śpiewała jedną z najpopularniejszych powstańczych piosenek. Porucznika spotkała po kapitulacji, był z nim Andrzej Jezierski. „Zawiejka” odprowadziła ich do bramy politechniki, bo tam składali broń. Następnego dnia w obozie w Pruszkowie napisał „Mała dziewczynka z AK”. Wiele koleżanek rościło sobie prawo do tego niezwykłego utworu… Alicja Kucharska Karlikowska wspominając to ostanie spotkanie z kompozytorem uroczo się uśmiecha…
 Dorastanie Janiny Chmielińskiej Ninki, przypadło na  smutne i tragiczne lata okupacji. Czasy i okoliczności nie zmieniły potrzeb nastoletniej dziewczyny. Miała swoje fascynacje, zauroczenia, mniejsze i większe radości związane z dorastaniem. Kiedy skończyła 14 lat  starsza  siostra zrobiła jej piękny prezent i niespodziankę. Wiedziała, że Ninka jest zafascynowana i podkochuje się w śpiewaku Mieczysławie Foggu. Zabrała ją na lody i oranżadę do kawiarni „Nowy Świat”, gdzie śpiewał jej ulubieniec. Z uśmiechem wspomina ten dzień i żartuje, że mogła wreszcie nawzdychać się do niego.
Jerzy Jabłoński urodził się we Włocławku. W Warszawie bywał często, ponieważ mieszkali tutaj jego starsi bracia. Ojciec był właścicielem sklepów bławatnych ( z tkaninami), dwa z nich znajdowały się w stolicy. Spędził tutaj również wrzesień 1939 roku. Wrócił do rodzinnego miasta, akurat w czasie kiedy Niemcy wysiedlali. Wywieźli go do Niemiec na roboty. Udało mu się stamtąd uciec, we wrześniu 1940 roku dotarł do rodziny w Płocku. To był tylko przystanek w drodze do Warszawy. Zaprzyjaźniony z rodziną kapitan statku pasażerskiego obiecał pomóc. Jerzy przebrany za elegancką damę znalazł się w kajucie kapitana. W Modlinie na statek weszli Niemcy. Przeprowadzali rewizję. Kiedy chcieli wejść do kajuty kapitana, ten podniósł krzyk: - Proszę tam nie wchodzić. To moja prywatna kajuta, tam jest pewna dama. Chodzi o jej honor. To był początek okupacji, wrzesień 1940 rok. Niemcy byli jeszcze mniej podejrzliwi. Wycofali się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz