czwartek, 1 września 2016

118, Powstańczy kalendarz. 1 września

 Janka 60 lat później, 2004 rok
 Basia 70 lat później, 2014 rok
Basia i Janka 50 lat później 1994 rok


Stare Miasto broni się ostatkiem sił. Ale i ludzi coraz mniej. I jeść nie ma co. Powstańcy też nie mają. A tu idzie atak. Z różnych stron. Huki. Walenia. Przebijania ostatnich piwnic. Słońce się podwyższało na niebie. Upał narastał. I te kręcenia się. I cywilów, i powstańców. Bezradność. Nie wiem, kiedy zaczęli mówić, że Niemcy wchodzą już na Freta. I że kapitulacja Starówki.
                                 Miron Białoszewski „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego”

  1 września 1944 rok, piątek
Mija pięć lat od rozpoczęcia wojny,
32 dniach walki, 50-osobowymi grupami siły zbrojne Starówki wchodzą do włazów kanałowych na pl. Krasińskich i ul. Daniłowiczowskiej. Są to już ostatnie godziny obrony.
Do Śródmieścia przechodzi grupa złożona z lekko rannych i oddziałów gospodarczych, razem ok.3 tys. żołnierzy, oraz grupa bojowa w liczbie ok. 1.500 powstańców.
Na Żoliborz przenika ok. 800 powstańców (w tym oddziały AL).

Barbara Piotrowska Gancarczyk ps. Pająk
Kiedy pojawili się pierwsi Niemcy, dowiedzieliśmy się, że nikt nie może zostać w piwnicach. Każdy kogo tam znajdą, zostanie rozstrzelany. Pozwolono nam zabrać naszych rannych z Kilińskiego 1 i wyjść z ludnością cywilną. Nie byłyśmy w stanie we trzy zabrać pięciu naszych chłopców, a o zostawieniu kogokolwiek mowy być nie mogło. Postanowiłyśmy naradzić się z ojcem Tomaszem Rostworowskim. Zapadła decyzja, żeby przenieść naszych rannych na Długą. Przebywało tutaj kilkaset osób, w większości kobiety, dzieci i starcy między nimi będzie  można ukryć naszych Powstańców. Lekarz Edward Kowalski, który został w szpitalu, organizował personel. Cywilne ochotniczki dostały białe fartuchy i opaski czerwonego krzyża. Uprzątnęłyśmy wolne pomieszczenia na pierwszym piętrze, zasypane gruzem, żeby można układać rannych donoszonych z okolicy. Robiliśmy wszystko, żeby wchodzący Niemcy mieli wrażenie porządku i dobrej organizacji, oni to lubią. Doktor  Kowalski i oraz ojciec Rostworowski doskonale znali niemiecki, to było bardzo ważne.   Tłumaczyli wchodzącym Niemcom, że na terenie szpitala nie ma Powstańców, są sami cywile. Nie  wiem czy uwierzyli, ale do godziny 14, może 15 dali nam spokój. Z okna obserwowałyśmy pertraktacje, byłyśmy przekonane, że ocalimy wszystkich rannych będących w szpitalu. Ponownie usłyszałyśmy jednak, że wszyscy, którzy zostaną w piwnicach będą rozstrzelani. Ogarnęło nas przerażenie, nie było czasu na rozważania, skoro zostałyśmy, musimy do końca walczyć o każdego rannego. Zeszłyśmy z „Janką” na dół gdzie spotkałyśmy ojca Rostworowskiego - jakże inaczej wyglądał niż jeszcze kilka godzin temu,  nic nie zostało z jego spokoju i pogody. Roztrzęsionym głosem powiedział, że na Kilińskiego 3 pali się oficyna, a tam są jeszcze żołnierze z „Gustawa”, których  musimy ratować. Złapałyśmy nosze i razem z ojcem Tomaszem pobiegłyśmy przez Podwale i podwórko na Kilińskiego 1.  Budynek płonął od góry.  Ksiądz porozmawiał z Niemcami stojącymi przy wejściu, pozwolili zabrać naszych. Weszłyśmy do mieszkania na paterze, ojciec  Rostworowski  poszedł szukać rannych do piwnic. Znalazłyśmy się w pomieszczeniu, gdzie leżeli  Powstańcy, zobaczyłam na ich twarzach nadzieję. Pilnowało ich dwóch żołnierzy SS, kiedy nas zobaczyli byli bardzo zdziwieni. Janka znająca doskonale niemiecki zaczęła tłumaczyć, że przyszłyśmy zabrać rannych do szpitala. Niemcy wrzeszczeli, że to bandyci i będą rozstrzelani. Janka zaczęła tłumaczyć, że to cywile, a nie Powstańcy. Była nieugięta, zawzięta, na twarzy, ani w jej głosie, nie było odrobiny strachu. Niemcy nie ustępowali, ale widać było jak znajomość niemieckiego i nieustępliwa postawa dziewczyny zaczynają im imponować. Nie znałam niemieckiego, nie brałam udziału w tych „negocjacjach” . Stałam z boku, ze smutkiem patrzyłam na bezbronnych, milczących chłopców. Żal ściskał mnie za gardło, byłam pewna, że nie uda nam się uratować rannych. Wbrew mojej woli popłynęły mi łzy. Odwróciłam się w stronę okna, żeby nikt nie zauważył. Esesman stojący obok zauważył. Po niemiecku zadał pytanie, użył słowa „warum”. Znałam znaczenie słowa, reszty się domyśliłam: „Dlaczego płaczę?” Potrząsnęłam przecząco głową i powiedziałam: „nein, nein”. Janka zrozumiała  mój gest, pewnym głosem, nawet trochę zadziornym, powiedziała po niemiecku (później przetłumaczyła mi): „Przecież ona wcale nie płacze, a te łzy to od dymu, którego wszędzie pełno”.
Chwila ciszy, a potem śmiejąc się esesman kazał zabierać rannych, powiedział: „Dzielne  jesteście dziewczyny, pozwalam wam ich zabrać”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz