Aleksandra Diermajer
Dziesiątki przeprowadzonych rozmów i setki ludzkich
tragedii. Odpowiedzialni za nie są Niemcy. Trudno im to wybaczyć, a już na
pewno nie da się zapomnieć. Wśród tych zbrodniarzy czasem zdarzali się tacy, w
których zostało choć trochę człowieczeństwa. Może jakieś wspomnienie z przeszłości. Myśl o
żonie, matce czy dziecku pozwoliła pokonać na chwilę okrutną bestię siedzącą w
człowieku. Niektórzy z moich rozmówców zawdzięczają życie Niemcom. Innym
pomogli w dramatycznych sytuacjach czy zdobyli się na zwykły ludzki gest.
Jedna z moich zaprzyjaźnionych Pań w czasie Powstania była jeszcze dzieckiem, na Woli przeszła prawdziwe piekło. Zło czynione przez Niemców dotknęło jej rodzinę. Wiele razy płakała, bała się. Płakała jej silna mama. Kiedy dzisiaj opowiada znowu płacze. Wystraszonemu, głodnemu dziecku Niemiec dał ładną lalkę. Musiała ją oddać – nie przyjmowało się od nich prezentów. Obiecała matce, że nigdy nikomu, nie opowie tej historii – takie rzeczy mogłyby przyćmić prawdziwy obraz Niemców w Warszawie, a do tego nie wolno dopuścić. Nie podaję jej nazwiska… Chociaż ona sama po tylu latach widzi to trochę inaczej, ale słowo dała!
Siostra Urszulanka Janina Chmielińska ps. Nina, życie zawdzięcza Niemcowi z plutonu egzekucyjnego, który zamordował z zimną krwią wielu niewinnych Polaków. Ją jedną ocalił…
Na Czerniakowie już nie dało się walczyć.
„Nina” razem ze swoimi kolegami dwa dni siedziała w piwnicy. Trzeciego dnia przy wejściu pojawili się esesmani i własowcy najwięksi zwyrodnialcy. Wrzeszczeli: „Raus! Schnell!”. Ludzie zaczęli powoli wychodzić. „Nina” mocno trzymała za rękę starszą koleżankę „Urszulę”. Po dniach spędzonych w piwnicy, oślepiło je ostre wrześniowe słońce . To co zobaczyły na podwórku było ponad siły normalnego człowieka. Całe podwórko zasłane było ciałami rozstrzelanych ludzi. Piękna łączniczkę ze Starówki coś powiedziała do esesmana, ten uderzył ją w twarz, a potem wystrzelił serię w jej brzuch. Wychodzących dzielili na dwie grupy: kobiety z dziećmi i pozostałych, w większości byli to młodzi ludzie, Powstańcy. Cały czas było słychać wrzaski: „Partisanen. Banditen”. „Nina” też była polskim „bandytą”. Stała ostania ciągle mocno trzymała „Urszulę” za rękę. Na przeciw nich ustawili pluton egzekucyjny. Odliczała sekundy do strzału, chciała jeszcze krzyknąć „Jeszcze Polska nie zginęła” .Nagle poczuła silne szarpnięcie i poleciała w tłum kobiet z dziećmi, pociągnęła za sobą koleżankę. Zorientowała się, że to Niemiec z plutonu egzekucyjnego ocalił ją przed rozstrzelaniem. Przez chwilę myślała, że strzeli jej w plecy. Oni tak lubili robić. Ale tak się nie stało. Widziała jeszcze jak wszystkich stojących pod ścianą rozstrzelali. Do dzisiaj zadaje sobie pytanie dlaczego to zrobił? Często modli się za niego.
Jedna z moich zaprzyjaźnionych Pań w czasie Powstania była jeszcze dzieckiem, na Woli przeszła prawdziwe piekło. Zło czynione przez Niemców dotknęło jej rodzinę. Wiele razy płakała, bała się. Płakała jej silna mama. Kiedy dzisiaj opowiada znowu płacze. Wystraszonemu, głodnemu dziecku Niemiec dał ładną lalkę. Musiała ją oddać – nie przyjmowało się od nich prezentów. Obiecała matce, że nigdy nikomu, nie opowie tej historii – takie rzeczy mogłyby przyćmić prawdziwy obraz Niemców w Warszawie, a do tego nie wolno dopuścić. Nie podaję jej nazwiska… Chociaż ona sama po tylu latach widzi to trochę inaczej, ale słowo dała!
Siostra Urszulanka Janina Chmielińska ps. Nina, życie zawdzięcza Niemcowi z plutonu egzekucyjnego, który zamordował z zimną krwią wielu niewinnych Polaków. Ją jedną ocalił…
Na Czerniakowie już nie dało się walczyć.
„Nina” razem ze swoimi kolegami dwa dni siedziała w piwnicy. Trzeciego dnia przy wejściu pojawili się esesmani i własowcy najwięksi zwyrodnialcy. Wrzeszczeli: „Raus! Schnell!”. Ludzie zaczęli powoli wychodzić. „Nina” mocno trzymała za rękę starszą koleżankę „Urszulę”. Po dniach spędzonych w piwnicy, oślepiło je ostre wrześniowe słońce . To co zobaczyły na podwórku było ponad siły normalnego człowieka. Całe podwórko zasłane było ciałami rozstrzelanych ludzi. Piękna łączniczkę ze Starówki coś powiedziała do esesmana, ten uderzył ją w twarz, a potem wystrzelił serię w jej brzuch. Wychodzących dzielili na dwie grupy: kobiety z dziećmi i pozostałych, w większości byli to młodzi ludzie, Powstańcy. Cały czas było słychać wrzaski: „Partisanen. Banditen”. „Nina” też była polskim „bandytą”. Stała ostania ciągle mocno trzymała „Urszulę” za rękę. Na przeciw nich ustawili pluton egzekucyjny. Odliczała sekundy do strzału, chciała jeszcze krzyknąć „Jeszcze Polska nie zginęła” .Nagle poczuła silne szarpnięcie i poleciała w tłum kobiet z dziećmi, pociągnęła za sobą koleżankę. Zorientowała się, że to Niemiec z plutonu egzekucyjnego ocalił ją przed rozstrzelaniem. Przez chwilę myślała, że strzeli jej w plecy. Oni tak lubili robić. Ale tak się nie stało. Widziała jeszcze jak wszystkich stojących pod ścianą rozstrzelali. Do dzisiaj zadaje sobie pytanie dlaczego to zrobił? Często modli się za niego.
Urszula Korzeniowska była małą dziewczynką i bardzo
bała się Niemców. Wszyscy się ich bali,
czasem podsłuchiwała rozmowy rodziców i strach był jeszcze większy.
Kiedyś biegła Alejami Jerozolimskimi, jak to dziecko „z głową w chmurach”,
zawadziła nogą o krawężnik. Upadła i poleciała jej z ust krew. O bólu
natychmiast zapomniała kiedy zobaczyła schylonego nad sobą niemieckiego
oficera. Uśmiechał się, wyjął białą chusteczkę i wytarł jej buzię. Tak bardzo
się bała. Nie przekonał jej serdeczny gest.
Innym razem w czasie Powstania siedziała z rodziną i sąsiadami w piwnicy, weszli Niemcy. Brakowało jedzenia, a jeżeli było to bardzo skromne. Żołnierze przynieśli dla dzieci mleko.
Innym razem w czasie Powstania siedziała z rodziną i sąsiadami w piwnicy, weszli Niemcy. Brakowało jedzenia, a jeżeli było to bardzo skromne. Żołnierze przynieśli dla dzieci mleko.
Marian Gałęzowski po Powstaniu trafił do obozu w
Ożarowie. Wyszedł z wojskiem, był oficerem. Czy Niemcy dotrzymają umów? Wyjdą z
życiem? Czy kiedyś jeszcze zobaczą swoich bliskich. Dawno nie widział mamy,
Powstanie spędziła w Gołąbkach. Wiedział, że podupadła na zdrowiu. Jako
najmłodsze dziecko był zawsze z nią
bardzo mocno związany uczuciowo. Któregoś dnia, z daleka, za ogrodzeniem
zobaczył matkę. Stała taka biedna, zrozpaczona, z rozwianymi włosami.
Dowiedziała się, że w obozie są Powstańcy. Chora przeszła osiem kilometrów,
żeby choćby przez chwilkę być bliżej ukochanego syna. Serce mu pękało, ale był
zupełnie bezradny. Postanowił działać, już nic gorszego spotkać go nie mogło.
Obok przechodził wysoki rangą oficer niemiecki ,Marian Gałęzowski zasalutował i
opowiedział mu o mamie, prosząc, żeby mógł ją tylko pocałować na pożegnanie.
Był w marynarce, bez czapki, tylko opaska na rękawie czyniła z niego żołnierza.
Niemiec odsalutował, poszedł do wartownika i coś mu powiedział. Ten
przyprowadził mamę do wartowni, tam spotkali się. Widział ją wtedy ostatni raz.
Nigdy nie zapomniał tego co zrobił Niemiec dla niego, a szczególnie dla jego
matki.
Aleksandra Diermajer Sękowska przed wojną chodziła
do szkoły ewangelickiej im. Królewny
Anny Wazówny. Większość uczennic miała niemieckie korzenie. Kiedy
zaczęła się okupacja nieliczne rodziny dziewcząt podpisały volkslisty.
Większość koleżanek aktywnie działała w konspiracji i brała udział w tajnych
kompletach. Przyjaciółka Pani Aleksandry Inez Kuske również miała niemieckie
korzenie. Mieszkająca z nimi babcia bardzo słabo mówiła po polsku. Od
pierwszych dni okupacji byli nachodzeni przez niemieckich funkcjonariuszy i
różnymi sposobami nakłaniani do podpisania listy. Ich bliska rodzina
mieszkająca w Poznaniu uważała się za Niemców. Karol Kuske nie chciał nawet o
tym rozmawiać. Trudno powiedzieć, czy sam był związany z konspiracją, na pewno
dwójka jego dzieci – Inez i Olgierd. W 1944 roku w czasie jednej z akcji w
budynku mieszkalnym (najprawdopodobniej likwidacja konfidenta), został ranny
jeden z chłopców. Uciekając zostawiał ślady. Olgierd zdjął szalik i wycierał
je. W tym czasie nadjechali Niemcy, nie zdążył uciec, został zatrzymany. Do
domu jego rodziców przyszło gestapo. Postawili warunki – życie chłopaka za
podpisanie volkslisty i nazwiska przyjaciół syna. Ojciec nie mógł zdradzić, ale
myśl, że odmowa zabije jego dziecko, była nie do zniesienia. Popełnił
samobójstwo, wyskoczył przez okno. Dopiero później rodzina dowiedziała się, że
Olgierd został zamordowany zaraz po zatrzymaniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz