poniedziałek, 18 marca 2019

165. "Łapanka" ze zbioru moich opowiadań "Dzieci wojennej Warszawy"

Wracam do pisania bloga! Po półtorarocznej przerwie z ciekawości zajrzałam na strony bloga... Zniemówiłam - tyle czasu milczę, a tam kazdego dnia od kilku do kilkunastu osób, a zdarzało się i kilkadziesiąt, odwiedza moje "Zagapienia". Przeczytałam kilka serdecznych i ciepłych komentarzy, na które nie odpowiedziałam, bo nie miałam o nich pojęcia. Nie mogę obiecać, ze będę pisała systematycznie, ale na pewno będę!
Dzisiaj proponuję opwiadanie z mojej książki "Dzieci wojennej Warszawy". Autorką ilustracji jest Ola Komuda.
Łapanka
Danusię zbudził pisk hamujących opon samochodowych. Zerwała się z łóżka. Była czwarta rano. Wiedziała co będzie dalej… Tato stał już przy oknie i przez lekko uchylone zasłony obserwował co się dzieje. Na ulicy stały niemieckie samochody. Gestapowcy dobijali się do bramy. To było jedyne wejście na podwórko, na noc zamykane.  Dozorca, który miał  klucz, nie spieszył się z otwarciem, pomimo, że zniecierpliwieni żandarmi coraz mocniej tłukli w bramę kolbami karabinów.
Idąc  wrzeszczał z całych sił: - Idę, już idę.
Jeżeli ktoś się jeszcze nie zbudził, to donośny głos dozorcy musiał postawić go na równe nogi. Zanim żandarmi wpadną do domu minie sporo czasu. Można  „przygotować się” się na przyjęcie nieproszonych gości, ukryć to czego znaleźć nie powinni. Dla niektórych może to być szansa na ucieczkę – przez strych na dach, stamtąd na stojący obok niższy budynek i na dół gdzie rosną gęste krzaki.
- Wchodzą do naszej klatki – informuje tato.
Po cichu pochodzi do drzwi i nasłuchuje:- Weszli do mieszkania na parterze.
Przez chwilę stał jeszcze przy drzwiach, znowu podszedł do okna i tak wiele razy. Po kilku kwadransach zobaczył, że gestapowcy wyprowadzili sąsiadów i ich nastoletnią córkę. Wepchnęli do samochodu i odjechali. Mama, która cały czas  modliła się zaczęła odmawiać „Pod Twoją obronę”. Dołączyli do niej wszyscy domownicy: tato, Witek i Danusia. Może sąsiadom nie stanie się nic złego… Chociaż wszyscy mieli świadomość, że rzadko zdarzało się, żeby  zabrani nad ranem przez gestapo wracali do domu.
Zrobiło się zupełnie cicho. Danusia  usiadła na łóżku. Chciało jej się płakać, ale już nie potrafiła. Z jej dziewięcioletniego życia, prawie pięć przeżyła pod niemiecką okupacją. Ten czas oznaczał ciągły strach. Każdy czuł się jak zwierzę, które w każdej chwili może dosięgnąć kula myśliwego. Danusia bała się, tak jak bali się wszyscy. Ale trzeba było nauczyć się w takich warunkach żyć i o życie walczyć.
Mama wcześniej zrobiła śniadanie.  Prawie każdego dnia jedzą gliniasty chleb i marmoladę z brukwi. Początkowo Danusia nie mogła tego przełknąć. Potem zaczęła sobie wyobrażać, że je świeżutkie bułeczki z masłem. W pamięci niewiele pozostało z przedwojennego życia, ale ten smak pamięta doskonale.
Chciałaby, żeby poranek trwał jak najdłużej, żeby siedzieli razem przy stole i rozmawiali. Każdego dnia kiedy mama sprząta naczynia, a tato i pięć lat starszy brat Witek zbierają się do wyjścia, zadaje sobie pytanie: - Czy wieczorem spotkamy się w komplecie?
W domu nie rozmawia się o tym gdzie idą i co robią, ale to się po prostu wie. Zawsze kiedy patrzy na wymalowane na ulicy kotwice  czy napisy, zastanawia się czy to robota brata.
Mama od kilku tygodni szyje biało–czerwone opaski,  Danusia jej pomaga.
Uszyte opaski co kilka dni zawożą pod wskazany adres. Dzisiaj jadą na Mokotów. Najpierw tramwajem do Śródmieścia, potem przesiadają się do drugiego tramwaju. Bez przeszkód dojechały na miejsce. Jeszcze tylko kilkanaście metrów…
Nagle z bocznej ulicy wyjechały niemieckie samochody - budy. Wyskakują żandarmi z karabinami. Wrzeszcząc, zatrzymują wszystkich przechodniów. Nie ma szans ucieczki. Obie doskonale wiedzą, że ich paczka jest równie niebezpieczna jak broń. Jeżeli Niemcy zajrzą do środka, nic ich nie uratuje. Mama mocno ściska dłoń Danusi i szepce: - Ty tylko się uśmiechaj. Patrz im w oczy i nie okazuj strachu.
 Danusia wygląda jak większość niemieckich dziewczynek. Blond włoski uczesane w zawinięty wokół głowy warkocz w tzw. koronę. Ciemna spódniczka i biała bluzeczka. Mama doskonale zna  niemiecki, zdecydowanym krokiem podchodzi do dowódcy  żandarmów. Uśmiechając się, mówi: - Bardzo się śpieszymy. Mąż czeka.
 Dziewczynka cały czas patrzy Niemcowi prosto w oczy, słodko się uśmiechając. Ten odpowiada uśmiechem. Żołnierze rozsuwają się, żeby mogły swobodnie przejść. Nigdy nie wpadliby na to, że właśnie wymknęły im się dwie polskie konspiratorki.
 Trzeba było mieć wiele szczęścia, żeby wyjść cało z takiej sytuacji. Im się udało. Tak jak udało się kobiecie, która kiedyś zadzwoniła do ich drzwi i rozpaczliwie szepnęła: -  Łapanka. -  Mama natychmiast dała jej fartuszek, miskę z ziemniakami i garnek do rąk. W czasie łapanek żandarmi wchodzili do okolicznych domów i sklepów, żeby sprawdzić czy ktoś się tam nie ukrył. Gdyby wtedy weszli do ich mieszkania, to dwie kobiety gotujące obiad nie wzbudziłyby ich podejrzeń.
Nie udało się Januszowi, studentowi medycyny. Mieszkał po sąsiedzku, z matką. Zszedł tylko do sklepu po zapałki.  Nie wrócił. Ślad po nim zaginął.
 Mama i córka szły wolno.  Nie odwracały się.
 Danusia tak bardzo była z siebie dumna. Dotąd panicznie bała się Niemców. Przez lata okupacji dużo słyszała i widziała.  Nawet jak nie wszystko rozumiała, to  chłonęła emocje. Teraz zdała najtrudniejszy egzamin – z odwagi.