środa, 31 sierpnia 2016

117. Powstańczy kalendarz. 31 sierpnia

 Ulica Daniłowiczowska, przez to piwniczne okno, po nieudanym przebiciu do Śródmieścia Basia i Janka wyciągały rannego Edka. Zdjęcie wykonane w 1945 roku przez Barbarę Gancarczyk
 Zaplecze Banku Polskiego, zdjęcie wykonane przez Barbar e Gancarczyk w 1945 roku
Najdroższa pamiątka z Powstania Edmunda Baranowskiego ps. Jur, autentyczna opaska, zdjęcie zrobiłam w lipcu 2016 roku


Na rozkaz Komendanta okręgu oddziały nasze opuściły rejon Starego Miasta. Była to niewątpliwie jedna z najcięższych decyzji w całym miesiącu walk. I najcięższe wydarzenie Powstania.
                      Biuletyn Informacyjny.

31 sierpnia 1944 rok, czwartek
Nie udaje się jednoczesny atak wszystkich sił przeznaczonych do przebicia między Starówką i Śródmieściem.
Podczas próby przebicia ginie ponad 200 powstańców, ponad 200 zostaje rannych. Wśród poległych jest dowódca "Brody" harcmistrz mjr "Jan" (Jan Andrzejewski).
W jednym z nalotów pod gruzami Pasażu Simonsa (róg Nalewek i Długiej) ginie około 300 osób, w tym ok. 120 żołnierzy batalionu "Chrobry I".
Niemcy wywożą z Pruszkowa do obozu koncentracyjnego Stutthof około 3.100 osób, w tym wielu Powstańców.
          
Edmund Baranowski ps. Jur
31 sierpnia po południu zaczęliśmy przygotowywać się do ewakuacji kanałami. Grupy około czterdziestoosobowe były gotowe do drogi. Przewodnikami byli pracownicy sieci kanalizacyjnej i harcerze łącznicy, którzy wiele razy przenosili kanałami meldunki, znali je i potrafili się nimi poruszać. Czekaliśmy na dziedzińcu Archiwum. W budynku i na podwórzu było bardzo dużo rannych. Wśród nich ci najciężej, których nie można było przetransportować kanałami. Nie jestem w stanie zapomnieć błagania, żeby ich nie zostawiać. Przed oczami mam  zrozpaczone i przerażone twarze. Byliśmy ich nadzieją, a nic nie mogliśmy zrobić. Bezsilność była najgorsza. Zarówno pozostający na Starówce jak i my wychodzący z niej wiedzieliśmy jaki czeka ich los.
Niemcy cały czas ostrzeliwali okolice włazu, trzeba było zaczekać na przerwę.  Potem kilkadziesiąt metrów biegiem i zejście w dół. Nie przeszkadzały mi ścieki wlewające się do wysokich butów z cholewami. Czułem wielką ulgę. Przeżyłem piekło na Starówce. Dookoła szalała śmierć, a mnie życie dało szansę. Szliśmy bardzo wolno, trzymając się  za pasy, żeby nie zabłądzić. Nie zwracaliśmy uwagi na smród. Czasem wzdrygnęło mną kiedy miałem pewność, że przechodzimy po ludzkich zwłokach. Kanał był wysoki, zdarzały się po bokach ceglane ławy. Można było tam choćby chwilę odpocząć. Niemcy jeszcze nie  wrzucali granatów, ani karbidu. Po sześciu godzinach wyszliśmy włazem u zbiegu Wareckiej i Nowego Światu. Tyle czasu było potrzeba żebyśmy przeszli trzy kilometry.
Barbara Piotrowska Gancarczyk ps. Pająk
Pod koniec sierpnia sytuacja na Starym Mieście była już beznadziejna. Zdecydowano, że Powstańcy, służby sanitarne, kapelani przejdą kanałami do Śródmieścia.  Ludność cywilna, oraz ciężej ranni pozostaną na Starówce. To był rozkaz, prawa wojny są okrutne. Nie było warunków by transportować najciężej rannych. Trudno było się pogodzić z tym, że ci co z nami walczyli, byli naszymi przyjaciółmi, zostaną sami, prawie bez opieki. Zadeklarowałyśmy  z Janką Gruszczyńską, że dobrowolnie zostaniemy z rannymi. Nie dostałyśmy zgody. Sanitariuszki będą potrzebne w dalszej walce. Stojąc w grupie oczekujących na wejście do kanału, biłyśmy się z myślami i własnym sumieniem. Musiałyśmy wybierać - poczucie obowiązku i słowo dane kolegom z oddziału, że ich nie zostawimy, czy posłuszeństwo rozkazom? Nocą odłączyłyśmy się od grupy i około drugiej  dotarłyśmy do piwnicy przy Kilińskiego 1, gdzie było kilku naszych rannych, m.in. „Stasiuk”, „Ikar”, „Klecha”, „Robert” była też Kazia Świderska, a z nami została sanitariuszka „Wisia” i pani Irena Faryaszewska. Bardzo chcieliśmy wierzyć, że Niemcy nie będą mordowali rannych. Wielokrotnie w Powstaniu widzieliśmy jak byli okrutni i bezwzględni, ale na Starówce było tak wielu rannych, że nie odważyliby się wymordować ich wszystkich. Przebrałyśmy naszych chłopców w cywilne ubrania, dostali odpowiednie dokumenty. My również zdjęłyśmy panterki, założyłyśmy niedopasowane, czasem wręcz dziwaczne, zdobyczne stroje.

Tytus Karlikowski ps. Tytus
Nocą z 30 na 31 sierpnia nasze oddziały miały przerwać niemiecki pierścień wokół Starego Miasta, przez powstały korytarz, do Śródmieścia mieli być przeniesieni ranni. Na transport czekaliśmy przy ulicy Hipotecznej. Leżąc na noszach byliśmy świadkami, ale i ofiarami walki cywilów, którzy depcząc rannych chcieli dostać się do przejścia.
Niestety przebicie się załamało. Cofnięto nas. Zapadła decyzja o ewakuacji kanałami. Ciężko ranni w nogi, nie mogący iść o własnych siłach musieli zostać. Zostałem zakwalifikowany do tej grupy. Trudno było się z tym pogodzić. Wtedy sanitariuszka Maria Michałowska ps. Dorotka zadecydowała, że zaopiekuje się mną i przeprowadzi. Poznałem ją na Starówce, przynosiła rannym jedzenie. Rozmawialiśmy o harcerstwie, bo oboje byliśmy z nim związani. Przed wejściem do kanału  koledzy zawinęli mnie w bandaże i jakieś szmaty. Dorotka pasem przypięła mnie do swoich pleców i tak przez kilka godzin trochę niosła, trochę ciągnęła. Przy Wareckiej wyciągnięto mnie z kanału i przeniesiono do szpitala na Wspólną, niedaleko mojego domu. Leżałem na ulicy, oczekują na opatrzenie. Poznali mnie chłopcy mieszkający w okolicy.  Zawiadomili moją matkę. Umieszczono mnie w piwnicy, gdzie chwilę później usłyszałem matkę wołającą moje imię.

wtorek, 30 sierpnia 2016

116. Powstańczy kalendarz. 30 sierpnia

 Halina Jędrzejewska ps. Sławka
 Urszula Kurkowska Katarzyńska - wczoraj i dzisiaj
Barbara Piotrowska Gancarczyk (druga po lewej) z koleżankami


A tam nie zostało nic oprócz rumowisk..
Odeszli ze stanowisk. Odchodzą ze stanowisk!!!
Strop zgięty w płomieniach i w groźbie i w krzykach
But w krwawym pochodzie utyka, utyka.
Ostatni komunikat
Nadajemy komunikat z Warszawy
Nadzwyczajny komunikat z Warszawy
Stacja Armii Krajowej melduje:
Bój skończony i... nic, trupów ślady...
Wieść niesiemy do wszystkich narodów,
Konferencyj, przyjaciół i braci
Lud stolicy za wolność zapłacił
Swoim życiem.
Rozgłoście! Ponieście! Wolni! Wolni!
  Mieczysław Ubysz fragmenty „Stare Miasto”

30 sierpnia 1944 rok, środa
Obrońcy Starego Miasta odbijają ruiny pałacu Blanka i Ratusza oraz kościół Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. Utrzymują Rynek Nowego Miasta.
Batalion "Chrobry I" walczy o utrzymanie ul. Bielańskiej.
Przygotowuje się realizację planu przebicia się do Śródmieścia i przeprowadzenia obrońców Starówki w rejon ulicy Krochmalnej. Główne uderzenie pójść ma na niemieckie stanowiska przy Bielańskiej. Jednocześnie z drugiej strony szturmować mają oddziały śródmiejskie.
Na plac Bankowy dostać się ma kanałami grupa, która upozoruje główny atak z tego właśnie miejsca.
Przebicie korytarza ze Starówki do Śródmieścia ma umożliwić ewakuację oddziałów powstańczych, rannych oraz ludności cywilnej.
Kapelan Zgrupowania AK "Radosław", ks. Józef Warszawski SJ "Ojciec Paweł" ukrywa relikwie św. Andrzeja Boboli w podziemiach kościoła św. Jacka (Freta 10), dzięki czemu udaje się je ocalić.
W zbombardowanym szpitalu Ujazdowskim (Chełmska 19/21) ginie około 300 rannych i chorych.

Halina Jędrzejewska ps. Sławka
Starówka stała się twierdzą otoczoną ze wszystkich stron przez wojsko niemieckie. Nie było kontaktu z innymi dzielnicami. Zaczynało brakować broni, amunicji, leków, żywności. Przybywało rannych, a szpitale były przepełnione. Powstał plan przebicia w tym niemieckim pierścieniu korytarza do Śródmieścia i tą drogą przetransportowanie rannych. Oprócz ataku górą przygotowano desant kanałowy, który zupełnie miał  zaskoczyć Niemców. Plan był taki: Stuosobowa grupa (w której i ja się znalazłam) przejdzie kanałami z placu Krasińskich na plac Bankowy. Z zaskoczenia opanuje go i obsadzi ulice wylotowe. W tym czasie górą od strony Starego Miasta zaatakuje batalion „Zośka”, a inne oddziały ruszą od strony Śródmieścia. Według informacji na placu Bankowym miały być  niewielkie siły niemieckie. Oddział desantowy pod dowództwem kapitana Zbigniewa Ścibor–Rylskiego, ps. Motyl i Stanisława Zołocińskiego, ps. Piotr, był doskonale uzbrojony, stało się to kosztem żołnierzy pozostających na Starówce.
Z placu Krasińskich wyszliśmy o godzinie 22.00, na miejsce mieliśmy dojść do 1.00. Wszyscy chłopcy nieśli bardzo ciężką broń. Próbowałam pomóc i przez chwilę niosłam karabin maszynowy, ale mnie przytłaczał i któryś z kolegów wyjął mi go z ręki. Szliśmy jeden za drugim, w tym samym tempie. Staraliśmy się, żeby osobę idącą przed nami trzymać za pasek, koszulę… było to bardzo trudne, bo ręce były najczęściej zajęte. Straszliwy smród, śliskie dno kanału, różna wysokość – wszystko to utrudniało marsz. Udało nam się przejść w ustalonym czasie.
Szedł z nami przewodnik, wiedział o trzech włazach, którymi mieliśmy wychodzić. Pierwszego nie udało się podnieść, drugiego również, musiało stać na nich coś ciężkiego. Trzeci właz otwarł się natychmiast. Przewodnik wyjrzał i szybko cofnął się. Na górze było mnóstwo Niemców, stały samochody i rozstawione namioty. Mimo tego dowódcy zadecydowali, że wychodzimy. Po kolei i w zupełnej ciszy. Strzelać można dopiero jak wyjdą wszyscy. Pierwszy wychodził „Cedro” Jan Byczewski ze swoimi żołnierzami, za nimi pluton „Torpeda”. Chwila przerwy, żeby mogli odejść na bok. Nagle na górze strzelanina. Przez otwarty właz wpadło kilku naszych, rannych. Opatrywałam ich w kanałach. Z informacji kolegów, którym udało się dostać z powrotem do kanału wiedzieliśmy, że reszta zginęła. Odczekaliśmy jakiś czas, z nadzieją, że może jeszcze ktoś wróci. Zrobiło się cicho. Zapadła decyzja o odwrocie.

Urszula Kurkowska Katarzyńska ps. Ula
Weszliśmy do kanałów w nocy z 30 na 31 sierpnia, jeszcze był spokój, szło mało oddziałów. Opuszczając Stare Miasto odetchnęłam, bo na dole w kanałach była cisza. Po tym nieustannym huku, plusk wody był kojący. Myślałam, że opuszczam „piekło”, nie wyobrażałam sobie, że może być gorzej. Okazało się, że może… Doszliśmy do Śródmieścia, na Wareckiej pomogli nam wyjść. Znaleźliśmy się w zupełnie innym świecie. Zapomnieliśmy, że tak może być. Oczywiście toczyły się walki, ale było widać też życie. Na Starym Mieście śmierć była wszechobecna. Kiedy pytano nas, jak było na Starówce, nie opowiadaliśmy ze szczegółami. Nie chcieliśmy przerażać. W Śródmieściu jeszcze mieli tyle wiary i nadziei. My powoli je traciliśmy!

Barbara Piotrowska Gancarczyk ps. Pająk
Podczas przebijania zginęło wielu naszych chłopców. Ranni, którzy dostawali się w ręce Niemców ginęli, zamordowani. Oni nie brali jeńców, tylko dobijali. Byłam w szpitalu na Długiej 7, kiedy przybiegł nasz kolega, „Saski” (Eugeniusz Bazyl), z informacją, że w ruinach na Bielańskiej są ranni  Powstańcy z „Wigier”,  trzeba ich zabrać. Razem ze mną poszła Janka Gruszczyńska i ranny w rękę „Saski”. Z wielkim trudem doszliśmy do ulicy Hipotecznej, dalej było jeszcze gorzej, same ruiny, została jedynie ściana Biblioteki Załuskich. Od strony Bielańskiej był nieustający ostrzał. Udało nam się dostać do ruin więzienia na Daniłowiczowskiej, tam była ostatnia powstańcza placówka. Dalej już nie było naszych… poza rannymi. Przeczołgaliśmy się przy małej barykadzie. Przez maleńkie okienko z trudem  weszliśmy do piwnicy. Było jeszcze do pokonania kilka piwnic, a potem podwórko. Zaczęliśmy przeszukiwać ruiny, z nadzieją znalezienia rannych. Na kupie żelastwa i rumowisku cegieł leżał Edek. Był bardzo ciężko ranny, byliśmy przekonani, że jest nieprzytomny. Kiedy doszliśmy do niego powiedział: „A jednak przyszłyście. Myślałem, że już nikt mnie stąd nie zabierze. Czekałem tak strasznie długo”. Na zawsze zostaną w mojej pamięci te słowa. Była w nich wdzięczność, ulga, a zarazem żal, strach i ból. Opatrzyłyśmy go, był cały naszpikowany odłamkami. Droga powrotna była bardzo ciężka, wyjście przez okienko piwniczne, czołganie się z noszami, ciągły ostrzał, nie można było unieść głowy. Traciłyśmy siły, był z nami „Saski”, ale on nie mógł ciągnąć, był przecież ranny. Kiedy wreszcie dotarłyśmy do szpitala, trzeba było zostawić rannego i wracać po „Stasiuka” (Stanisław Olejnik). Już tam na miejscu  dowiedziałyśmy się, że on został zabrany do szpitala w Banku na Bielańskiej, jest wśród swoich i został opatrzony. Postanowiłyśmy go zabrać do swoich, na Długą. Leżał  na pierwszym piętrze. Dojście do niego było trudne. Wchodziłyśmy po stromo ustawionej drabinie, ze strachem myślałyśmy w jaki sposób wrócimy, niosąc nosze z rannym w nogi kolegą. W pomieszczeniu było ciemno, z trudem go odnalazłyśmy. W drodze powrotnej nie musiałyśmy schodzić po drabinie, było inne wyjście.  Trudno było iść z noszami po górach gruzu, ale jeszcze trudniej, a właściwie nie było możliwości przejść po belce, o szerokości około 20 cm, nad zwalonymi, bardzo głębokimi piwnicami. Pod nami była „przepaść”.  Zostawiłyśmy nosze, z rąk zrobiłyśmy krzesełko , na którym usadziłyśmy „Stasiuka”. Wolniutko, kroczek za kroczkiem, udało nam się przejść. Kiedy byłyśmy już po drugiej stronie, wróciłam po nosze. Wreszcie po ponad godzinie dotarłyśmy do szpitala na Długiej 7. Byłam straszliwie zmęczona, fizycznie i psychicznie

poniedziałek, 29 sierpnia 2016

115. Powstańczy kalendarz. 29 sierpnia

Zbigniew Galperyn ps. Antek


Dzień 29 sierpnia należy zapisać złotymi zgłoskami, albowiem jest to dzień podczas, którego nie otrzymaliśmy ani jednego hołdu od naszych zachodnich aliantów. Żaden prezes żadnego związku nie wyraził podziwu dla bohaterskiej Warszawy. Do takich paradoksalnych nastrojów doprowadził nas zalew krokodylich łez współczucia, które otrzymujemy zamiast pomocy realnej. W pierwszych dniach Powstania czekaliśmy na współdziałanie z zewnątrz, potem ogarnęło nas zniecierpliwienie, dziś myślimy o tym z odrazą.
                             „Dzień Warszawy”

29 sierpnia 1944 rok, wtorek, piąty tydzień Powstania
Batalion "Zośka" i "Czata 49" z trudem i przy wielkich stratach utrzymują teren zakładów "Fiata". Niemcy zajmują rejon między Wójtowską, Zakroczymską i Przyrynkiem.
 Trwają zażarte walki na Piwnej, Długiej, Podwalu, Mostowej. Na południu Starówki Niemcy wdzierają się do ruin Ratusza, pałacu Blanka, klasztoru Kanoniczek. Odparto atak na Bielańskiej.
Na kurczący się teren obrony Starówki co kilkanaście minut spadają bomby.

Zbigniew Galperyn ps. Antek
 Czułem się coraz gorzej. Rany pod niezmienianymi bandażami zaczynały ropieć. Zacząłem gorączkować. Półprzytomny zobaczyłem wchodzących do kościoła Niemców. Środkiem szedł oficer w towarzystwie polskiego lekarza i księdza, próbowali przekonać go, że to jest szpital cywilny. Ranni to ofiary wojny i bombardowań. Za nimi szli żołnierze w niemieckich mundurach, ale byli to własowcy. Mieli odbezpieczoną broń wycelowaną w rannych, wrzeszczeli, że jesteśmy bandytami. Po prośbach polskiego lekarza, oficer interweniował i na chwilę uspokoili się. Słyszałem krzyki sióstr zakonnych molestowanych przez pijanych żołnierzy. Jedna z nich wyskoczyła z pierwszego piętra. Żołnierze zaczęli spędzać w jedno miejsce pozostałych jeszcze w szpitalu lekarzy, pielęgniarki, siostry zakonne i chodzących rannych. Potem ich wyprowadzili z kościoła. Za chwilę usłyszałem strzały z pistoletu maszynowego. Domyśliłem się, że wszystkich rozstrzelali.
Z przerażeniem patrzyłem jak żołnierze wylewają z kanistrów benzynę  i podpalają.  Kościół zaczął płonąć, gęsty dym powodował, że traciłem oddech. Niektórzy z rannych czołgając się, próbowali uciekać przed śmiercią. Między ścianą dymu ujrzałem  pacjenta o kuli i pielęgniarkę próbujących ratować rannych. Kobieta musiała ukryć się, kiedy wyprowadzano personel. Podbiegła do mnie, rzuciła na twarz mokrą szmatę i kazała mi przez nią oddychać. Ciągnąc mnie jak najdalej od ognia i dymu powiedziała: - za młody jesteś, żeby umierać. Leżałem wśród gruzów, na ulicy Starej. Patrzyłem jak płonie kościół. Z okien i drzwi buchały płomienie. Wkrótce zawaliło się sklepienie. Ci, którzy pozostali w środku spłonęli żywcem, albo zostali przygnieceni gruzami.  Bezimienna pielęgniarka, której późniejszych losów nie znam, uratowała  mi życie. Ocalałem…

niedziela, 28 sierpnia 2016

114. Powstańczy kalendarz. 28 sierpnia

 Modlitewnik w perłowej oprawie.
 Janina Janowska Mańkowska, zdjęcie powojenne
Irenka Janowska zdjęcie z czasów okupacji

Rząd sowiecki odmówił brytyjskim i amerykańskim samolotom przewożącym broń dla Warszawy, prawa lądowania na obszarach polskich, zajętych już przez wojska sowieckie. Gdyby samoloty po dokonaniu zrzutów nad Warszawą, mogły przelecieć krótki dystans poza linię frontu i tam lądować, aby następnie podjąć lot powrotny, wówczas cała operacja byłaby łatwiejsza, a straty znacznie mniejsze. Z niezrozumiałych jednak powodów rząd sowiecki odmawia udzielenia ułatwień, o które proszą rządy brytyjski i amerykański.
         „Daily Herald”
28 sierpnia 1944 rok, poniedziałek
Ponad półtora tysiąca niemieckich żołnierzy opanowuje ostatecznie kompleks Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Niemcy zabijają granatami i rozstrzeliwują kilkudziesięciu rannych i personel szpitalny z polowego szpitala.
Ppłk "Wachnowski" podejmuje decyzję o przebiciu się żołnierzy Starówki do Śródmieścia. Mają być ewakuowani ranni, ludność cywilna i reszta obrońców Starówki.

 Janina Janowska Mańkowska, ludność cywilna
28 sierpnia w drzwiach naszego mieszkania stanęła Irenka. Płacz, krzyki, uściski, istne szaleństwo. Niekończąca się radość, trudna do wyrażenia. Mama, która już traciła nadzieję na zobaczenie swojego dziecka, teraz całowała ją, dotykała jej rąk, włosów, twarzy… Jakby chciała upewnić się, że to nie sen, że to naprawdę Irenka. Ja z radości chwyciłam jej ręce i mocno i długo całowałam. Nie chciałam odejść od siostry, żeby znowu mi nie zniknęła. Później poznaliśmy jej dramatyczne przeżycia od momentu wyjścia z domu w pierwszym dniu Powstania. Dowiedzieliśmy się, że już w czasie okupacji działała w konspiracji, była w Szarych Szeregach. Razem z trzema koleżankami poszła 1 sierpnia na miejsce zbiórki, ale ich drużynowej, tam nie było. Zanim znalazła nas przeżyła wiele dramatycznych zdarzeń … Razem z innymi dziećmi była „żywą tarczą” dla Niemców przeszukujących zdobyte przez nich domy, przy ulicy Królewskiej. Przeszła przez obóz przejściowy w kościele św. Wojciecha. Zmuszona do pracy w garbarni Pfeiffera, przy ładowaniu skór, co było ponad siły dla słabego, wątłego dziecka. Na szczęście spotkała też  dobrych ludzi, którzy jej pomogli. Jedna z kobiet dała jej czystą sukienkę i modlitewnik swojej córki, który w najtragiczniejszych momentach był dla niej nadzieją i przyjacielem. Inna wspaniała kobieta – polska tłumaczka w obozie „Dulag 121” w Pruszkowie – uratowała ją przed wywiezieniem na roboty do Rzeszy. Zaświadczyła przed komendantem obozu, że dziewczynka  ma dopiero dwanaście lat i nie podlega wywózce.
Nie zmieniła się nasza sytuacja materialna, mieszkaniowa, nie byliśmy bardziej bezpieczni, ale byliśmy szczęśliwi, że jest z nami Irenka. Była mama, byliśmy my i ciągle wierzyliśmy w powrót taty.

Alicja Kucharska Karlikowska ps. Zawiejka
Z każdym dniem sytuacja Mokotowa stawała się podobna do pozostałych dzielnic. Niemcy wykazywali się ogromną bezwzględnością, nie przestrzegali żadnych międzynarodowych konwencji. Na dachu Szpitala Elżbietanek został wymalowany Czerwony Krzyż. Następnego dnia szpital został zbombardowany i ostrzelany z czołgów. Do personelu i Powstańców wynoszących z gruzów rannych strzelano z nisko lecących samolotów. Zginęło kilkadziesiąt osób, a budynek został zniszczony.
Słyszeliśmy startujące z Okęcia niemieckie samoloty , był to zwiastun nieszczęścia. Zrzucali nie tylko bomby niszczące, ale i zapalające. Widziałam jak nadleciał nad ulicę Tyniecką, pilot zniżał maszynę. Ustawiał się tak, żeby bomby spadały nie na dach, ale do budynku, najczęściej do piwnic, bo tam ukrywali się ludzie. Po takim nalocie wynoszono spalone ludzkie ciała. Widok tak straszliwy, że nie sposób o tym zapomnieć.