Janina Rożecka w ogrodzie dawnego szpitala przy Śmiałej, zdjęcie z 2015 roku.
Antoni Chojdyński, zdjęcie powojenne
Tu zęby mamy wilcze, a czapki na bakier,
Tu nas nikt nie płacze w Walczącej Warszawie.
Tu się Prusakom siada na karku okrakiem
I wrogów gołą garścią za gardło się dławi.
A wy tam wciąż śpiewacie, że z kurzem krwi bratniej,
Że w dymie pożarów niszczeje Warszawa,
A my tu nagą piersią na strzały armatnie,
Na podziw wasz, na śpiewy i na wasze brawa.
Czemu żałobny chorał śpiewacie wciąż w Londynie,
Gdy tu nadeszło wreszcie oczekiwane święto!
U boku swoich chłopców walczą tu dziewczęta
I małe dzieci walczą, i krew radośnie płynie.
Halo! Tu serce Polski! Tu mówi Warszawa!
Niech pogrzebowe śpiewy wyrzucą z audycji!
Nam ducha starczy dla nas i starczy go dla Was!
Oklasków nie trzeba! Żądamy amunicji
Zbigniew Jasiński „Żądamy amunicji”
9 sierpnia 1944 rok, środa
Ciągle trwają walki w cmentarze na Woli: żydowski, kalwiński i ewangelicki.
Bombardowanie Rynku Starego Miasta.
Po pięciu latach przerwy wznawia nadawanie Polskie Radio. Ze względu na brak radioodbiorników na ulicach ustawiane są głośniki.
Na Ochocie pada Reduta Kaliska, ciągle broni się Reduta Wawelska.
W Moskwie po raz drugi premier Mikołajczyk spotyka się ze Stalinem.
Barbara Piotrowska
Gancarczyk ps. Pająk
9 sierpnia nasz pluton został skierowany do ochrony Komendy głównej AK. Zakwaterowano nas w szkole przy ulicy Barokowej. Tego dnia kapelanem Komendy Głównej AK, Batalionu „Wigry” i „Gustaw” został ksiądz Tomasz Rostworowski – Ojciec Tomasz.
Nasz pierwszy wieczór na nowej kwaterze, był prawie radosny. Na Starówce wieczory były jeszcze dość spokojne. Zostaliśmy zaproszeni do sali gimnastycznej. Na środku stało pianino, przy nim siedział nasz nowy kapelan, ksiądz Tomasz Rostworowski. Dowiedzieliśmy się, że to ma być nasz wieczór powitalny, jego koncert dla nas. Zebrało się sporo osób, ale sala nie była pełna, niektórzy woleli wolny czas wykorzystać na odpoczynek. Zaczął grać i śpiewać „Hymn Polski Podziemnej”. Zrobiło się zupełnie cicho. Kiedy skończył, w pomieszczeniu było już bardzo gęsto, przyszli ci, którzy wcześniej zamierzali spać. Potem były pieśni żołnierskie, harcerskie, patriotyczne. Muzyka i śpiew. Ojciec Tomasz porwał wszystkich, zdobył nasze serca. Tego dnia szczęśliwi, wzruszeni, nie wiedzieliśmy jakie piekło przed nami. Piekło przez, które przeszedł z nami nasz kapelan – przyjaciel. Dawał nam wsparcie, wytchnienie i ciągłą siłę do walki. Jeszcze tej nocy, w parku Krasińskich oczekiwaliśmy na zrzuty, cały czas był z nami ksiądz Rostworowski, panował fantastyczny nastrój, zupełnie niewojenny. Kilka dni później, nasz kapelan, z rąk samego „Bora” Komorowskiego odebrał biało–czerwoną opaskę i beret.
9 sierpnia nasz pluton został skierowany do ochrony Komendy głównej AK. Zakwaterowano nas w szkole przy ulicy Barokowej. Tego dnia kapelanem Komendy Głównej AK, Batalionu „Wigry” i „Gustaw” został ksiądz Tomasz Rostworowski – Ojciec Tomasz.
Nasz pierwszy wieczór na nowej kwaterze, był prawie radosny. Na Starówce wieczory były jeszcze dość spokojne. Zostaliśmy zaproszeni do sali gimnastycznej. Na środku stało pianino, przy nim siedział nasz nowy kapelan, ksiądz Tomasz Rostworowski. Dowiedzieliśmy się, że to ma być nasz wieczór powitalny, jego koncert dla nas. Zebrało się sporo osób, ale sala nie była pełna, niektórzy woleli wolny czas wykorzystać na odpoczynek. Zaczął grać i śpiewać „Hymn Polski Podziemnej”. Zrobiło się zupełnie cicho. Kiedy skończył, w pomieszczeniu było już bardzo gęsto, przyszli ci, którzy wcześniej zamierzali spać. Potem były pieśni żołnierskie, harcerskie, patriotyczne. Muzyka i śpiew. Ojciec Tomasz porwał wszystkich, zdobył nasze serca. Tego dnia szczęśliwi, wzruszeni, nie wiedzieliśmy jakie piekło przed nami. Piekło przez, które przeszedł z nami nasz kapelan – przyjaciel. Dawał nam wsparcie, wytchnienie i ciągłą siłę do walki. Jeszcze tej nocy, w parku Krasińskich oczekiwaliśmy na zrzuty, cały czas był z nami ksiądz Rostworowski, panował fantastyczny nastrój, zupełnie niewojenny. Kilka dni później, nasz kapelan, z rąk samego „Bora” Komorowskiego odebrał biało–czerwoną opaskę i beret.
Janina
Gutowska Rożecka ps.Dora
Z alei Wojska Polskiego przyniesiono chłopca rannego w nogę, był z Armii Ludowej. Nie miało to żadnego znaczenia, w Powstaniu był po prostu naszym chłopcem. Lekarz wyjął kulę, noga goiła się dobrze, po trzech dniach powinien wyjść. Niestety okazało się, że noga była ciągle zimna i bez czucia. Diagnoza była zła – martwica, trzeba amputować. Potrzebna była krew. Zgłosiło się kilku kolegów gotowych oddać. Doktor Zaturski powiedział, że on odda krew, ich jest potrzebna Polsce, są żołnierzami. Jak zawsze asystowałam przy operacji. Doskonale pamiętam odgłos piłowania, było mi trochę słabo. Najgorsze nastąpiło już po operacji. Lekarz podał mi odciętą nogę, zamurowało mnie, jakby mnie zahipnotyzowano. „Raczek” spojrzał na mnie i warknął: ”Prawdziwa baba, zasnęłaś. Wynieś, na co czekasz?”. Wybiegłam do ogrodu - było już ciemno, rzuciłam i wróciłam. Do rana ochłonęłam i zakopałam ją w ogrodzie. Po operacji opiekowałam się Karolem (tak miał na imię). Był wyjątkowo nieznośnym pacjentem. Całe dnie i noce wrzeszczał, nie tylko ja traciłam cierpliwość, ale i inni pacjenci. Byli wśród nich bardzo ciężko ranni - chłopak ze strzaskanymi pośladkami, przez trzy tygodnie leżał na brzuchu. Bardzo cierpiał, ale był spokojny. Traciłam powoli cierpliwość, musiałam coś z nim zrobić z Karolem. Jednej nocy, obiecałam przynieść najsilniejszy środek znieczulający, pod warunkiem, że się uspokoi. Wzięłam taki mały opłatek, do którego wsypywało się sypkie lekarstwa, nasypałam cukru, zawinęłam i zaniosłam. Karol łyknął i po chwili zasnął, owszem jęczał przez sen, ale był spokojny. Powtarzałam to przez kilka dni, miałam spokój. Musiałam powiedzieć o tym lekarzowi, bo już dziwił się co się stało, że Karol tak spokorniał. Kiedy opowiedziałam, doktor dostał szału (o to nie było u niego trudno), wrzeszczał, że tak jest, kiedy pracuje się z babami. Ochłonął, uspokoił się, chyba był trochę rozbawiony sytuacją. Zapytał tylko jak wpadłam na taki pomysł. Kontakt z Karolem straciłam po ewakuacji szpitala.
Z alei Wojska Polskiego przyniesiono chłopca rannego w nogę, był z Armii Ludowej. Nie miało to żadnego znaczenia, w Powstaniu był po prostu naszym chłopcem. Lekarz wyjął kulę, noga goiła się dobrze, po trzech dniach powinien wyjść. Niestety okazało się, że noga była ciągle zimna i bez czucia. Diagnoza była zła – martwica, trzeba amputować. Potrzebna była krew. Zgłosiło się kilku kolegów gotowych oddać. Doktor Zaturski powiedział, że on odda krew, ich jest potrzebna Polsce, są żołnierzami. Jak zawsze asystowałam przy operacji. Doskonale pamiętam odgłos piłowania, było mi trochę słabo. Najgorsze nastąpiło już po operacji. Lekarz podał mi odciętą nogę, zamurowało mnie, jakby mnie zahipnotyzowano. „Raczek” spojrzał na mnie i warknął: ”Prawdziwa baba, zasnęłaś. Wynieś, na co czekasz?”. Wybiegłam do ogrodu - było już ciemno, rzuciłam i wróciłam. Do rana ochłonęłam i zakopałam ją w ogrodzie. Po operacji opiekowałam się Karolem (tak miał na imię). Był wyjątkowo nieznośnym pacjentem. Całe dnie i noce wrzeszczał, nie tylko ja traciłam cierpliwość, ale i inni pacjenci. Byli wśród nich bardzo ciężko ranni - chłopak ze strzaskanymi pośladkami, przez trzy tygodnie leżał na brzuchu. Bardzo cierpiał, ale był spokojny. Traciłam powoli cierpliwość, musiałam coś z nim zrobić z Karolem. Jednej nocy, obiecałam przynieść najsilniejszy środek znieczulający, pod warunkiem, że się uspokoi. Wzięłam taki mały opłatek, do którego wsypywało się sypkie lekarstwa, nasypałam cukru, zawinęłam i zaniosłam. Karol łyknął i po chwili zasnął, owszem jęczał przez sen, ale był spokojny. Powtarzałam to przez kilka dni, miałam spokój. Musiałam powiedzieć o tym lekarzowi, bo już dziwił się co się stało, że Karol tak spokorniał. Kiedy opowiedziałam, doktor dostał szału (o to nie było u niego trudno), wrzeszczał, że tak jest, kiedy pracuje się z babami. Ochłonął, uspokoił się, chyba był trochę rozbawiony sytuacją. Zapytał tylko jak wpadłam na taki pomysł. Kontakt z Karolem straciłam po ewakuacji szpitala.
Antoni
Chojdyński
9 sierpnia odwiedził nas niemiecki oficer,który przyszedł w towarzystwie dwóch żołnierzy. Przyjęła ich kierowniczka Maryna Falska i tłumaczka Hela Wiewiórska. Oficer okazał się naczelnym lekarzem szpitala niemieckiego znajdującego się na terenie Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego (CIWF). Wypytywał o sprawy dotyczące funkcjonowania naszego szpitala polowego i kazał, żebyśmy byli przygotowani na ewakuację. Na pożegnanie poprosił o oprowadzenie po szpitalu . W pierwszym pomieszczeniu do, którego wszedł byli umieszczeni ranni niemieccy żołnierze. Oficer był zaskoczony, ale wręcz oniemiał po rozmowie z nimi. Opowiedzieli mu, jak dobrze są traktowani, jaką mają doskonałą opiekę i zaznaczyli, że wcale nie chcą tego miejsca opuszczać. Wyszedł na korytarz, już nie miał ochoty dalej zwiedzać szpitala. Chwilę się zatrzymał, żeby ochłonąć i wtedy zobaczył naszą pielęgniarkę. Przyglądał się jej, a potem zapytał czy go poznaje - przed wojną razem studiowali medycynę w Poznaniu. Dziewczyna spojrzała na niego i hardo odpowiedziała, że na pewno się myli, że wcale sobie nie przypomina. Oficer nie dał za wygraną, odesłał swoich żołnierzy, żeby zaczekali na zewnątrz i jeszcze raz zapytał, czy na pewno go nie pamięta. Wtedy powiedziała mu, że gdyby spotkali się w innych okolicznościach, a on był cywilem, to może by sobie przypomniała. Oficer żegnając się, obiecał, że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby szpitala nie ewakuowano, tak długo, jak tylko się da, oraz, że postara się nam pomagać. Słowa dotrzymał. Karetka, która przyjechała po rannych Niemców, przywiozła nam leki i środki opatrunkowe.
9 sierpnia odwiedził nas niemiecki oficer,który przyszedł w towarzystwie dwóch żołnierzy. Przyjęła ich kierowniczka Maryna Falska i tłumaczka Hela Wiewiórska. Oficer okazał się naczelnym lekarzem szpitala niemieckiego znajdującego się na terenie Centralnego Instytutu Wychowania Fizycznego (CIWF). Wypytywał o sprawy dotyczące funkcjonowania naszego szpitala polowego i kazał, żebyśmy byli przygotowani na ewakuację. Na pożegnanie poprosił o oprowadzenie po szpitalu . W pierwszym pomieszczeniu do, którego wszedł byli umieszczeni ranni niemieccy żołnierze. Oficer był zaskoczony, ale wręcz oniemiał po rozmowie z nimi. Opowiedzieli mu, jak dobrze są traktowani, jaką mają doskonałą opiekę i zaznaczyli, że wcale nie chcą tego miejsca opuszczać. Wyszedł na korytarz, już nie miał ochoty dalej zwiedzać szpitala. Chwilę się zatrzymał, żeby ochłonąć i wtedy zobaczył naszą pielęgniarkę. Przyglądał się jej, a potem zapytał czy go poznaje - przed wojną razem studiowali medycynę w Poznaniu. Dziewczyna spojrzała na niego i hardo odpowiedziała, że na pewno się myli, że wcale sobie nie przypomina. Oficer nie dał za wygraną, odesłał swoich żołnierzy, żeby zaczekali na zewnątrz i jeszcze raz zapytał, czy na pewno go nie pamięta. Wtedy powiedziała mu, że gdyby spotkali się w innych okolicznościach, a on był cywilem, to może by sobie przypomniała. Oficer żegnając się, obiecał, że zrobi wszystko co w jego mocy, żeby szpitala nie ewakuowano, tak długo, jak tylko się da, oraz, że postara się nam pomagać. Słowa dotrzymał. Karetka, która przyjechała po rannych Niemców, przywiozła nam leki i środki opatrunkowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz