Andrzej Orłow
Jadwiga Wysocka
Warszawa walczy, walczy już od pięciu lat. Na szańcu
walki na barykady rzuca swe najlepsze siły. Warszawa zapatrzona w swą wielką,
nieśmiertelną sprawę- Niepodległą Polskę. Wielu legło już na barykadach. Chwała
ich będzie żyła po wieki w pamięci Warszawy i Polski. A dziś w tej ciężkiej,
najcięższej walce jaką prowadzimy musimy im być bezgranicznie wierni. Zdusić
musimy wszelką ludzką małość. Z jednaką gotowością chronić będziemy swe życie,
lecz jeśli zajdzie potrzeba umierać za Polskę. Nieśmiertelna na wieki już Wolna
Rzeczpospolita Polska.
„Żywią i bronią” sierpień 1944 rok
„Żywią i bronią” sierpień 1944 rok
6 sierpnia1944 rok, niedziela
Zacięte walki toczą się w okolicach wolskich cmentarzy.
Niemcy nadal mordują bezbronną ludność cywilną Woli i Ochoty. Na Ochocie został zamordowany razem z żoną i siostrami, znany aktor i malarz Mariusz Maszyński.
Komenda Główna AK ewakuowała się z Woli na Starówkę.
W nocy z 5 na 6 sierpnia ze Śródmieścia na Mokotów przeszła kanałami Elżbieta Ostrowska ps. Ela, od tej pory kanały stały się drogą kontaktu między dzielnicami, przenoszenia meldunków i ewakuacji.
W katedrze polowej odprawiono uroczystą Mszę św. dla Powstańców, a potem odbyła się defilada oddziałów powstańczych.
W Pruszkowie ruszył obóz przejściowy dla ludności cywilnej Warszawy „Dulag 121”.
Zacięte walki toczą się w okolicach wolskich cmentarzy.
Niemcy nadal mordują bezbronną ludność cywilną Woli i Ochoty. Na Ochocie został zamordowany razem z żoną i siostrami, znany aktor i malarz Mariusz Maszyński.
Komenda Główna AK ewakuowała się z Woli na Starówkę.
W nocy z 5 na 6 sierpnia ze Śródmieścia na Mokotów przeszła kanałami Elżbieta Ostrowska ps. Ela, od tej pory kanały stały się drogą kontaktu między dzielnicami, przenoszenia meldunków i ewakuacji.
W katedrze polowej odprawiono uroczystą Mszę św. dla Powstańców, a potem odbyła się defilada oddziałów powstańczych.
W Pruszkowie ruszył obóz przejściowy dla ludności cywilnej Warszawy „Dulag 121”.
Wisława Samulska Skłodowska ps. Anna
W niedzielę rano, 6 sierpnia weszli Niemcy. Zaczęła się bitwa w ogródku szpitalnym. Jeden z oficerów powiedział, że każdy kto zostanie w szpitalu zostanie rozstrzelany. Zaczęto w pośpiechu ewakuować szpital. Widziałam jak ciężko ranny, który nie był w stanie iść, czołgał się , a po plecach, przez bandaże spływała mu krew. Zaraz do szpitala weszły ochotnicze, kolaboracyjne formacje sojuszników z jednostek wschodnich: ukraińskich, rosyjskich, kaukaskich, azjatyckich. Rozpalili ognisko, wypili spirytus, który służył do dezynfekcji. Mordowali i gwałcili.
Najciężej rannych nie można było ewakuować. Na sali zostało ich ponad dwudziestu i ja. Jedna sanitariuszka. Wśród ciężko rannych, którzy zostali byli Andrzej Orłow i pan Tadeusz z Lwowa. Nie wiedziałam jak się nazywał. Rosjanie zabili mu całą rodzinę, on jakoś dostał się do Warszawy. Był ranny w lewy obojczyk. Już po ewakuacji szpitala, jakiś strzelający na oślep Ukrainiec, ranił go w lewą rękę. Kiedy opatrywałam ją, zapytałam dlaczego nie wyszedł z innymi pacjentami, przecież nogi ma zdrowe. Powiedział, że nie mógł iść, widząc, że my zostajemy.
Siedziałam z rannymi i czekaliśmy… Jeden z rannych zmarł. Przed samą śmiercią zerwał się na równe nogi. Nie chcąc, żeby upadł na twarz, lekko go pchnęłam. Osunął się na łóżko i zmarł. Przyszedł oficer niemiecki i zapytał dlaczego zostałam. Andrzej, powiedział: - Została ze mną, to moja siostra. Jestem Andrzej Orłow, pianista. Ranny w kręgosłup, od bomby. Jest z nami służący – pokazałam na pana Tadeusza. Niemiec wysłuchał tego wszystkiego i kazał mi posprzątać salę. Bałagan był ogromny. Kiedy ranni i chorzy, w popłochu opuścili szpital, zostały porozrzucane zakrwawione bandaże, poprzewracane kaczki. Szufelka i szczotka były w korytarzu. Stał tam również rower, przypięty do klamki drzwi. Kałmuk dopominał się kluczyka do założonej kłódki. Nie miałam pojęcia, gdzie on mógłby być i tak też tłumaczyłam. Zniknęłam z oczu chorych, więc zaczęli mnie wołać: - Siostro!. Słyszałam głos Andrzeja, który się o mnie bał: - Wisia! Wiśka. Przyszedł drugi Kałmuk i wyciągnął w moją stronę łapy, ale ten rozmawiający ze mną warknął na niego: - Tej nie rusz. Później mi powiedział: - W Kijowie mam siostrę, taką małą jak ty. Kazał mi wracać do brata.
Nad stolikiem pielęgniarek wisiał zegar, widziałam upływający czas. Wieczorem zaczął się palić dach nad nami. Chłopcy chcieli, żebym szukała drabiny i gasiła. Nie było drabiny, wody, a ja nie dałabym rady. Przygotowywałam się na śmierć. Na to, że wszyscy się spalimy. Dochodziła 22, kiedy coś mi nakazywało uciekać. Na korytarzu stał mały wózek operacyjny, bo był to szpital dziecięcy. Nie wiem skąd obok mnie znalazło się dwoje ludzi w pasiakach. Najprawdopodobniej byli to Żydzi oswobodzeni z Gęsiówki. Co robili w tym szpitalu? Nie wiem. Razem z panem Tadeuszem, pomogli mi włożyć Andrzeja na wózek i natychmiast równie tajemniczo zniknęli. Andrzej ledwie się mieścił, nogi mu zwisały. Przed nami schody, trawnik i wysoki żywopłot. Nie są to przeszkody łatwe do pokonania. Tym razem pomogli mi dwaj niemieccy oficerowie. Znieśli wózek ze schodów, przeciągnęli przez trawnik, przenieśli przez żywopłot. Odprowadzili nas do bramy. Chciałam iść w stronę Śródmieścia, ale zabronili. Powiedzieli, że tam toczą się ciężkie walki i nie przejdziemy. Kazali iść w prawo. Na pożegnanie jeszcze usłyszałam: - Niech Wam Bóg błogosławi.
W niedzielę rano, 6 sierpnia weszli Niemcy. Zaczęła się bitwa w ogródku szpitalnym. Jeden z oficerów powiedział, że każdy kto zostanie w szpitalu zostanie rozstrzelany. Zaczęto w pośpiechu ewakuować szpital. Widziałam jak ciężko ranny, który nie był w stanie iść, czołgał się , a po plecach, przez bandaże spływała mu krew. Zaraz do szpitala weszły ochotnicze, kolaboracyjne formacje sojuszników z jednostek wschodnich: ukraińskich, rosyjskich, kaukaskich, azjatyckich. Rozpalili ognisko, wypili spirytus, który służył do dezynfekcji. Mordowali i gwałcili.
Najciężej rannych nie można było ewakuować. Na sali zostało ich ponad dwudziestu i ja. Jedna sanitariuszka. Wśród ciężko rannych, którzy zostali byli Andrzej Orłow i pan Tadeusz z Lwowa. Nie wiedziałam jak się nazywał. Rosjanie zabili mu całą rodzinę, on jakoś dostał się do Warszawy. Był ranny w lewy obojczyk. Już po ewakuacji szpitala, jakiś strzelający na oślep Ukrainiec, ranił go w lewą rękę. Kiedy opatrywałam ją, zapytałam dlaczego nie wyszedł z innymi pacjentami, przecież nogi ma zdrowe. Powiedział, że nie mógł iść, widząc, że my zostajemy.
Siedziałam z rannymi i czekaliśmy… Jeden z rannych zmarł. Przed samą śmiercią zerwał się na równe nogi. Nie chcąc, żeby upadł na twarz, lekko go pchnęłam. Osunął się na łóżko i zmarł. Przyszedł oficer niemiecki i zapytał dlaczego zostałam. Andrzej, powiedział: - Została ze mną, to moja siostra. Jestem Andrzej Orłow, pianista. Ranny w kręgosłup, od bomby. Jest z nami służący – pokazałam na pana Tadeusza. Niemiec wysłuchał tego wszystkiego i kazał mi posprzątać salę. Bałagan był ogromny. Kiedy ranni i chorzy, w popłochu opuścili szpital, zostały porozrzucane zakrwawione bandaże, poprzewracane kaczki. Szufelka i szczotka były w korytarzu. Stał tam również rower, przypięty do klamki drzwi. Kałmuk dopominał się kluczyka do założonej kłódki. Nie miałam pojęcia, gdzie on mógłby być i tak też tłumaczyłam. Zniknęłam z oczu chorych, więc zaczęli mnie wołać: - Siostro!. Słyszałam głos Andrzeja, który się o mnie bał: - Wisia! Wiśka. Przyszedł drugi Kałmuk i wyciągnął w moją stronę łapy, ale ten rozmawiający ze mną warknął na niego: - Tej nie rusz. Później mi powiedział: - W Kijowie mam siostrę, taką małą jak ty. Kazał mi wracać do brata.
Nad stolikiem pielęgniarek wisiał zegar, widziałam upływający czas. Wieczorem zaczął się palić dach nad nami. Chłopcy chcieli, żebym szukała drabiny i gasiła. Nie było drabiny, wody, a ja nie dałabym rady. Przygotowywałam się na śmierć. Na to, że wszyscy się spalimy. Dochodziła 22, kiedy coś mi nakazywało uciekać. Na korytarzu stał mały wózek operacyjny, bo był to szpital dziecięcy. Nie wiem skąd obok mnie znalazło się dwoje ludzi w pasiakach. Najprawdopodobniej byli to Żydzi oswobodzeni z Gęsiówki. Co robili w tym szpitalu? Nie wiem. Razem z panem Tadeuszem, pomogli mi włożyć Andrzeja na wózek i natychmiast równie tajemniczo zniknęli. Andrzej ledwie się mieścił, nogi mu zwisały. Przed nami schody, trawnik i wysoki żywopłot. Nie są to przeszkody łatwe do pokonania. Tym razem pomogli mi dwaj niemieccy oficerowie. Znieśli wózek ze schodów, przeciągnęli przez trawnik, przenieśli przez żywopłot. Odprowadzili nas do bramy. Chciałam iść w stronę Śródmieścia, ale zabronili. Powiedzieli, że tam toczą się ciężkie walki i nie przejdziemy. Kazali iść w prawo. Na pożegnanie jeszcze usłyszałam: - Niech Wam Bóg błogosławi.
Jadwiga Wysocka, ludność cywilna
W naszym domu przy ulicy Pięknej mieścił się sztab AK. Zdecydowano, że w związku z tym jest zwiększone zagrożenie niemieckim atakiem i cywile muszą go opuścić. Było to 6 sierpnia, przed wojną tego dnia z Warszawy wyruszała pielgrzymka do Częstochowy, mówiło się, że rusza kompania. Zawsze razem z mamą odprowadzaliśmy pątników do obrzeży miasta. Opuszczając dom w czasie Powstania szliśmy dużą grupą, wyglądaliśmy jak pielgrzymi. Mama powiedziała: - A jednak rusza dzisiaj kompania.
Byliśmy bezdomni, szukaliśmy nowego lokum. Spotkaliśmy kolegę tatusia, który odstąpił nam swoją piwnicę i możliwość korzystania z jego mieszkania. On sam przebywał w innym miejscu ze swoimi bliskimi. Zamieszkaliśmy przy ulicy Śliskiej.
Sąsiadowała ona z ulicą Twardą, gdzie mieszkała pani Kluzowa, hodująca krowy. Całą okupację kupowaliśmy u niej mleko. W czasie Powstania zwierząt stale ubywało, ale jedna krówka doczekała aż do ostatniego tygodnia. Mleko było wyłącznie dla niemowląt. Tatuś przypinał bańkę do paska, żeby mieć wolne ręce i bez względu gdzie koczowaliśmy, szedł przekopami, piwnicami na Twardą. Biegał pod kulami, ale Wandzia miała co jeść.
Któregoś dnia musiał przebiec przez ulicę, która była pod silnym ostrzałem. Czekał aż Niemcy będą ładowali broń, wtedy było kilka sekund ciszy. Chłopiec, który biegł chwilę wcześniej, został trafiony i leżał na środku ulicy. Kiedy przestali strzelać, tatuś błyskawicznie rzucił się do biegu, po drodze łapiąc chłopaka za pasek, przeciągnął go w bezpieczne miejsce.
Ludzie, wiedząc jak bardzo potrzebne jest mleko dla dzieci, znosili nawet słomę z sienników, żeby było czym nakarmić krowy.
W naszym domu przy ulicy Pięknej mieścił się sztab AK. Zdecydowano, że w związku z tym jest zwiększone zagrożenie niemieckim atakiem i cywile muszą go opuścić. Było to 6 sierpnia, przed wojną tego dnia z Warszawy wyruszała pielgrzymka do Częstochowy, mówiło się, że rusza kompania. Zawsze razem z mamą odprowadzaliśmy pątników do obrzeży miasta. Opuszczając dom w czasie Powstania szliśmy dużą grupą, wyglądaliśmy jak pielgrzymi. Mama powiedziała: - A jednak rusza dzisiaj kompania.
Byliśmy bezdomni, szukaliśmy nowego lokum. Spotkaliśmy kolegę tatusia, który odstąpił nam swoją piwnicę i możliwość korzystania z jego mieszkania. On sam przebywał w innym miejscu ze swoimi bliskimi. Zamieszkaliśmy przy ulicy Śliskiej.
Sąsiadowała ona z ulicą Twardą, gdzie mieszkała pani Kluzowa, hodująca krowy. Całą okupację kupowaliśmy u niej mleko. W czasie Powstania zwierząt stale ubywało, ale jedna krówka doczekała aż do ostatniego tygodnia. Mleko było wyłącznie dla niemowląt. Tatuś przypinał bańkę do paska, żeby mieć wolne ręce i bez względu gdzie koczowaliśmy, szedł przekopami, piwnicami na Twardą. Biegał pod kulami, ale Wandzia miała co jeść.
Któregoś dnia musiał przebiec przez ulicę, która była pod silnym ostrzałem. Czekał aż Niemcy będą ładowali broń, wtedy było kilka sekund ciszy. Chłopiec, który biegł chwilę wcześniej, został trafiony i leżał na środku ulicy. Kiedy przestali strzelać, tatuś błyskawicznie rzucił się do biegu, po drodze łapiąc chłopaka za pasek, przeciągnął go w bezpieczne miejsce.
Ludzie, wiedząc jak bardzo potrzebne jest mleko dla dzieci, znosili nawet słomę z sienników, żeby było czym nakarmić krowy.
Róża Nowotna Walcowa ps. Róża
W pierwszych dniach sierpnia nasz komendant przygarnął młodego, całkiem zagubionego chłopaka Andrzeja Twardo. Został u nas sanitariuszem. 6 sierpnia na strychu ktoś został ranny od kuli snajpera. Andrzej poszedł pomóc go ściągnąć. Sam dostał kulę. Zginął. Byliśmy wszyscy przygnębieni i załamani. Zginął pierwszy z naszych, był taki młody.
Jego pogrzeb odbył się na podwórku. Modliło się dwóch księży, potem kilka słów powiedział komendant szpitala i zaintonował „Serdeczna Matko”. Na grobie położyliśmy kwiaty i biało-czerwony proporczyk.
W pierwszych dniach sierpnia nasz komendant przygarnął młodego, całkiem zagubionego chłopaka Andrzeja Twardo. Został u nas sanitariuszem. 6 sierpnia na strychu ktoś został ranny od kuli snajpera. Andrzej poszedł pomóc go ściągnąć. Sam dostał kulę. Zginął. Byliśmy wszyscy przygnębieni i załamani. Zginął pierwszy z naszych, był taki młody.
Jego pogrzeb odbył się na podwórku. Modliło się dwóch księży, potem kilka słów powiedział komendant szpitala i zaintonował „Serdeczna Matko”. Na grobie położyliśmy kwiaty i biało-czerwony proporczyk.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz