poniedziałek, 29 sierpnia 2016

115. Powstańczy kalendarz. 29 sierpnia

Zbigniew Galperyn ps. Antek


Dzień 29 sierpnia należy zapisać złotymi zgłoskami, albowiem jest to dzień podczas, którego nie otrzymaliśmy ani jednego hołdu od naszych zachodnich aliantów. Żaden prezes żadnego związku nie wyraził podziwu dla bohaterskiej Warszawy. Do takich paradoksalnych nastrojów doprowadził nas zalew krokodylich łez współczucia, które otrzymujemy zamiast pomocy realnej. W pierwszych dniach Powstania czekaliśmy na współdziałanie z zewnątrz, potem ogarnęło nas zniecierpliwienie, dziś myślimy o tym z odrazą.
                             „Dzień Warszawy”

29 sierpnia 1944 rok, wtorek, piąty tydzień Powstania
Batalion "Zośka" i "Czata 49" z trudem i przy wielkich stratach utrzymują teren zakładów "Fiata". Niemcy zajmują rejon między Wójtowską, Zakroczymską i Przyrynkiem.
 Trwają zażarte walki na Piwnej, Długiej, Podwalu, Mostowej. Na południu Starówki Niemcy wdzierają się do ruin Ratusza, pałacu Blanka, klasztoru Kanoniczek. Odparto atak na Bielańskiej.
Na kurczący się teren obrony Starówki co kilkanaście minut spadają bomby.

Zbigniew Galperyn ps. Antek
 Czułem się coraz gorzej. Rany pod niezmienianymi bandażami zaczynały ropieć. Zacząłem gorączkować. Półprzytomny zobaczyłem wchodzących do kościoła Niemców. Środkiem szedł oficer w towarzystwie polskiego lekarza i księdza, próbowali przekonać go, że to jest szpital cywilny. Ranni to ofiary wojny i bombardowań. Za nimi szli żołnierze w niemieckich mundurach, ale byli to własowcy. Mieli odbezpieczoną broń wycelowaną w rannych, wrzeszczeli, że jesteśmy bandytami. Po prośbach polskiego lekarza, oficer interweniował i na chwilę uspokoili się. Słyszałem krzyki sióstr zakonnych molestowanych przez pijanych żołnierzy. Jedna z nich wyskoczyła z pierwszego piętra. Żołnierze zaczęli spędzać w jedno miejsce pozostałych jeszcze w szpitalu lekarzy, pielęgniarki, siostry zakonne i chodzących rannych. Potem ich wyprowadzili z kościoła. Za chwilę usłyszałem strzały z pistoletu maszynowego. Domyśliłem się, że wszystkich rozstrzelali.
Z przerażeniem patrzyłem jak żołnierze wylewają z kanistrów benzynę  i podpalają.  Kościół zaczął płonąć, gęsty dym powodował, że traciłem oddech. Niektórzy z rannych czołgając się, próbowali uciekać przed śmiercią. Między ścianą dymu ujrzałem  pacjenta o kuli i pielęgniarkę próbujących ratować rannych. Kobieta musiała ukryć się, kiedy wyprowadzano personel. Podbiegła do mnie, rzuciła na twarz mokrą szmatę i kazała mi przez nią oddychać. Ciągnąc mnie jak najdalej od ognia i dymu powiedziała: - za młody jesteś, żeby umierać. Leżałem wśród gruzów, na ulicy Starej. Patrzyłem jak płonie kościół. Z okien i drzwi buchały płomienie. Wkrótce zawaliło się sklepienie. Ci, którzy pozostali w środku spłonęli żywcem, albo zostali przygnieceni gruzami.  Bezimienna pielęgniarka, której późniejszych losów nie znam, uratowała  mi życie. Ocalałem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz