środa, 24 sierpnia 2016

110. Powstańczy klaendarz. 24 sierpnia

 Zbigniew Galperyn ps. Antek zdjęcie powojenne
Pasaż Simonsa  po Powstaniu


Przyjmij Panie Generale żołnierskie zapewnienie, że pomimo terroru NKWD i ohydnej nagonki propagandy berlingowskiej na nas, nie ugniemy się i wytrwamy do końca. Z bólem nasłuchujemy wiadomości o walkach w Warszawie. Ciężko nam tu bezczynnie siedzieć, gdy tam nasi koledzy giną – jesteśmy bezsilni. Szereg naszych oddziałów nie mogąc przejść linii frontu, wróciło, względnie zostały rozbrojone i internowane przez Sowiety. Proszę Panie Generale o rozkazy i wytyczne.
  Franciszek Żal ps. Zuzia, Szef Sztabu Okręgu Lublin do gen. Bora – Komorowskiego.

24 sierpnia 1944 rok, czwartek
Trwają ciągle zacięte walki o szpital Jana Bożego, chociaż z części budynków Powstańcy zostali wyparci.
W ruinach przy Długiej 29, w Hotelu Polskim powstała Reduta Matki Boskiej. Nazwę zawdzięczała obrazowi Matki Boskiej Jasnogórskiej, który znajdował się na elewacji budynku i pomimo bombardowań i wielkich zniszczeń ocalał. Reduta broniła się do końca sierpnia, do wyjścia kanałami.

Zbigniew Galperyn ps.Antek
 20 sierpnia po opuszczeniu Arsenału zajęliśmy pozycję w Pasażu Simonsa, który był jedną ze staromiejskich redut. 24 sierpnia Niemcy zaatakowali od ulicy Długiej i Wjazd. Byliśmy rozlokowani w piwnicach, a tam Niemcy bali się wchodzić. Znaleźli inny sposób, żeby dostać się do nas. Zabili Powstańców znajdujących się na zewnątrz, umożliwiło im to dostanie się do środka. Zaczęli wrzucać do piwnic granaty. Akurat odpoczywaliśmy. Wszyscy poderwali się do ucieczki. Kolega, który biegł przede mną został trafiony, spadł mu z głowy hełm i poleciał prosto pod moje nogi. Przewróciłem się i w tym momencie poczułem drętwienie. Chciałem wstać, ale mogłem jedynie oprzeć się na łokciach. Koledzy zauważyli mój upadek. Cofnęli się, złapali mnie pod pachy i wyciągnęli stamtąd. Zaprowadzili do szpitalika  polowego, który był w Pasażu. Zajął się mną zastępca głównego lekarza, Kazimierz Tuleja ps. Góral, student IV roku medycyny. Leżałem na plecach i widziałem jak wyglądają rany i co robi lekarz. W piwnicy było szaro, dlatego kolega oświetlał nogę latarką na dynamo. Na lewej nodze powyżej kolana była dziura. Lekarz rozciął nogawkę i ściągnął mi spodnie. Nożyczkami obcinał wiszące strzępy skóry. Przyłożył rivanol i zabandażował. Na prawej nodze z boku uda był duży otwór z, którego ciekła krew. Został tam odłamek, który trzeba było wyciągnąć. Skalpelem kilka razy nacinał udo i pęsetą próbował dosięgnąć to co tam pozostało. Wreszcie udało mu się wyjąć główkę granatu obronnego. Miał jakieś 2 cm2. Zaproponował, żebym zabrał go na pamiątkę. Wszystko robił na żywca. Wcześniej dostałem tylko do wypicia kawę z alkoholem tzw. kawę wzmocnioną. Pielęgniarka trzymała mnie za ręce. Właściwie byłem tak odrętwiały i dziwnie obojętny, że bólu prawie nie odczuwałem.
Lekarz obawiał się, że mogła zostać uszkodzona kość, dlatego kazał zabrać mnie do szpitala. Transport zorganizował mój brat Zdzisław. W dwóch szpitalach przy Długiej nie było miejsc. Skierowano mnie do kościoła św. Jacka. Moja walka o życie dopiero miała nastąpić. Najgorsze było przede mną…

Halina Dudzik Jędrzejewska ps. Sławka
Na pierwszej linii walk był szpital psychiatryczny Jana Bożego, znajdujący się na rogu Bonifraterskiej i Sapieżyńskiej.  Przyszedł rozkaz, żeby grupa naszych żołnierzy broniła go przez 24 godziny. Poszło ośmiu chłopców i ja, sanitariuszka. Naszym dowódcą był Ludwik Śmigielski, ps. Ludwik. Dotarcie na miejsce było bardzo trudne, Niemcy bezustannie ostrzeliwali. Udało nam się dostać do budynku, który miał być naszą „fortecą” – dwupiętrowy, częściowo zniszczony. Wacek  Kaczorowski ps. Wacek wyjrzał przez okno częściowo zasłonięte workami z piachem. Wychylił się trochę za mocno i dostał prosto w czoło. Nie powinno go być z nami. Miał wysoką gorączkę, nie chciałam, żeby szedł, ale się uparł.
Prawie bez chwili przerwy trwała wymiana ognia. Niemiecki czołg wywalił nam kawał ściany. Chłopcy obrzucili go granatami wtedy się wycofał. Zaczęło nam brakować amunicji, było coraz mnie szans, że wykonamy rozkaz i utrzymamy do rana szpital. Zbyszek Chwaszczewski, ps. Tchórz, jeden z najdzielniejszych chłopców, zdecydował, że pójdzie po amunicję. Wydawało się to zupełnie niemożliwe, nie było wyjścia z budynku. Zbyszkowi się to udało. Wrócił obładowany granatami i amunicją. Ale wejść z takim ładunkiem nie miał żadnych szans. Jedyną drogą, którą mogliśmy odebrać transport był dach. Najpierw trzeba było na niego wejść, płasko się położyć. Potem zsunąć na przybudówkę znów płasko położyć na brzuchu, stamtąd maksymalnie zsunąć się w dół i odbierać amunicję. Chciał to zrobić Ludwik, ale był wyskoki i Niemcy zauważyliby go natychmiast. Zdecydowałam, że ja to zrobię. Udało się wszystko odebrać, mnie się nic nie stało, Zbyszkowi również udało się bezpiecznie wrócić. Niemcy najczęściej w nocy odpoczywali, nie strzelali. Tym razem nie odpuszczali. Kiedy wydawało się, ze pomimo ogromnego wysiłku nie utrzymamy się, przyszli chłopcy z „Czaty” z dwoma miotaczami płomieni. Ich wsparcie pomogło nam dotrwać do rana. Kiedy przyszła zmiana mogliśmy wracać, ale to wcale nie było łatwe. Musieliśmy odczekać kiedy mniej strzelają i po kolei wielkim krokami przeskoczyć. Jeden z kolegów podniósł się zbyt wcześnie…  Wyszło nas dziewięcioro, a na placówkę wróciło tylko siedmioro.
Wiele lat po wojnie dowiedziałam się, że po obronie szpitala Jana Bożego drugi raz zostałam odznaczona Krzyżem Walecznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz