Tytus Karlikowski ps. Tytus
Walczycie o niepodległość Polski, a naszym zadaniem tutaj jest stać
nieugięcie na straży, aby ta walka nie była beznadziejna, ażeby ci, którzy
umierają, umierali z tą wiarą, że Polska będzie wolna i szczęśliwa, i ażeby
demokracja światowa znała Waszą walkę i Wasze poświęcenie.
Tomasz
Arciszewski, Polskie Radio Londyn
18 sierpnia 1944 rok, piątek
Stare Miasto bezustannie jest
bombardowane. Najwięcej bomb spada na staromiejski rynek. Płoną największe
zabytkowe budowle.
Erich von dem Bach dowódca sił niemieckich próbuje nakłonić Powstańców do kapitulacji.
Zostaje zbombardowany szpital batalionu „Zośka” przy ulicy Miodowej, wśród
zabitych jest Janek Romocki ps. Bonawentura, żołnierz, poeta, autor „Modlitwy”.
Tytus Karlikowski ps. Tytus
18 sierpnia Niemcy zrzucili na szpital bomby.
Wszystko się waliło. Zapadały się podłogi, przewracały ściany przygniatając
rannych. Spadając z pierwszego piętra zawisłem w stertach gruzu głową w dół.
Obok mnie słyszałem przysypanego Władka Jotkiewicza ps. Władek. Najpierw
odkopali jego. Zaczął wołać, że jestem obok niego i żyję. Kiedy mnie
wyciągnięto zobaczyłem ojca Tomasza Rostworowskiego. Udzielił mi ostatniego
namaszczenia. Tego dnia zginęło wielu naszych kolegów. Bombardowania nie
przeżył leżący na tym samym piętrze, za ścianą, Janek Romocki ps. Bonawentura,
autor m.in. „Modlitwy„. Tych, których udało się ocalić przeniesiono do
pobliskiego pasażu. Tam przeżyliśmy następne bombardowanie. Zaczęły płonąć
otaczające nas budynki. Strażacy gasili polewając wodą, nosze z rannymi leżały
w wodzie.
Janina Chmielińska ps. Chmiel
Zaczął się bardzo ciężki okres, byłyśmy nie tylko sanitariuszkami,
łączniczkami, odkopywałyśmy zasypanych. Trwały zacięte walki, zaczynało
wszystkiego brakować. Dostałyśmy z koleżanką rozkaz zaniesienia meldunku do
Śródmieścia. Szłyśmy piwnicami, przekopami, czołgałyśmy się pod przelatującymi
pociskami. Kiedy dotarłyśmy na miejsce trudno było uwierzyć, że jeszcze gdzieś
istnieje świat bez płomieni, wiecznie spadających bomb, walących się domów. W
Śródmieściu jakby było normalnie. Nie zostałyśmy w tym normalniejszym świecie,
na Czerniakowie zostawiliśmy naszych i do nich wróciłyśmy. Najgorsze nie było
to, ze w każdej chwili mogłyśmy zginąć, że rannych wynosiłyśmy spod kul,
słyszałyśmy ich świst nad głowami. Dawałyśmy radę wchodzić w płomienie…
Najgorsze były dylematy, konieczność wyboru – kogo ratować, a kogo musimy
zostawić. Najgorsza była bezsilność…
Od spadających bomb waliły się domy, zasypując ludzi w piwnicach. Najczęściej
gołymi rękoma usuwałyśmy gruz, żeby dostać się do rannych. Bardzo często był z
zasypanymi kontakt głosowy, ale nie było żadnej możliwości dostanie się do
nich. Wiedzieliśmy, że jesteśmy bezsilni, zostali skazani na straszliwą śmierć.
Podobne rozterki były w czasie ewakuacji szpitali, dochodzili Niemcy, nie
mogliśmy zabrać wszystkich. Ratowaliśmy ilu się dało… Na wojnie nikt nie
dyskutuje, dostawało się rozkaz to trzeba go było wykonać. Z rozterkami
moralnymi każdy musiał sobie radzić sam. Dostałam kiedyś rozkaz, żeby
ubezpieczać kolegę, który miał zastrzelić snajpera. Wiedzieliśmy, że zabijał
naszych, mogliśmy być jego ofiarami. Jednak trudno było z zimną krwią strzelić
tak prosto do człowieka.
Urszula Kurkowska Katarzyńska ps. Ula
Opatrzność nade mną czuwała. Kiedyś poszłam odwiedzić kolegów z „Zośki”. Ledwie
wyszłam od nich, a na budynek spadła bomba. Wszystko zostało zniszczone,
chłopcy zasypani. Próbowano ich odkopać, ale bezskutecznie. Zostali w gruzach. Ekshumowano
ich dopiero po zakończeniu wojny. Przeszłam całe Powstanie, przez dzielnice, w
których toczyły się najcięższe walki. Na moich oczach ginęli przyjaciele
i koledzy, a ja nie byłam ani razu poważniej ranna. Przeżyłam!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz