Okienko przez, które Basia i Janka przenosiły Edka
Sanitariuszka Halina Jędrzejewska "Sławka" przy Książęcej
Róża Nowotna Walcowa, zdjęcie z czasów okupacji
Sanitariuszki... Przygotowywanie
do służby zaczęły w czasie okupacji. Przechodziły szkolenia sanitarne i
praktyki w szpitalach. Często studiowały medycynę na konspiracyjnych uczeniach. Były wszędzie tam
gdzie toczyły się najcięższe walki. Po każdej walce zostawali ranni. Bez
wahania narażały własne życie, żeby wyciągnąć kolegę spod gęsto lecących kul. Do końca były wierne składanej przysiędze i lojalne
wobec kolegów. Musiały podejmować bardzo trudne decyzje. Wiele z nich do
dzisiaj żyje z poczuciem winy w stosunku do tych, którym nie były w stanie
pomóc.
Urszula Kurkowska Katarzyńska była łączniczką. Nie chciała zostać
sanitariuszką. Obawiała się czy poradzi sobie ze wszystkimi dylematami
moralnymi i emocjonalnymi. Jednak kiedy na Czerniakowie trzeba było opiekować
się ciężko rannymi, nie zawahała się nawet przez chwilę.
Róża Nowotna Walcowa w czasie okupacji była studentką tajnej medycyny. W czasie
Powstania pełniła służbę w szpitalu przy Poznańskiej 11. Z każdym dniem
przybywało rannych, nie było miejsc, a personel pracował bez wytchnienia, ponad
własne siły. Po kapitulacji lekarze i pielęgniarki opuścili szpital dopiero,
kiedy bezpiecznie ewakuowano wszystkich rannych.
Maria Czapska Pajzderska sanitariuszka w
batalionie „Gustaw – Harnaś”, w kompanii „Grażyna”. Była wszędzie gdzie „jej”
chłopcy walczyli. Czołgała się między rozrywającymi się pociskami i padającymi
kulami. Nie zastanawiała się czy da radę, czy się boi. Przecież przysięgała…
Zresztą gdyby nie przysięga to i tak by poszła. Ranni to przecież byli przyjaciele,
koledzy. Wiele razem przeszli, oni też by się nie wahali. Do dzisiaj bolą
wspomnienia o tych co umierali, czasem na jej rękach.
Barbara Piotrowska Gancarczyk i jej nieodłączna przyjaciółka Janka Gruszczyńska
Jasiak dowiedziały się, że podczas przebijania się ze Starówki do
Śródmieścia, wielu ich rannych kolegów z
Batalionu „Wigry” , zostało w ruinach przy Bielańskiej. Nie wahały się ani
chwili… Szły, czołgały się pod nieustającym ostrzałem. Kiedy dotarły do ostatniej
powstańczej placówki przy Daniłowiczowskiej, dowiedziały się, że dalej to już
tylko Niemcy i na pewno pozostawieni ranni. Spojrzały sobie w oczy i czołgały się dalej… najpierw maleńka
barykada, wąskie piwniczne okienko, piwnica, podwórko i kupy gruzu. Na jednej z
nich leżał Edward Kuminek „Kański”. Był bardzo ciężko ranny, wyglądał na
nieprzytomnego. Kiedy udało im się doczołgać, nie otwierając oczu powiedział: -
A jednak przyszłyście. Myślałem, że już mnie nikt stąd nie zabierze. Basia na całe
życie zapamiętała te słowa. Ile było w nich wiary i nadziei, jak bardzo musiał
im ufać, skoro czekał. Droga powrotna była jeszcze trudniejsza. Trzeba było ją
pokonać z ciężko rannym na noszach. Traciły siły i przytomność, ale przetransportowały go
do szpitala przy Długiej7.
Wiedziały, że ich obowiązkiem jest ratowanie rannych, bez względu na to kim byli…
Do szpitala przy ulicy Śmiałej, gdzie służbę pełniła Janeczka
Gutowska Rożecka przyniesiono rannego Niemca. Był zwykłym przerażonym człowiekiem,
szeregowcem, miał dwa metry wysokości i ważył ponad sto kilogramów. Trzeba
było zmontować dla niego specjalne łóżko. Janeczka opiekowała się nim, tak jak
każdym innym rannym. Starała się nie myśleć, że to Niemiec. Okazał się
przyzwoitym człowiekiem, wdzięcznym za uratowanie życia. Jadł bardzo mało, nie
brał papierosów, przynoszonych dla rannych. Mówił, żeby zostały dla Powstańców.
Janina Chmielińska była sanitariuszką na Czerniakowie. Razem z koleżankami
wyciągała rannych dosłownie spod kul.
Któregoś dnia doczołgała się do bardzo ciężko rannego. Chciała go unieść, ale
on mówił coś bardzo niewyraźnie. Schyliła się, żeby usłyszeć i sparaliżowało
ją. To był Niemiec, wysyczał jej do ucha: „Banditen. Partisanen”. Ręce jej
drżały, zawahała się czy mu pomóc… Pomogła. Wiedziała, ze jest tutaj po to,
żeby ratować rannych, to jej obowiązek.
Wiele razy musiały podejmować decyzje, które ciążą im do dzisiaj. Halina Jędrzejewska
ps. Sławka z niewyobrażalną determinacją ratowała ciężko rannego kolegę
„Mściwoja”. Leżał w bardzo niebezpiecznym miejscu. Podczołgała się i z trudem
przeciągnęła go pod mur. Koledzy pomagali jej transportować rannego do szpitala.
Kiedy również oni zostali ranni, „nakłoniła” do pomocy przypadkowych mężczyzn,
strasząc ich swoim niewielkim pistolecikiem. Mściwoj” zmarł na stole
operacyjnym. Wtedy usłyszała od dowódcy, że najpierw trzeba ratować najlżej
rannych. Mają większe szanse na przeżycie. Jakże trudne były to decyzje, kogo
ratować, a kogo zostawić… Czas nie
wyciszył natrętnych myśli, wracają wspomnienia o tych, którym nie można było
pomóc…
Wierne były do końca… Po pacyfikacji przez Niemców szpitala, ostatnimi żywymi
Polakami wychodzącymi stamtąd, były dwie sanitariuszki i ksiądz – Barbara
Piotrowska, Janina Gruszczyńska i ks. Tomasz Rostaworowski. Szły nieprzytomne z
rozpaczy, ale ciągle gotowe do pomocy. Janka na własnych plecach wyniosła z
Warszawy ciężko rannego „Ikara” Jerzego Szymańskiego. Uratowała mu życie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz