wtorek, 31 maja 2016

59. Od czyszczenia szamba do niemieckiego teatrzyku kukiełkowego. Historia dziecka, warszawskiego Powstańca wywiezionego do Niemiec.

Andrzej Gładkowski, zdjęcie zrobione w1944 roku w obozie we Frankfurcie nad Odrą.


Dzisiaj o losach polskiego dziecka, Powstańca wywiezionego do Niemiec. Pracującego ponad własne siły, nikt nie martwił się o jego godność, poczucie honoru, czy choćby pełen żołądek…

Andrzej Gładkowski w czasie Powstania Warszawskiego miał 13 lat. Był łącznikiem szefa służby sanitarnej Grupy „Północ”, doktora Tarnawskiego. Po upadku Powstania na Starówce wyszedł z ludnością cywilną. Razem z rodzicami trafił do obozu przejściowego w Pruszkowie. Był to jeszcze okres kiedy Niemcy nie respektowali zasady nierozdzielności rodzin. Ojciec został zabrany i skierowany do obozu Mittelbau-Dora w Turyngii. Więźniowie pracowali w fabryce zbrojeniowej, niewolnicza, wycieńczająca praca powodowała ogromną śmiertelność. W czasie selekcji zapytano Andrzeja Gładkowskiego ile ma lat. Dodał sobie kilka miesięcy i powiedział, że czternaście. Nie wiedział, że Niemcy traktowali obywateli podbitych narodów mających ukończone czternaście lat, jako nadających się do pracy na rzecz Rzeszy.  Razem z matką został wywieziony do obozu przejściowego we Frankfurcie nad Odrą. Skierowany na „targ niewolników”, gdzie Niemcy mogli sobie wybierać interesujący ich „okaz”. Jako mówiący po niemiecku otrzymał przydział do komunalnych prac porządkowych. Czyścił okoliczne posesje, sprzątał ulice, sprzątał  śnieg, pomagał przy wywożeniu szamba. Kiedy było mniej pracy  wypożyczano go do prac rolnych u miejscowych gospodarzy. Najdłużej pracował u zamożnego bauera, który miał duże, zmechanizowane gospodarstwo. Na stałe pracowało u niego kilku robotników z podbitych krajów. Andrzej Gładkowski był robotnikiem sezonowym. W pomieszczeniu jakie mu przydzielono znalazł za piecem polską książkę. Był to „Quo vadis” Henryka Sienkiewicza, wydanie z 1913 roku, drukarnia W.L. Anczyca i sp. W Krakowie. Znał ją doskonale, ale w tamtejszej rzeczywistości była to jedyna polska książka, to czytał ją tyle razy, że do dzisiaj jest w stanie cytować jej fragmenty. Wracając do Polski zabrał ją ze sobą i ciągle ma swoje ważne miejsce wśród jego księgozbioru.
Dla młodziutkiego chłopca ciężka praca na roli od piątej rano była wyczerpująca, ale starał się zachować dumnie w każdych okolicznościach. Zapamiętał kilka zdarzeń, które dodawały mu siły i przekonywały niemieckich „panów”, że z Polaka trudno zrobić niewolnika.
Kiedyś polecono mu wyczyścić wszystkie buty robocze całej niemieckiej rodziny. Nie wywiązał się z tego należycie. Ojciec gospodarza tłumaczył mu jak to trzeba robić, każdy dobry robotnik to powinien umieć. Andrzej bez zastanowienia odpowiedział: - Ma pan rację, ale u nas robiła to służąca.  Umiała to robić i dobrze jej płaciliśmy.
Zdarzało się, że w niedzielę po nakarmieniu zwierząt miał wolny czas. Czasem spędzał go z niemieckim rówieśnikami. Raz nawet włączył się w prace teatrzyku kukiełkowego. Oczywiście pokazywano wielkość niemieckiego oręża i doskonałość Hitlera, który wszystko potrafi i uratuje Niemcy. Była to jesień 1944 roku i niemieckie nastroje nie były już tak optymistyczne. Nie miał kto przeczytać bardzo wzniosłego wiersza „Alarm lotniczy dla Berlina”. Zdziwienie wśród miejscowych Niemców było ogromne, kiedy zgłosił się polski robotnik – Jak to, on umie czytać i to po niemiecku? Tekst tak go rozbawił, że omal nie zakrztusił się ze śmiechu.
Jego inteligencję i wiedzę docenił chłopak z Berlina, próbujący się z Andrzejem Gładkowskim zaprzyjaźnić. Złożył mu ofertę, która jego zdaniem była nie do odrzucenia: - Andre ty jesteś młody, masz niebieskie oczy. Gdybyś złożył odpowiednie papiery, ja cię poprę. Za dwa , trzy lata mógłbyś tak jak ja, być normalnym niemieckim obywatelem.
Oczywiście nie miał pojęcia, że młody Polak nie skorzystałby z tej propozycji nawet pod groźbą śmierci, a za pół roku ich role się odwrócą.
Niewolnicy z Warszawy nie byli dobrymi pracownikami, zbyt dumni i bardzo niechętni, żeby dorabiać znienawidzonych Niemców. Każdego dnia oglądali powolną agonię III Rzeszy i coraz większą panikę wśród Niemców. Kiedy Andrzej patrzył na ich strach , na tłumy uciekinierów, organizowaną naprędce pomoc socjalną dla niemieckich uchodźców, czuł niekrytą radość. Zapytany przez znajomego Niemca czy cieszy się, że nadchodzą Rosjanie, odpowiedział, że są takimi samymi wrogami jak Niemcy.
Kiedy w lutym 1945 roku spotkał pierwszych żołnierzy rosyjskich, zapytali go skąd jest zawahał się czy powiedzieć : - Jestem z Powstania Warszawskiego. Uznał, że bezpieczniej będzie powiedzieć: - Ja z Warszawy…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz