Janka Gruszczyńska zdjęcie z 1944 roku.
Bardzo wiele godzin
spędziłam na rozmowach z Panią Basią Gancarczyk. To bardzo dzielna kobieta. W
czasie Powstania była świadkiem, czasem uczestnikiem dramatycznych zdarzeń. W
momentach kiedy emocje były ogromne, wspomnienia bolesne, robiła przerwy. Lekko
opadały jej usta, drżał podbródek. Przestawała na chwilę mówić. Każda z
historii opowiedzianych przez Panią Basię wywoływała również moje emocje. To
nie były tylko słowa, których słuchałam wygodnie siedząc w fotelu. Przeszłyśmy
całą Starówkę, odtwarzając wszystko, tam gdzie się wydarzyło. Od tej pory
spacerując staromiejskimi uliczkami, widzę je takimi jakie były w sierpniu 1944
roku.
13 sierpnia 1944 roku, druga powstańcza
niedziela. Lato w pełni, upał trudny do zniesienia. Batalion „Wigry” mający
kwaterę w szkole przy Barokowej, rano uczestniczył we Mszy św. odprawianej
przez ojca Warszawskiego. Bombardowania
były nieustanne, budynek został bardzo uszkodzony. Niemcy najpewniej
zorientowali się, że stacjonuje tam Komenda Główna „Bora” Komorowskiego i
delegata rządu Jana Stanisława Jankowskiego. Zapadła decyzja o przeniesieniu
się na ulicę Kilińskiego1. Basia Piotrowska i Janka Gruszczyńska dostały kwaterę
na pierwszym piętrze. Wszyscy wykorzystywali przejściowy spokój, żeby choć
trochę odpocząć. Przed 17.00 usłyszały ogromne zamieszanie na ulicy. Bez
wątpienia były to odgłosy wielkiej radości – krzyki, śpiewy, wiwaty. Dziewczęta
wybiegły na balkon. Zobaczyły, że ze wszystkich okien wyglądają ludzie. Na
ulicy tłumy wiwatujących . Po chwili od Nowomiejskiej, Podwalem jechała
tankietka z powiewającą biało – czerwoną flagą. Oblepiona była ludźmi. Tłum
gęstniał. Ludzie wychodzili z domów, bram, piwnic, biegli z sąsiednich ulic.
Dzieci przepychały się do przodu, ojcowie podnosili na rękach swoje pociechy, próbowali
choć na chwile posadzić na maszynie. Ktoś krzyczał, że to zdobyczny, niemiecki
pojazd. Basia stała oparta o balustradę, obok niej Janka. One również uległy
stanowi euforii, machały rękami, posyłały całusy i biły brawo.
„Czołg” skręcił w Kilińskiego, jechał w kierunku Długiej. Zatrzymał się , ktoś wyskoczył z niego i zaczął oglądać. Dziewczyny zmartwiły się, że może awaria i dalej nie pojedzie… Nagle, zupełnie niespodziewanie zobaczyły ogromny błysk. Zabrakło im powietrza. Basia upadła ogłuszona. Na chwilę odzyskała świadomość, wydawało się, że umiera, pomyślała o mamie. Dookoła był „koniec świata”. Jeszcze zastanowiła się czy to możliwe, żeby to pocisk „szafy” ? Straciła przytomność. Nie wiedziała jak długo tak leżała. Kiedy zaczęła odzyskiwać świadomość, to co zobaczyła, to nie był koszmar. Na określenie tego nigdy nie znalazła odpowiednich słów… Najpierw poczuła nieznośny, duszący zapach krwi. A potem… potem gdzie spojrzała były ludzkie strzępy. Próbowała wstać, leżała na kłębowisku poskręcanych ludzkich szczątek – tych co przed chwilą stali obok niej i wiwatowali. To co miała na sobie było w strzępkach. Ręce, nogi, twarz oblepione były grubą warstwą krzepnącej krwi. Usłyszała jęki człowieka, który próbował wyczołgać się spod sterty ciał. Kiedy ruszyła się, nie czuła bólu. Nie była ranna, to nie jej krew. Rozejrzała się dookoła. Nie było okien, drzwi, wszędzie gruz. W pokoju na sznurku, gdzie powiesiły swoją upraną bieliznę, wisiały ludzkie strzępy. Przed wybuchem obok niej stała Janka, ani jej, ani pozostałych koleżanek nie widziała. Była przekonana, że podmuch wszystkie wyrzucił. Ona leżała w pokoju, chciała wyjść na balkon. Potknęła się o ludzki kadłub. Spojrzała na ulicę i zrobiło jej się słabo. Dokładnie wszędzie były ludzkie szczątki, na wysokości kilku pięter, zwisały z okien, balonów, dachów. Rozpaczliwy krzyk ludzi, nawołujących swoich bliskich. Ranne, ale ocalałe sanitariuszki biegały starając się pomagać tym, którym jeszcze się dało. Na podwórku kopane były głębokie doły, do których wiadrami znoszono ludzkie szczątki. W powietrzu unosił się mdlący zapach krwi i spalonych ciał. Zobaczyła księdza Rostworowskiego, który modlił się i błogosławił grzebane ofiary, pomagał przy rannych. Był przy szalejących z rozpaczy. Basia dołączyła do sanitariuszek, drżącymi rękoma zakładała opatrunki. Najbliższe koleżanki zostały ranne, ale przeżyły. Jankę ocalił ludzki kadłub, który ją przygniótł i uchronił od uderzenia wielkiego gruzu.
„Czołg” skręcił w Kilińskiego, jechał w kierunku Długiej. Zatrzymał się , ktoś wyskoczył z niego i zaczął oglądać. Dziewczyny zmartwiły się, że może awaria i dalej nie pojedzie… Nagle, zupełnie niespodziewanie zobaczyły ogromny błysk. Zabrakło im powietrza. Basia upadła ogłuszona. Na chwilę odzyskała świadomość, wydawało się, że umiera, pomyślała o mamie. Dookoła był „koniec świata”. Jeszcze zastanowiła się czy to możliwe, żeby to pocisk „szafy” ? Straciła przytomność. Nie wiedziała jak długo tak leżała. Kiedy zaczęła odzyskiwać świadomość, to co zobaczyła, to nie był koszmar. Na określenie tego nigdy nie znalazła odpowiednich słów… Najpierw poczuła nieznośny, duszący zapach krwi. A potem… potem gdzie spojrzała były ludzkie strzępy. Próbowała wstać, leżała na kłębowisku poskręcanych ludzkich szczątek – tych co przed chwilą stali obok niej i wiwatowali. To co miała na sobie było w strzępkach. Ręce, nogi, twarz oblepione były grubą warstwą krzepnącej krwi. Usłyszała jęki człowieka, który próbował wyczołgać się spod sterty ciał. Kiedy ruszyła się, nie czuła bólu. Nie była ranna, to nie jej krew. Rozejrzała się dookoła. Nie było okien, drzwi, wszędzie gruz. W pokoju na sznurku, gdzie powiesiły swoją upraną bieliznę, wisiały ludzkie strzępy. Przed wybuchem obok niej stała Janka, ani jej, ani pozostałych koleżanek nie widziała. Była przekonana, że podmuch wszystkie wyrzucił. Ona leżała w pokoju, chciała wyjść na balkon. Potknęła się o ludzki kadłub. Spojrzała na ulicę i zrobiło jej się słabo. Dokładnie wszędzie były ludzkie szczątki, na wysokości kilku pięter, zwisały z okien, balonów, dachów. Rozpaczliwy krzyk ludzi, nawołujących swoich bliskich. Ranne, ale ocalałe sanitariuszki biegały starając się pomagać tym, którym jeszcze się dało. Na podwórku kopane były głębokie doły, do których wiadrami znoszono ludzkie szczątki. W powietrzu unosił się mdlący zapach krwi i spalonych ciał. Zobaczyła księdza Rostworowskiego, który modlił się i błogosławił grzebane ofiary, pomagał przy rannych. Był przy szalejących z rozpaczy. Basia dołączyła do sanitariuszek, drżącymi rękoma zakładała opatrunki. Najbliższe koleżanki zostały ranne, ale przeżyły. Jankę ocalił ludzki kadłub, który ją przygniótł i uchronił od uderzenia wielkiego gruzu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz