wtorek, 3 maja 2016

35. Wierne do końca

 Okienko przez, które Basia i Janka przenosiły Edka
 Sanitariuszka Halina Jędrzejewska "Sławka" przy Książęcej
Róża Nowotna Walcowa, zdjęcie z czasów okupacji 

Sanitariuszki... Przygotowywanie do służby zaczęły w czasie okupacji. Przechodziły szkolenia sanitarne i praktyki w szpitalach. Często studiowały medycynę na  konspiracyjnych uczeniach. Były wszędzie tam gdzie toczyły się najcięższe walki. Po każdej walce zostawali ranni. Bez wahania narażały własne życie, żeby wyciągnąć kolegę spod gęsto lecących kul.  Do końca były wierne składanej przysiędze i lojalne wobec kolegów. Musiały podejmować bardzo trudne decyzje. Wiele z nich do dzisiaj żyje z poczuciem winy w stosunku do tych, którym nie były w stanie pomóc.
Urszula Kurkowska Katarzyńska była łączniczką. Nie chciała zostać sanitariuszką. Obawiała się czy poradzi sobie ze wszystkimi dylematami moralnymi i emocjonalnymi. Jednak kiedy na Czerniakowie trzeba było opiekować się ciężko rannymi, nie zawahała się nawet przez chwilę.
Róża Nowotna Walcowa w czasie okupacji była studentką tajnej medycyny. W czasie Powstania pełniła służbę w szpitalu przy Poznańskiej 11. Z każdym dniem przybywało rannych, nie było miejsc, a personel pracował bez wytchnienia, ponad własne siły. Po kapitulacji lekarze i pielęgniarki opuścili szpital dopiero, kiedy bezpiecznie ewakuowano wszystkich rannych.
Maria Czapska Pajzderska  sanitariuszka w batalionie „Gustaw – Harnaś”, w kompanii „Grażyna”. Była wszędzie gdzie „jej” chłopcy walczyli. Czołgała się między rozrywającymi się pociskami i padającymi kulami. Nie zastanawiała się czy da radę, czy się boi. Przecież przysięgała… Zresztą gdyby nie przysięga to i tak by poszła. Ranni to przecież byli przyjaciele, koledzy. Wiele razem przeszli, oni też by się nie wahali. Do dzisiaj bolą wspomnienia o tych co umierali, czasem na jej rękach.
Barbara Piotrowska Gancarczyk i jej nieodłączna przyjaciółka Janka Gruszczyńska Jasiak dowiedziały się, że podczas przebijania się ze Starówki do Śródmieścia,  wielu ich rannych kolegów z Batalionu „Wigry” , zostało w ruinach przy Bielańskiej. Nie wahały się ani chwili… Szły, czołgały się pod nieustającym ostrzałem. Kiedy dotarły do ostatniej powstańczej placówki przy Daniłowiczowskiej, dowiedziały się, że dalej to już tylko Niemcy i na pewno pozostawieni ranni. Spojrzały sobie w oczy i  czołgały się dalej… najpierw maleńka barykada, wąskie piwniczne okienko, piwnica, podwórko i kupy gruzu. Na jednej z nich leżał Edward Kuminek „Kański”. Był bardzo ciężko ranny, wyglądał na nieprzytomnego. Kiedy udało im się doczołgać, nie otwierając oczu powiedział: - A jednak przyszłyście. Myślałem, że już mnie nikt stąd nie zabierze. Basia na całe życie zapamiętała te słowa. Ile było w nich wiary i nadziei, jak bardzo musiał im ufać, skoro czekał. Droga powrotna była jeszcze trudniejsza. Trzeba było ją pokonać z ciężko rannym na noszach. Traciły siły i przytomność, ale przetransportowały go do szpitala przy Długiej7.
Wiedziały, że ich obowiązkiem jest ratowanie rannych, bez względu na to kim byli…

Do szpitala przy ulicy Śmiałej, gdzie służbę pełniła Janeczka Gutowska Rożecka przyniesiono rannego Niemca. Był zwykłym przerażonym człowiekiem, szeregowcem, miał dwa metry wysokości i ważył ponad sto kilogramów. Trzeba było zmontować dla niego specjalne łóżko. Janeczka opiekowała się nim, tak jak każdym innym rannym. Starała się nie myśleć, że to Niemiec. Okazał się przyzwoitym człowiekiem, wdzięcznym za uratowanie życia. Jadł bardzo mało, nie brał papierosów, przynoszonych dla rannych. Mówił, żeby zostały dla Powstańców.
Janina Chmielińska była sanitariuszką na Czerniakowie. Razem z koleżankami wyciągała  rannych dosłownie spod kul. Któregoś dnia doczołgała się do bardzo ciężko rannego. Chciała go unieść, ale on mówił coś bardzo niewyraźnie. Schyliła się, żeby usłyszeć i sparaliżowało ją. To był Niemiec, wysyczał jej do ucha: „Banditen. Partisanen”. Ręce jej drżały, zawahała się czy mu pomóc… Pomogła. Wiedziała, ze jest tutaj po to, żeby ratować rannych, to jej obowiązek.
Wiele razy musiały podejmować decyzje, które ciążą im do dzisiaj. Halina Jędrzejewska ps. Sławka z niewyobrażalną determinacją ratowała  ciężko rannego kolegę „Mściwoja”. Leżał w bardzo niebezpiecznym miejscu. Podczołgała się i z trudem przeciągnęła go pod mur. Koledzy pomagali jej transportować rannego do szpitala. Kiedy również oni zostali ranni, „nakłoniła” do pomocy przypadkowych mężczyzn, strasząc ich swoim niewielkim pistolecikiem. Mściwoj” zmarł na stole operacyjnym. Wtedy usłyszała od dowódcy, że najpierw trzeba ratować najlżej rannych. Mają większe szanse na przeżycie. Jakże trudne były to decyzje, kogo ratować, a kogo zostawić…  Czas nie wyciszył natrętnych myśli, wracają wspomnienia o tych, którym nie można było pomóc…
Wierne były do końca… Po pacyfikacji przez Niemców szpitala, ostatnimi żywymi Polakami wychodzącymi stamtąd, były dwie sanitariuszki i ksiądz – Barbara Piotrowska, Janina Gruszczyńska i ks. Tomasz Rostaworowski. Szły nieprzytomne z rozpaczy, ale ciągle gotowe do pomocy. Janka na własnych plecach wyniosła z Warszawy ciężko rannego „Ikara” Jerzego Szymańskiego. Uratowała mu życie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz