Janina Rożecka 2015 rok
Na
ich oczach ginęli przyjaciele, rodzina, znajomi. Widzieli jak Warszawa powoli
umiera, żeby ostatecznie zamieniła się w kupę gruzu. Każda sekunda mogła być
ostatnią… Po latach opowiadając o najtragiczniejszych zdarzeniach, wtrącają
historie pogodne, sentymentalne, z uśmiechem i przymrużeniem oka. „Człowiek jest silny. Zakwitnie uśmiechem na
największych ruinach” – powiedziała mi Janeczka Rożecka.
Kiedy opuszczali w pierwszych dniach października Warszawę, lekarz polecił Janeczce Gutowskiej (Rożeckiej) ps. „Dora”, żeby zaopiekowała się chłopakiem rannym w brzuch, był po ciężkiej operacji. Miała dbać, żeby miał jedzenie lekko strawne. Pod żadnym pozorem nie mógł jeść ciemnego chleba czy kiełbasy. Dla niego to wyrok śmierci, pewny skręt kiszek. Lepiej, żeby był głodny, niż miałby zjeść coś niedozwolonego. „Dora” miała do niego słabość, był uroczy. Poznała go w czasie Powstania, na barykadzie, trafił do Warszawy z wileńskiej partyzantki, jak mówił to bardzo zaciągał. Kiedy się spotykali zawsze ją pytał: „Siostra, papierosa masz?”. Potem został ciężko ranny, ściągała go z tej barykady. Dbała o niego w czasie transportu. W Komorowie biegała po okolicy szukając dla niego białego chleba, kleików i kaszek. Nie mogła zrozumieć dlaczego on wcale nie próbuje wstawać, nawet do łazienki. Kiedy była w pokoju, leżał jak przyklejony do posłania. Miała podejrzenie, że trzyma pod poduszką pistolet albo granat i wpędzi wszystkich w kłopoty. Kiedyś niespodziewanie wyszła, zawołał ją lekarz dyżurny. Po chwili wróciła, chłopak ewidentnie skorzystał z jej nieobecności i wyszedł do łazienki. Zajrzała pod poduszkę i nie mogła uwierzyć własnym oczom – pęto kiełbasy i kawał ciemnego chleba. Kiedy wrócił, nakrzyczała na niego. Pytała czy nie zdaje sobie sprawy, że to go zabije, przecież dostanie skrętu kiszek. Spojrzał na nią łobuzersko i powiedział: „Siostra, jakby ja jadł, to co ty mi dajesz, to ja dawno już by dostał skrętu kiszek - z głodu”. Nic mu się nie stało, przeżył i wyzdrowiał.
Kiedy opuszczali w pierwszych dniach października Warszawę, lekarz polecił Janeczce Gutowskiej (Rożeckiej) ps. „Dora”, żeby zaopiekowała się chłopakiem rannym w brzuch, był po ciężkiej operacji. Miała dbać, żeby miał jedzenie lekko strawne. Pod żadnym pozorem nie mógł jeść ciemnego chleba czy kiełbasy. Dla niego to wyrok śmierci, pewny skręt kiszek. Lepiej, żeby był głodny, niż miałby zjeść coś niedozwolonego. „Dora” miała do niego słabość, był uroczy. Poznała go w czasie Powstania, na barykadzie, trafił do Warszawy z wileńskiej partyzantki, jak mówił to bardzo zaciągał. Kiedy się spotykali zawsze ją pytał: „Siostra, papierosa masz?”. Potem został ciężko ranny, ściągała go z tej barykady. Dbała o niego w czasie transportu. W Komorowie biegała po okolicy szukając dla niego białego chleba, kleików i kaszek. Nie mogła zrozumieć dlaczego on wcale nie próbuje wstawać, nawet do łazienki. Kiedy była w pokoju, leżał jak przyklejony do posłania. Miała podejrzenie, że trzyma pod poduszką pistolet albo granat i wpędzi wszystkich w kłopoty. Kiedyś niespodziewanie wyszła, zawołał ją lekarz dyżurny. Po chwili wróciła, chłopak ewidentnie skorzystał z jej nieobecności i wyszedł do łazienki. Zajrzała pod poduszkę i nie mogła uwierzyć własnym oczom – pęto kiełbasy i kawał ciemnego chleba. Kiedy wrócił, nakrzyczała na niego. Pytała czy nie zdaje sobie sprawy, że to go zabije, przecież dostanie skrętu kiszek. Spojrzał na nią łobuzersko i powiedział: „Siostra, jakby ja jadł, to co ty mi dajesz, to ja dawno już by dostał skrętu kiszek - z głodu”. Nic mu się nie stało, przeżył i wyzdrowiał.
Rodzice,
a szczególnie mama Alicji Kucharskiej (Karlikowskiej) bardzo chcieli, żeby ich
córka otrzymała dobre wychowanie i koniecznie grała na fortepianie. Wysłali
swoją latorośl do dobrej szkoły muzycznej przy ulicy Bałuckiej. Szkoła dobra, nauczyciele wymagający, rodzice
z wizją panienek grających etiudy i sonaty. Tak bardzo Alicja nie lubiła tych
przymusowych ćwiczeń. Zawsze znalazła okazję, żeby zagrać ulubione przeboje:
„Tulipany” z muzyką Jana Markowskiego, czy „Walc Francois”. Oburzonym
odpowiadała: - Nigdy nie wiadomo co się komu i kiedy przyda. Wszystko to działo
się przed wojną. W sierpniu 1944 roku 14- letnia Alicja ps. „Zawiejka” była
łączniczką w „Baszcie”. Razem z kolegami z oddziału odpoczywała w opuszczonej
willi na rogu ulic Krasickiego i Malczewskiego. Umilała wszystkim czas grając
na pianinie znajdującym się w salonie.
Przypomniała sobie przedwojenne przeboje.
Usłyszał muzykę młody porucznik „Krzysztof”. Chwilę stał słuchając, pochwalił i
zapytał czy może skorzystać z instrumentu. Ma zapisane słowa piosenki, w głowie melodię, ale jeżeli
zaraz nie zagra to ona uleci. Zagrał…
„Marsz Mokotowa”. Autorem słów był Andrzej Jezierski, a muzyki porucznik
„Krzysztof” Jan Markowski, ten którego przebojami zachwycała się przed wojną.
Siedział przy pianinie grał i śpiewał: „I wiatr ją poniesie do miasta” i
poniósł… cała Warszawa śpiewała jedną z najpopularniejszych powstańczych
piosenek. Porucznika spotkała po kapitulacji, był z nim Andrzej Jezierski.
„Zawiejka” odprowadziła ich do bramy politechniki, bo tam składali broń.
Następnego dnia w obozie w Pruszkowie napisał „Mała dziewczynka z AK”. Wiele
koleżanek rościło sobie prawo do tego niezwykłego utworu… Alicja Kucharska
Karlikowska wspominając to ostanie spotkanie z kompozytorem uroczo się
uśmiecha…
Dorastanie Janiny
Chmielińskiej Ninki, przypadło na smutne i tragiczne lata okupacji. Czasy
i okoliczności nie zmieniły potrzeb nastoletniej dziewczyny. Miała swoje
fascynacje, zauroczenia, mniejsze i większe radości związane z dorastaniem.
Kiedy skończyła 14 lat starsza siostra zrobiła jej piękny prezent i niespodziankę.
Wiedziała, że Ninka jest zafascynowana i podkochuje się w śpiewaku Mieczysławie
Foggu. Zabrała ją na lody i oranżadę do kawiarni „Nowy Świat”, gdzie śpiewał
jej ulubieniec. Z uśmiechem wspomina ten dzień i żartuje, że mogła wreszcie
nawzdychać się do niego.
Jerzy Jabłoński
urodził się we Włocławku. W Warszawie bywał często, ponieważ mieszkali tutaj
jego starsi bracia. Ojciec był właścicielem sklepów bławatnych ( z tkaninami),
dwa z nich znajdowały się w stolicy. Spędził tutaj również wrzesień 1939 roku.
Wrócił do rodzinnego miasta, akurat w czasie kiedy Niemcy wysiedlali. Wywieźli
go do Niemiec na roboty. Udało mu się stamtąd uciec, we wrześniu 1940 roku
dotarł do rodziny w Płocku. To był tylko przystanek w drodze do Warszawy.
Zaprzyjaźniony z rodziną kapitan statku pasażerskiego obiecał pomóc. Jerzy
przebrany za elegancką damę znalazł się w kajucie kapitana. W Modlinie na
statek weszli Niemcy. Przeprowadzali rewizję. Kiedy chcieli wejść do kajuty
kapitana, ten podniósł krzyk: - Proszę tam nie wchodzić. To moja prywatna kajuta, tam
jest pewna dama. Chodzi o jej honor. To był początek okupacji, wrzesień 1940
rok. Niemcy byli jeszcze mniej podejrzliwi. Wycofali się.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz