niedziela, 17 kwietnia 2016

20. Zamek Królewski, księżniczki, rycerze i wojna...

Zamek Królewski, zdjęcie z czerwca 1945 roku.



Dla 10 - letniego Stefcia (Stefana Popławskiego) i jego 6 - letniej siostry Mariki (Marii Popławskiej) sierpień 1939 roku był najszczęśliwszym miesiącem ich życia. Ostatnim miesiącem beztroskiego życia…
Ojciec Aleksander był lekarzem, specjalizował się w chorobach płuc. Matka Ludmiła była wielką społeczniczką, zakładała ochronki dla dzieci, wspierała ubogie rodziny. Ciągle chciała poprawiać świat. Była piękną, uroczą i bardzo inteligentną kobietą. Potrafiła zjednywać sobie ludzi i dzięki temu mogła zrobić wiele dobrego. Stefcia i Marikę właściwie wychowywała ukochana babcia Antonina. Miała dla nich nieograniczony czas i potrafiła tak pięknie opowiadać. Nawet te bajki dla dziewczynek, których Stefcio nie lubił, były patriotyczne. Księżniczki zawsze były gotowe dla swojego królestwa poświęcić życie i wybierały najdzielniejszych rycerzy. Najbardziej lubił jak babcia opowiadała o polskich królach. Słuchał  i bardzo się martwił, że wszystkie wojny już stoczono i nigdy nie będzie mógł być tak dzielny jak oni. Ojca widywali rzadko. Często jeździł do Szwajcarii, a jak był w Warszawie, to najczęściej w szpitalu. Każde wakacje spędzali nad morzem z mamą, babcią i rodziną brata mamy. Ojciec przyjeżdżał na kilka dni i wtedy było… dorosły Stefan, nie potrafi znaleźć słów, które określiłyby dziecięce szczęście.
Wakacje 1939 roku były inne niż wszystkie poprzednie. Do Warszawy wrócili pod koniec lipca. W domu był ojciec. Oznajmił, że sierpień spędzą w Warszawie, wszyscy razem, w tym czasie rzadko będzie bywał w szpitalu. Dzieci szalały z radości. Spokój Stefka zakłócał jakiś smutek czający się w ich domu. Mama często miała czerwone oczy – czyżby płakała? Tato wtedy przytulał ją i coś szeptał.  Wspaniałe wakacje – spacery, wyjazdy za Warszawę, pikniki… W ostatnim tygodniu sierpnia poszli do Zamku Królewskiego. Marika piszczała z radości, opowiadała o swoich księżniczkach. Potem wszyscy zjedli obiad w „Bristolu”. To był pierwszy taki wychodny obiad. Rodzice chodzili zawsze sami, ich zdaniem dzieci były za małe, a ich maniery – Pożal się Boże. Czy mały człowiek potrzebuje czegoś więcej do szczęścia? Następnego dnia bardzo wcześnie zbudził ich tato. To było pożegnanie. W dziesięcioletnim życiu Stefcia pożegnań z ojcem było sporo. Dlaczego więc teraz mama tak bardzo płakała, a on sam tulił ich i też płakał? Szedł na wojnę, jak ci rycerze z babci opowiadań… Każdy następny dzień pokazywał, że skończyła się bajka. Najpierw był wrzesień, alarmy bomby, strach… Potem było czekanie na ojca. Nie wrócił już nigdy. Nie dowiedziała się rodzina co się z nim stało, trafił do sowieckiej niewoli i potem już straszna niewiedza.
Niemiecka okupacja była piekłem. Ludmiła sprzedawała wszystko co było wartościowego w domu. Pomagali ludzie. Wracało dobro, którego przed wojną małżeństwo Popławskich nie skąpiło. Babcia piekła drożdżowe bułeczki dla zaprzyjaźnionej właścicielki cukierni.
Zima 1942 roku była ciężka. Ogromny mróz, brak opału, skromne jedzenie… Marika zachorowała na zapalenie płuc. Miała bardzo wysoką temperaturę. Była coraz słabsza. Aleksander przed wojną uratował tyle chorych dzieci, jego własna córka umierała. Tak dużo serca ofiarowali rodzinie dawni i nowi znajomi, całkiem obcy ludzie. Nic nie pomogło. 12 lutego 1942 roku Maria zmarła. Do końca opowiadała o Zamku Królewskim, o ojcu. Stefan obiecywał jej, że jeszcze tam pójdą… wszyscy!
Babcia nie była w stanie pogodzić się ze śmiercią wnuczki, zmarła miesiąc po niej. Ludmiła rozpaczała . Stefan nienawidził Niemców. Śnił, że zdobędzie broń i wszystkich pozabija. Zaczął pisać na murach, niszczyć niemieckie tablice… Przyłapał go kiedyś na tym sąsiad, dużo starszy od niego chłopak. Zabrał do siebie, długo rozmawiali. Od tego dnia Stefcio nie był już sam. Zaczęła się jego konspiracja. Nadal malował, roznosił, niszczył, ale już nie robił tego w amoku, szale nienawiści. Matka też powoli odzyskiwała spokój, chociaż nie uśmiechała się jak dawniej. Bywali w domu różni ludzie, kilka razy znalazł jakieś gazetki. Zrozumiał, że mama też działa.
W Powstaniu był na Mokotowie, roznosił meldunki, amunicję, pomagał w szpitalu. Wyszedł z ludnością cywilną. Zaopiekowali się nim dobrzy ludzie. Po wielu perypetiach trafił do Konstancina, tam mieszkała rodzina gosposi Katarzyny (dla dzieci Tosia), która od urodzenia Stefana, przez całą okupację była z nimi. Tosia była kimś wyjątkowym i bardzo kochanym. W drzwiach przywitała go mama. Do Warszawy wrócili w styczniu 1945 roku. Dom był zupełnie zniszczony. Zamieszkali u rodziny. Stefan poszedł zaraz na Stare Miasto. Zobaczyć Zamek Królewski… Nie było rodziny, nie było Zamku, nie było Warszawy. Prawie 90 letni Stefan mówi: - Człowiek jest silny. Pomimo tylu tragedii rodzina nasza nie przestała istnieć. Odbudowano też Zamek Królewski. Ojciec, Marika i Babcia ciągle żyją w moim sercu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz