Janina Chmielińska
Witold Kieżun 1943 rok
W czasie okupacji każdy
dzień był walką o przetrwanie. Sytuacje, w których tylko opanowanie i zimna
krew ratowały życie, były na porządku dziennym. Trzeba było umieć sobie radzić
z biedą, strachem i wszechobecną beznadzieją. Oszukiwanie czy wystrychnięcie na
dudka okupanta nie było żadnym występkiem czy niegodnym zachowaniem. To były
postawy chwalebne i warte naśladowania. Groźne sytuacje, z których dzięki
sprytowi udawało się wyjść cało, po latach wspominane były z uśmiechem, czasem
nawet z żartem.
Eugeniusz Tyrajski
wspomina jedną z akcji wykonaną na własną rękę, bez zgody zwierzchników. W dzień Wszystkich Świętych
1942 roku jego zastęp złożył wieniec na kwaterze żołnierzy poległych w
1920 roku. Dziewczęta przygotowały
szarfę z napisem: „Poległym towarzyszom broni – MG-410”. Rano 1
listopada pojechali na Powązki Wojskowe. Do kupionego przy cmentarzu wieńca
przytwierdzili szarfę i dumnie przemaszerowali w kierunku kwatery poległych
żołnierzy. Dwóch harcerzy niosło wieniec, dwóch szarfy. Uroczyście go złożyli.
Zastępowy wydał komendę „Baczność”. Kilka chwil stali w zupełnej ciszy. Po
akcji rozpierała ich duma. Nie mogli
zrozumieć dlaczego dowódcy „nie docenili” ich wyczynu i usłyszeli od nich kilka
przykrych słów… To była dekonspiracja kryptonimu ich zastępu. Hufiec Mokotów Górny - kryptonim MG, drużyna -
kryptonim 400, zastęp - kryptonim 10.
Rodzice Wisławy Samulskiej (Skłodowskiej) nie mieli pojęcia, że ich córka działa w konspiracji. Mama bardzo bała się o swoje jedyne dziecko. Każde wyjście Wisławy z domu było dla niej bardzo trudne. Szalała z rozpaczy kiedy dziewczyna zjawiała się choćby kilka chwil po godzinie policyjnej. Przed wojną nie działała w harcerstwie, ze względu na chorobę serca. Jej koleżanka Hania była harcerką, miała mundur, pelerynę i beret. Zawsze przed Wielkanocą pełniła wartę przy Grobie Pańskim w kościele św. Anny. Robiła to również w czasie okupacji. Wisława również bardzo chciała tam być. Hania obiecała jej pożyczyć pelerynę, sama miała zostać w mundurze. Niestety, kiedy poprosiła mamę o zgodę, ta kategorycznie odmówiła, wiedząc czym to może grozić. Zamknęła córkę w pokoju, na klucz. Mieszkali na parterze, więc z pomocą koleżanki wyszła i pomimo zakazów, pełniła wartę przy Grobie Pańskim. Szczęśliwie wróciła do domu.
Witold Kieżun wracając we wspomnieniach do okresu okupacji mówi, że samo życie było niebezpieczne. Każdego dnia zdarzały się sytuacje, które mogły się zakończyć tragicznie. On sam miał zawsze wiele szczęścia.
Chodził do szkoły Wawelberga, któregoś dnia odwołano zajęcia. Wiedział, że tego dnia nie ma w domu matki, więc zaprosił do siebie kolegów. Mieli przeczytać najnowszy numer „Biuletynu Informacyjnego” i podyskutować. Matka zajmowała się dystrybucją prasy konspiracyjnej, więc zawsze miał do niej dostęp. Siedzieli w czwórkę, przed nimi rozłożone gazety. Toczyli zaciętą dyskusję, kiedy poderwał ich ostry dzwonek i walenie do drzwi. Tak dzwoniło tylko gestapo. Koledzy szybko schowali gazety. Do pokoju wpadli Niemcy. Ustawili wszystkich pod ścianą. Zażądali dokumentów, legitymacje szkolne spowodowały, że stali się jeszcze bardziej podejrzani. Grupka młodych ludzi zamiast na zajęciach przebywa w domu. Niemcy chcieli ich zabrać. Wtedy jeden z kolegów wyjął jakieś papiery i pokazał dowodzącemu oficerowi. Ten dokładnie obejrzał, i Niemcy bez słowa wyszli. Okazało się, że kolega był członkiem Patriotycznego Związku Białorusinów, współpracującego z Niemcami. Tłumaczył im, że jego ojciec jest polskim oficerem, przebywa w oflagu, on z matką i siostrą wstąpili do organizacji, żeby się chronić. Chłopak faktycznie był wielkim patriotą, żołnierzem AK. Wyjątkowo oddany i dzielny. Zginął w Powstaniu Warszawskim. Najście gestapo na mieszkanie Witolda Kieżuna było zupełnie przypadkowe. Szukali kogoś innego. W czasie okupacji przypadki mogły doprowadzić do tragedii, ale i uratować życie.
Rodzice Wisławy Samulskiej (Skłodowskiej) nie mieli pojęcia, że ich córka działa w konspiracji. Mama bardzo bała się o swoje jedyne dziecko. Każde wyjście Wisławy z domu było dla niej bardzo trudne. Szalała z rozpaczy kiedy dziewczyna zjawiała się choćby kilka chwil po godzinie policyjnej. Przed wojną nie działała w harcerstwie, ze względu na chorobę serca. Jej koleżanka Hania była harcerką, miała mundur, pelerynę i beret. Zawsze przed Wielkanocą pełniła wartę przy Grobie Pańskim w kościele św. Anny. Robiła to również w czasie okupacji. Wisława również bardzo chciała tam być. Hania obiecała jej pożyczyć pelerynę, sama miała zostać w mundurze. Niestety, kiedy poprosiła mamę o zgodę, ta kategorycznie odmówiła, wiedząc czym to może grozić. Zamknęła córkę w pokoju, na klucz. Mieszkali na parterze, więc z pomocą koleżanki wyszła i pomimo zakazów, pełniła wartę przy Grobie Pańskim. Szczęśliwie wróciła do domu.
Witold Kieżun wracając we wspomnieniach do okresu okupacji mówi, że samo życie było niebezpieczne. Każdego dnia zdarzały się sytuacje, które mogły się zakończyć tragicznie. On sam miał zawsze wiele szczęścia.
Chodził do szkoły Wawelberga, któregoś dnia odwołano zajęcia. Wiedział, że tego dnia nie ma w domu matki, więc zaprosił do siebie kolegów. Mieli przeczytać najnowszy numer „Biuletynu Informacyjnego” i podyskutować. Matka zajmowała się dystrybucją prasy konspiracyjnej, więc zawsze miał do niej dostęp. Siedzieli w czwórkę, przed nimi rozłożone gazety. Toczyli zaciętą dyskusję, kiedy poderwał ich ostry dzwonek i walenie do drzwi. Tak dzwoniło tylko gestapo. Koledzy szybko schowali gazety. Do pokoju wpadli Niemcy. Ustawili wszystkich pod ścianą. Zażądali dokumentów, legitymacje szkolne spowodowały, że stali się jeszcze bardziej podejrzani. Grupka młodych ludzi zamiast na zajęciach przebywa w domu. Niemcy chcieli ich zabrać. Wtedy jeden z kolegów wyjął jakieś papiery i pokazał dowodzącemu oficerowi. Ten dokładnie obejrzał, i Niemcy bez słowa wyszli. Okazało się, że kolega był członkiem Patriotycznego Związku Białorusinów, współpracującego z Niemcami. Tłumaczył im, że jego ojciec jest polskim oficerem, przebywa w oflagu, on z matką i siostrą wstąpili do organizacji, żeby się chronić. Chłopak faktycznie był wielkim patriotą, żołnierzem AK. Wyjątkowo oddany i dzielny. Zginął w Powstaniu Warszawskim. Najście gestapo na mieszkanie Witolda Kieżuna było zupełnie przypadkowe. Szukali kogoś innego. W czasie okupacji przypadki mogły doprowadzić do tragedii, ale i uratować życie.
Janinie Gutowskiej (Rożeckiej) nigdy nie brakowało
odwagi. Potrafiła w najdramatyczniejszych momentach zachować zimną krew. W
czasie okupacji podejmowała się wielu niebezpiecznych zadań, ale wykonywała też
takie zadnia jak większość konspiratorów. Dostała polecenie przewiezienia
paczki z Mokotowa na Marymont. Oczywiście nikt jej nie tłumaczył co się tam
znajduje. Sądząc po ciężarze przewoziła broń. Tramwaj do, którego wsiadła
jechał przez pół Warszawy. Przy kościele św. Anny weszła gromadka handlarek
przewożących na Żoliborz produkty żywnościowe: mięso, masło, mleko… Na
następnym przystanku weszli Niemcy, zaczęli dokładnie kontrolować dokumenty i
sprawdzać bagaże. Janeczka wiedziała, że z paczką nie ucieknie, bo zbyt
ciężka. Zostawić jej nie mogła bo naraziłaby wszystkich pasażerów. Najpierw pomyślała, że to koniec, a potem… Potem ze
spokojem postawiła paczkę na siedzeniu, przycisnęła się do niej i nakryła swoim
szerokim płaszczem. Podniosła ręce do góry i ze spokojem patrzyła w twarz
kontrolującemu Niemcowi. Nie zobaczył przy niej żadnego bagażu, a dookoła były
babinki z koszami, zajął się nimi. Kiedy Niemcy wyszli z tramwaju zrobiło jej się słabo.
Wszyscy zaczęli się na nią gapić. Wyjęła paczkę spod płaszcza i wysiadła na
wiadukcie. Sporo czasu minęło
zanim ochłonęła. W dalszą drogę poszła pieszo, z paczką pod pachą.
Janina
Chmielińska, dzisiaj siostra Urszulanka, bardzo chciała tak jak jej starsza
siostra Rysia, być w konspiracji. Jednak ta uważała ją za dziecko, które
nie dorosło do takiej działalności. Ninkę, która przecież była już nastolatką,
bardzo to zdenerwowało i postanowiła poradzić sobie sama. Z pomocą koleżanki
związała się z lewicową organizacją. Nie miała pojęcia, co to za organizacja,
jaki mają program… zresztą jakie to
miało znaczenie. Wreszcie była w konspiracji i mogła walczyć. Ostatecznie
trafiła do organizacji „Miecz i Pług”, złożyła przysięgę i miała jechać do partyzantki nad Bóg. Nie mogła powiedzieć
o tym ukochanemu tatusiowi, ani nawet się pożegnać. On o niczym nie wiedział i
z pewnością nie puściłby jej. Napisała do niego piękny list pożegnalny,
zakończony słowami: „Trzeba iść bo Ojczyzna wzywa”. Opaczność nad nią czuwała.
Krótko przed jej wyjazdem, zrobił się wielki szum, z powodu wysyłania dzieci do
partyzantki. Wstrzymano wszystkie wyjazdy. Okazało się, że z
wcześniejszych grup nieletnich wywiezionych do lasów, nikt nie przeżył.
Rozgoryczona musiała wrócić do domu. Skoczyło się jej wojowanie, a zaczęła
prawdziwa praca konspiracyjna .
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz