Dzisiaj historia, o trochę innej przyjaźni…
Janeczka
Gutowska Rożecka całą okupację mieszkała z matką i siostrą, w rodzinnej willi przy
ulicy Felińskiego. Ojciec, zawodowy oficer Wojska Polskiego, pożegnał się ze
swoimi kobietami 2 września 1939 roku i nigdy już nie wrócił, został
zamordowany w Starobielsku. Willa stała się małą warszawską twierdzą: znajdował
się tutaj magazyn broni, odbywały się zajęcia podchorążówki, prawie całą okupację ukrywali się Żydzi, a przez
wiele miesięcy cichociemny i kilka zagrożonych osób. Pani Janeczka opowiadając
o dramatycznych przeżyciach swojej rodziny, dla poprawy nastroju, wtrącała
historie z odrobiną humoru. Oto jedna z nich…
W domu był pies do, którego przyzwyczaili się wszyscy mieszkańcy. Kiedy w drugim roku okupacji zaczął znikać, wszyscy bardzo się martwili, szukali, pytali sąsiadów. Na żaden ślad jednak nie natrafili. Stracili nadzieję na jego powrót. Po kilku dniach zjawił się. Domownicy ze zdziwieniem stwierdzili, że pies wygląda dużo lepiej, niż przed zniknięciem. Chcąc mu nagrodzić czas „bezdomności”, wrzucali do miski co lepsze kartkowe rarytasy - nawet nie spojrzał. Wszyscy zachodzili w głowę, gdzie i kto, w tak trudnych czasach go dokarmia. Pies pokręcił się po domu, połasił i znowu zniknął. Od tej pory zjawiał się co kilka dni, ale tylko towarzysko, przestał w domu jadać. Trwało to kilka miesięcy. Mieszkańcy domu bezskutecznie starali się wyśledzić, gdzie ma „stołówkę”. Któregoś popołudnia, zadzwonił dzwonek przy furtce wejściowej. Janeczka poszła otworzyć i zdębiała. Po drugiej stronie stał oficer niemiecki z jakimś cywilem. Kiedy otworzyła, zasalutował i uśmiechnął się. Mężczyzna stojący obok okazał się tłumaczem. Przyszli porozmawiać o psie, który od jakiegoś czasu przemieszkuje u nich, w znajdującym się po sąsiedzku niemieckim szpitalu. Wyśledzili (to potrafili doskonale), że mieszka właśnie w tym domu i chcieliby go zatrzymać. Niemiec powiedział, że jest człowiekiem wrażliwym i rozumie tęsknotę rodziny, dlatego nie będą psu zabraniali odwiedzin. Złość ją rozsadzała, ale spokojnie powiedziała, że psa do więzienia nie zamkną – wolny jest, jak tak woli… Oficer zasalutował i poszli sobie. Janeczka z wściekłości zacisnęła pięści – w domu, którym jest centrum konspiracji mieszkał pies zdrajca, folksdojcz. Mama, która weszła w trakcie opowieści, usłyszała tylko końcówkę i bardzo się przeraziła. Po wyjaśnieniu, kto był tym zdrajcą, wszyscy porządnie się uśmiali. Pies odwiedzał ich, pobiegał, połasił się i odchodził. Nie mieli już do niego serca. Wtedy nikt nie pomyślał, że ciągle kocha swoich właścicieli... W czasie Powstania Niemcy ewakuowali z Poniatówki szpital, wtedy pies wrócił do domu na Felińskiego. Janeczka w czasie Powstania dwa razy wpadła na chwilkę do mamy, widziała, że został przyjęty jakby nigdy nie „zdradził”. Po kapitulacji, kiedy jej szpital przygotowywał się do transportu, pobiegła do domu sprawdzić co się tam dzieje, wziąć na drogę ciepłe rzeczy i coś na pamiątkę… gdyby nigdy już nie wróciła. Nie pomyślała, że taka wyprawa jest bardzo niebezpieczna - grasowały bandy własowców i szabrowników. Opowiadano o gwałtach i mordach. W domu nie było nikogo, ani mamy, ani mieszkających z nią Żydów. Martwiła się czy udało im się wyjść z Warszawy. Z radością powitał ją pies, merdał ogonem i piszczał. Z niewiadomych powodów nie wyszedł z ludnością cywilną. Niespodziewanie wtargnęli do domu żołnierze niemieccy, byli zupełnie pijani, wrzeszczeli, że jest szabrownikiem, że przyszła kraść. Jeden z nich uniósł karabin. Z drugiego pokoju wyskoczył pies, rzucił się na Niemców i okropnie szczekał. Bronił swojej pani. Niemcy poznali zwierzaka, widywali go w szpitalu. Wiedzieli, że jest z tego domu. Dowódca, który był najtrzeźwiejszy powiedział, żeby dali spokój, skoro pies zna dziewczynę, to ona musi być stąd. Uratował jej życie, próbowała zabrać go ze sobą, ale nie chciał iść. Może chciał nadal pilnować domu, który zawsze był jego… Najwcześniej na Felińskiego wróciła Pani Gutowska, ale psa nie zastała. Długo jeszcze czekała na jego powrót, ale tym razem nie wrócił.
W domu był pies do, którego przyzwyczaili się wszyscy mieszkańcy. Kiedy w drugim roku okupacji zaczął znikać, wszyscy bardzo się martwili, szukali, pytali sąsiadów. Na żaden ślad jednak nie natrafili. Stracili nadzieję na jego powrót. Po kilku dniach zjawił się. Domownicy ze zdziwieniem stwierdzili, że pies wygląda dużo lepiej, niż przed zniknięciem. Chcąc mu nagrodzić czas „bezdomności”, wrzucali do miski co lepsze kartkowe rarytasy - nawet nie spojrzał. Wszyscy zachodzili w głowę, gdzie i kto, w tak trudnych czasach go dokarmia. Pies pokręcił się po domu, połasił i znowu zniknął. Od tej pory zjawiał się co kilka dni, ale tylko towarzysko, przestał w domu jadać. Trwało to kilka miesięcy. Mieszkańcy domu bezskutecznie starali się wyśledzić, gdzie ma „stołówkę”. Któregoś popołudnia, zadzwonił dzwonek przy furtce wejściowej. Janeczka poszła otworzyć i zdębiała. Po drugiej stronie stał oficer niemiecki z jakimś cywilem. Kiedy otworzyła, zasalutował i uśmiechnął się. Mężczyzna stojący obok okazał się tłumaczem. Przyszli porozmawiać o psie, który od jakiegoś czasu przemieszkuje u nich, w znajdującym się po sąsiedzku niemieckim szpitalu. Wyśledzili (to potrafili doskonale), że mieszka właśnie w tym domu i chcieliby go zatrzymać. Niemiec powiedział, że jest człowiekiem wrażliwym i rozumie tęsknotę rodziny, dlatego nie będą psu zabraniali odwiedzin. Złość ją rozsadzała, ale spokojnie powiedziała, że psa do więzienia nie zamkną – wolny jest, jak tak woli… Oficer zasalutował i poszli sobie. Janeczka z wściekłości zacisnęła pięści – w domu, którym jest centrum konspiracji mieszkał pies zdrajca, folksdojcz. Mama, która weszła w trakcie opowieści, usłyszała tylko końcówkę i bardzo się przeraziła. Po wyjaśnieniu, kto był tym zdrajcą, wszyscy porządnie się uśmiali. Pies odwiedzał ich, pobiegał, połasił się i odchodził. Nie mieli już do niego serca. Wtedy nikt nie pomyślał, że ciągle kocha swoich właścicieli... W czasie Powstania Niemcy ewakuowali z Poniatówki szpital, wtedy pies wrócił do domu na Felińskiego. Janeczka w czasie Powstania dwa razy wpadła na chwilkę do mamy, widziała, że został przyjęty jakby nigdy nie „zdradził”. Po kapitulacji, kiedy jej szpital przygotowywał się do transportu, pobiegła do domu sprawdzić co się tam dzieje, wziąć na drogę ciepłe rzeczy i coś na pamiątkę… gdyby nigdy już nie wróciła. Nie pomyślała, że taka wyprawa jest bardzo niebezpieczna - grasowały bandy własowców i szabrowników. Opowiadano o gwałtach i mordach. W domu nie było nikogo, ani mamy, ani mieszkających z nią Żydów. Martwiła się czy udało im się wyjść z Warszawy. Z radością powitał ją pies, merdał ogonem i piszczał. Z niewiadomych powodów nie wyszedł z ludnością cywilną. Niespodziewanie wtargnęli do domu żołnierze niemieccy, byli zupełnie pijani, wrzeszczeli, że jest szabrownikiem, że przyszła kraść. Jeden z nich uniósł karabin. Z drugiego pokoju wyskoczył pies, rzucił się na Niemców i okropnie szczekał. Bronił swojej pani. Niemcy poznali zwierzaka, widywali go w szpitalu. Wiedzieli, że jest z tego domu. Dowódca, który był najtrzeźwiejszy powiedział, żeby dali spokój, skoro pies zna dziewczynę, to ona musi być stąd. Uratował jej życie, próbowała zabrać go ze sobą, ale nie chciał iść. Może chciał nadal pilnować domu, który zawsze był jego… Najwcześniej na Felińskiego wróciła Pani Gutowska, ale psa nie zastała. Długo jeszcze czekała na jego powrót, ale tym razem nie wrócił.
WSPANIALE CZYTA SIĘ TWOJE MAŁGOSIU STRONY .TYLE PRACY A TAK SZBKO PRZEKŁADA SIĘ NASTĘPNĄ.SERDECZNIE POZDRAWIAM.SŁAWEK
OdpowiedzUsuń