czwartek, 14 kwietnia 2016

17. Opoka rodziny




Czesława Janowska nie pracowała zawodowo. Zajmowała się domem i wychowaniem dwóch córek i syna. Byli przeciętnie zamożną, szczęśliwą rodziną z Woli. We wrześniu 1939 roku bomby zniszczyły ich dom i dorobek życia. Najważniejsze, że oni ocaleli, resztę jakoś się odbuduje. Zamieszkali w niewielkim mieszkaniu przy ulicy Sowińskiego. Od pierwszej godziny okupacji Czesława nie miała wątpliwości, że zaczął się straszliwy czas dla Warszawy. Wiedziała, że musi chronić dzieci, nauczyć je godnie żyć. Cokolwiek będzie nie mogą zapomnieć kim są. Pierwszej, wielkiej lekcji patriotyzmu udzieliła im w pierwszych godzinach okupacji. Dzieci zapamiętały ją na całe życie, dla nich to jak testament Matki. Do Warszawy wjeżdżały samochody z niemieckim żołnierzami. Dumni zwycięzcy – radośni i uśmiechnięci. Ludzie z obawą, ale i z ciekawością im się przyglądali. Machali do gapiów, dzieciom rzucali cukierki. Odruchowo jedno z rodzeństwa Janowskich chciało się schylić. Matka przytrzymała dłoń dziecka i powiedziała: - To są nasi wrogowie. Nie wolno od nich przyjmować cukierków.
Od tej pory żyła w stanie gotowości, żeby chronić i bronić dzieci i dom. Nigdy nie przestała być wrażliwa na nieszczęście drugiego człowieka. Zima 1942 roku była wyjątkowo mroźna i śnieżna. Do warszawiaków dotarła wiadomość, że pociągami będą przewożone do Rzeszy polskie dzieci z Zamojszczyzny, odebrane rodzicom. Dziesiątki ludzi stawiło się na Dworcu Zachodnim z nadzieją, że może uda się je uratować, wykupić. Czesława ubrała grubo swoje dzieci, wzięli gruby koc, termos z gorącą herbatą i poszli na dworzec. Bardzo długo czekali nie tracąc nadziei. Wreszcie kolejarze powiadomili, że nie ma już na co czekać. Niemcy skierowali wagony  na bocznicę. Wszystkie dzieci zamarzły. Wracali do domu w zupełnej ciszy. Janeczka i Jurek widzieli płynące łzy po matczynej twarzy. Rzadko się to zdarzało, przy dzieciach nie płakała.
Za oknem świat był okrutny, Niemcy wprowadzali coraz większy terror. Strach było wyjść na ulicę, a  w domu też nie było bezpiecznie. Czesława starała się przez odpowiednie lektury, swoje opowieści, „wyczarować”, choćby na chwilę świat dziecięcej beztroski.
Wrześniowego poranka 1943 roku Jan Janowski wyszedł z domu do pracy i nie wrócił. Czyniła wiele starań, żeby choćby dowiedzieć się co stało się z mężem – bezskutecznie. Od tej pory to ona musiała troszczyć się o byt rodziny. Nieszczęście jakie spotkało ją nie zmieniło  stosunku do ludzi i świata. Troski zostawiała dla siebie, a ciężko zapracowaną zupą dzieliła się z tymi co mieli jeszcze mniej.
1 sierpnia około południa wyszła z domu najstarsza córka Irenka, żegnając się jak każdego dnia. Czesława nie miała pojęcia, że dziewczyna była w Szarych Szeregach i szła na miejsce zbiórki. Minęło wiele dni trwogi, zanim znowu ją zobaczyła. Popołudniem, jeszcze przed rozpoczęciem walk była świadkiem pierwszej strzelaniny i egzekucji ośmiu mężczyzn. Był to wstęp do tego o miało nastąpić w następnych dniach. Na Woli od pierwszej godziny Powstania rozpoczęło się piekło.
5 sierpnia dom otoczyli Ukraińcy uzbrojeni po zęby, wyganiali ludzi i ustawiali pod ścianą. Nikt nie miał wątpliwości, że będzie egzekucja. Czesława przez wszystkie lata okupacji chroniła dzieci przed okrucieństwem, a teraz miałyby widzieć jak giną zabijani ludzie. Zaczęła poganiać Janinkę i Jerzyka – jak zginąć to na początku, żeby nie widzieć śmierci innych, rozpaczy… Stali pod ścianą z uniesionymi rękoma, dzieci starały się jak najmocniej przytulić do matki. Usłyszeli repetowaną broń. To koniec… Nieoczekiwanie za plecami powstało jakieś zamieszanie, krzyki, dyskusje. Egzekucje odwołano. Ocaleli. Od tej pory Czesława jeszcze z większą miłością i determinacją walczyła o ocalenie dzieci. W sierpniu wygnani z Warszawy, znaleźli schronienie we Włochach. Wdzięczna Opatrzności za ocalenie dzieci i siebie, starała się odwdzięczyć pomagając każdemu komu mogła, często narażając życie. Najszczęśliwszym dniem dla niej był powrót Irenki, która po piekle powstańczej Warszawy odnalazła bliskich.
W Wigilię 1944 roku usiadła razem z dziećmi  do stołu zastawionego po pańsku, był śledź, cebula i ziemniaki w mundurkach. Kiedy wzięła do ręki opłatek bardzo chciała, żeby dzieci widziały tylko jej uśmiech, a nie mokre oczy. Chociaż jeszcze szalała wojna, za oknem widać było niemieckie patrole, oni bez domu i nie w komplecie, ale dla Czesławy to było zwycięstwo nad złem, wojną i śmiercią.|
17 stycznia kiedy dowiedzieli się, że w Warszawie nie ma już Niemców, jeszcze tego samego dnia pobiegli – nie poszli, ale pobiegli –  na Wolę. Na gruzach zaczęła budować nowe życie. Gorąco się modliła wierząc, że wróci również mąż. 18 maja 1945 roku z niemieckiego obozu wrócił Jan Janowski. Przeszedł pieszo prawie 500 kilometrów. Kiedy wszedł, zobaczył żonę i dzieci, padł na kolana przed obrazem Matki Boskiej, długo się modlił. Potem była radość, płacz, krzyki i niekończące się szczęście. Wszyscy przeżyli. Opoką rodziny w najcięższych chwilach była Matka, Czesława Janowska.

1 komentarz: