niedziela, 14 sierpnia 2016

100. Powstańczy kalendarz. 14 sierpnia

 Janina Chmielińska ps. Chmiel, obecnie siostra Urszulanka
 Urszula Kurkowska Katarzyńska ps. Ula
Witold Kieżun ps. Wypad

Tracimy dobra i zasoby materialne, giną nagromadzone przez wielki bezcenne wartości kulturalne, tysiące nieraz najlepszych pośród nas schodzi z tego świata. W tej walce najwyższe dobro Narodu – o niepodległość, a zarazem o najcenniejszy ideał człowieczy – o wolność – jak Polska na czoło świata, tak na czoło Polski wysunęła się Warszawa.
                        „Kurier stołeczny” sierpień 1944 rok
14 sierpnia 1944 rok, poniedziałek
Trwają ciężkie walki o Stare Miasto, Powstańcy zniszczyli 3 niemieckie czołgi.
Przestały działać miejskie wodociągi, zaczęto budowę pierwszych studni.
Ewakuowano Szpital Maltański z ulicy Senatorskiej do Śródmieścia, jedyny szpital, którego ewakuacja odbyła się w sposób humanitarny.
Na Starym Mieście zginął pisarz Antoni Wysocki.


Urszula Kurkowska Katarzyńska ps. Ula
To był jeszcze czas kiedy na Starówce, noce były spokojne, Niemcy nie atakowali – odpoczywali. Całą dobę aktywni byli  „gołębiarze”, niemieccy snajperzy, atakujący z dachów. Nie sposób było się przed nimi bronić, strzelali niespodziewanie w różnych porach dnia i nocy. Szliśmy zmienić chłopców z „Zośki”, był wieczór, spokojnie. Przebiegaliśmy ulicę Mławską. Pierwszy „Szczerba” - dowódca zawsze szedł pierwszy, później łączniczka – czyli ja - i reszta. Szykowałam się do skoku. Z zupełnie niewiadomych powodów kolega odepchnął mnie i pobiegł. Kiedy był na środku ulicy, dosięgła go kula snajpera. Zginął na miejscu. Wyprzedził mnie, to ja powinnam była iść.

Witold Kieżun ps. Wypad
Wczesnym rankiem, kiedy było jeszcze ciemno, poszliśmy sprawdzić przejście. Przy rozgałęzieniu poszedłem w prawo, koledzy w lewo. W głębi zobaczyłem światełko. Przede mną znajdowało się jakieś pomieszczenie z umieszczonym wysoko, zakratowanym, małym okienkiem. Obok stały skrzynie. Przysunąłem je, żeby stanąć wyżej i móc wyjrzeć na zewnątrz. Nie miałem wątpliwości, to był niemiecki posterunek. Był tam ustawiony karabin maszynowy, dookoła porozrzucane puszki po piwie i konserwach. Obok stał Niemiec w długim płaszczu, tyłem do mnie, przeciągał się. Chyba dopiero się zbudził. Uniosłem pistolet, nacisnąłem spust… Pociski podziurawiły mu płaszcz. Lekko obrócił się w moją stronę, uniósł ręce i zawołał: „Mutter”. Upadł. Nadbiegli Niemcy, ja się wycofałem.
Nie byłem w stanie uspokoić się. Zabiłem człowieka. Próbowałem sobie tłumaczyć, że przecież to jest wojna, już wiele razy strzelałem… Inaczej strzela się jednak w walce, a inaczej do konkretnego człowieka, z tyłu. Byłem wychowany na tradycji kowbojskiej, że nigdy nie strzela się w plecy. Ten umierający Niemiec zawołał matkę. Nigdy do niej nie wróci, a ona będzie czekała. Było to trudne dla mnie, dorastającego w kulcie matki. Sama mnie wychowała, bo ojciec zmarł, kiedy miałem dziewięć lat. Wiedziałem jak bardzo mnie kocha i jak ja bardzo ją kocham. Poszedłem do spowiedzi. Rola naszych powstańczych kapelanów była nie do przecenienia. To byli niezwykli ludzie.  Bardzo dzielni, zawsze blisko nas, gotowi do wszelkiej pomocy – nie tylko tej duchowej. Powiedziałem, że zabiłem człowieka, opowiedziałem okoliczności. Słowa kapelana były budujące, wzmacniające i rozgrzeszające. Przypomniał o wszystkich barbarzyństwach Niemców, o mordowanych bestialsko kobietach i dzieciach. My od początku Powstania walczyliśmy o wolność. Nie mordowaliśmy.

Janina Chmielińska ps. Chmiel
Rannych znosiłyśmy z okolicznych ulic. Jednego rannego dobrze zapamiętałam. Miał ciężki postrzał, kiedy chciałam go podnieść mówił coś bardzo niewyraźnie. Schyliłam się, żeby go zrozumieć. Sparaliżowało mnie kiedy usłyszałam: „Banditen. Partisanen”. To był ranny Niemiec. Ręce mi drżały, nie wiedziałam czy powinnam mu pomóc… Pomogłam, byłyśmy od tego, żeby ratować rannych. To był nasz obowiązek. W ciągu dnia miałyśmy mnóstwo pracy, rannych przybywało. Noszenie ich było często ponad nasze siły, ale żadna z nas nie zastanawiała się nad tym czy da radę. Nocami kiedy było trochę spokojniej i żołnierze mogli odpocząć, miałyśmy dyżury w bramach na czatach. Byłyśmy tak zmęczone, że zasypiałyśmy na stojąco. 14 sierpnia siedziałyśmy w piwnicy, przyszedł nasz kapelan ksiądz Józef Stanek (od 1999 r. błogosławiony) i zapytał mnie i „Remi” Danutę Remiszewską, czy nie chciałybyśmy się wyspowiadać. Byłyśmy w wieku, kiedy zadaje się wiele pytań, kiedy ma się mnóstwo wątpliwości, a nie zawsze myśli o praktykach religijnych. Jednak zdecydowałyśmy się obie pojednać z Bogiem.

1 komentarz:

  1. Ładny wpis na niedzielę ukazujący rolę powstańczych kapelanów. Bardzo poruszające wspomnienie Pana W. Kieżuna o człowieczeństwie i rozterkach walczących.

    OdpowiedzUsuń