środa, 10 sierpnia 2016

96. Powstańczy kalendarz. 10 sierpnia

 Rodzina Korzeniowskich, zdjęcie przedwojenne
Halina Jędrzejewska ps. Sławka, zdjęcie z Powstania


I nie ustaniem w walce, siły słuszności mamy. A mocą tej słuszności wytrwamy i wygramy!
                                „Kobieta na barykadzie”


10 sierpnia 1944 rok ,czwartek
Zgrupowanie „Chrobry” zdobyło browary Haberbuscha.
Trwa nieustanny ostrzał Elektrowni Warszawskiej, która ciągle dostarcza prąd.
W nocy z 9 na 10 sierpnia nad Śródmieściem i Mokotowem samoloty alianckie dokonały zrzutów.
Niemcy wystosowali ultimatum do ludności cywilnej wzywając do opuszczenia miasta.


Urszula Korzeniowska, ludność cywilna
Gdy doprowadzili nas do bramy Zieleniaka, zobaczyłam żołnierza, który szarpał wcześniej ojca. Trudno było go nie rozpoznać, miał koszmarną dziobatą twarz i aureolę stojących, tłustych i brudnych włosów. On też nas poznał i przypomniał sobie, że w naszym koszyku widział butelkę. Doskoczył do nas i wrzeszczał, żeby oddać wódkę. Mama z charakterystyczną dla siebie butą i pewnością, powiedziała, że to nie żadna wódka, ale sok dla dzieci. Odkorkowała i podała mu, żeby się napił. Bał się i kazał jej skosztować. Kiedy to zrobiła, wziął od niej butelkę, pociągnął spory łyk. Skrzywił się, oddając powiedział: - No,  sok. Widać, przyzwyczajony do czystego spirytusu nie wyczuł w śliwowicy alkoholu. Nam w Pruszkowie ten alkohol uratował życie. Panowała tam dyzenteria czyli czerwonka. Mama co rano dawała nam, żeby odkazić organizm.
Na Zieleniaku dokonywano straszliwych zbrodni. Najczęściej sprawcami byli zwyrodnialcy z kolaboracyjnych oddziałów RONA. Jeszcze zanim się tam znaleźliśmy byłam świadkiem sceny, która na zawsze utkwiła mi w pamięci. Widziałam jak sanitariuszka z torbą lekarską i opaską Czerwonego Krzyża tłumaczyła coś żołnierzom, a nagle jeden z nich uderzył ją z całej siły. Przewróciła się i wszystko, co miała w torbie wysypało się. W obozie grabieże, przemoc i śmierć były codziennością. Najgorsze były noce, żołnierze chodzili i świecąc latarkami wyszukiwali młode kobiety. Wszystkie były gwałcone, niektóre mordowane.
Razem z nami było na Zieleniaku kilka osób z naszego domu, między innymi razem z żoną i młodą córką znalazł się tam nasz dozorca. Nie mam pojęcia skąd je wziął, ale miał ze sobą duże worki, które prawdopodobnie uratowały życie naszej mamie i jego córce. Obie spędzały noc w tych workach, na których my kładliśmy się. Kiedy w nocy przychodzili żołnierze, byli przekonani, że śpimy na stercie śmieci.
„Polowania” zdarzały się też w ciągu dnia. Widziałam jak  wyciągnęli z tłumu młodą kobietę. Gdy w jej obronie stanął mąż, tak go zbili i skopali, że pokruszone szkła okularów, które nosił, powbijały mu się w oczy. Był cały zalany krwią.
Była z nami młoda kobieta, w widocznej już ciąży, jej mąż walczył w Powstaniu. Cały czas mówiła jak bardzo boi się o dziecko, tak bardzo na nie czekała. Mama ją ostrzegała, że jeżeli ją zabiorą niech zaciśnie zęby i nie stawia oporu, bo inaczej na pewno straci życie. Zabrali ją. Nie było jej całą noc. Rano wróciła ledwie żywa. Płakała, najbardziej bała się o dziecko, czy przeżyje i czy będzie zdrowe. Po wojnie dowiedzieliśmy się, że urodziła zdrowego synka.

Halina Dudzik Jędrzejewska ps. Sławka
 Na Stawkach byłam z kilkoma kolegami na najbardziej wysuniętej w kierunku dworca Gdańskiego placówce obserwacyjnej. Nagle straszliwie huknęło. Dach domku, w którym byliśmy zawalił się, a mury jakby złożyły się. Kiedy się ocknęłam była głucha cisza. Próbowałam poruszyć się, obmacałam całe ciało. Żyłam i byłam w jednym kawałku. Przeraziła mnie cisza. Przebiegła straszliwa myśl, że przeżyłam sama. Na szczęście okazało się, że żyją wszyscy, nie byliśmy nawet ranni. Udało nam się wygrzebać spod gruzów. Wszyscy byli pokryci grubą warstwą kurzu i tynku, tylko świeciły nam się oczy. Znowu los był łaskawy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz