wtorek, 16 sierpnia 2016

102. Powstańczy kalendarz. 16 sierpnia

 Barbara Gancarczyk przy katedrze św. Jana Chrzciciela, zdjęcie z 2015 roku.
 Droga ewakuacji figury Chrystusa, plan wykonany przez Barbarę Gancarczyk
Jadwiga Wysocka z bratem, zdjęcie wykonane przed wojną


Załamać się psychicznie naprawdę już nie było trudno. Szczególnie, kiedy widziało się ofiary, a nie widziało się konkretnej pomocy dla walczącej Warszawy. Tego dnia jednak wszystko przyjmowaliśmy jakoś lżej, z większym optymizmem. Po alianckich zrzutkach niczego więcej ponad to, co dostaliśmy, nikt się nie spodziewał, bo, jak donosiło radio brytyjskie, „Lot do Warszawy – to lot po śmierć”. Myślami byliśmy raczej za Wisłą, znowu pełni oczekiwania.
                               Z dziennika Powstańca Bronisława Trońskiego


Przy ulicy Przejazd Niemcy wysadzają w powietrze pięciopiętrową kamienicę, w której giną poeci Tadeusz Gajcy ps. Topornicki i Zdzisław Stroiński ps. Chmura.
Niemcy atakują Państwową Wytwórnie Papierów Wartościowych, ich ataki są skutecznie odpierane.
Płonie katedra św. Jana Chrzciciela.


Barbara Piotrowska Gancarczyk ps. Pająk
16 sierpnia zaczęły płonąć podpalone domy na Dziekani, silny wiatr przeniósł ogień na katedrę. Próbowano gasić, ale brakowało wody, a wiatr coraz mocniej rozniecał płomienie. Niemcy podchodzili od strony zamku i obrzucali nasze stanowiska granatami. Było wielu zabitych i rannych. Pożar niszczył katedrę już wewnątrz. Trzeba było opuścić stanowiska. Szłyśmy z koleżanką Teresą Potulicką -Łatyńską od ulicy Świętojańskiej do Jezuickiej, nie można było przejść podwórkiem, bo bezustannie spadały tam pociski z granatników. Weszłyśmy do katedry, szłyśmy lewą nawą, prawa już płonęła. Katedra była pusta. Widok był straszliwy! Kaplicę literacką, gdzie zgromadzone były stosy wartościowych książek i albumów trawił ogień. Jeszcze kilka godzin temu wertowałam je, zainteresowała mnie pięknie ilustrowana książka z dziedziny historii sztuki, odłożyłam na bok myśląc, że w wolnej chwili przejrzę… Wszystko spłonęło. Ogień już dochodził do prezbiterium, to co było wykonane lub wykańczane drewnem, dopalało się. Wszędzie mnóstwo dymu i straszliwe gorąco. Przez ten dym zobaczyłyśmy w kaplicy Baryczków księdza, usiłującego zdjąć krzyż z figurą Cudownego Pana Jezusa. Już po wojnie dowiedziałam się, że był to ksiądz Wacław Karłowicz. Przegrywał walkę z gryzącym dymem, żarem i ciężarem figury. Podbiegłyśmy do niego, pierwsze co mi się wtedy rzuciło w oczy, to gabloty z wotami, zupełnie roztrzaskane i porozrzucane dookoła. Bezcenna zawartość walała się w gruzach i kurzu. Księdzu udało się zdjąć samą figurę, pomogłyśmy wynieść ją z kościoła. W bramie między ulicą Jezuicką, a podwórzem ojców Jezuitów ułożyliśmy figurę na ziemi, mogłam z bliska przyjrzeć się Chrystusowi. Rzeczywiście jak głosiła legenda, jego włosy były prawdziwe, twarz wywarła na mnie ogromne wrażenie. Rozpostarte ręce Chrystusa uniemożliwiały przechodzenie wąskimi przejściami piwnic, dlatego ksiądz je zdemontował. Jedna ręka się odkręcała, druga była zdejmowana, osadzona na kołu. Dalej poszłam już bez Teresy, niosłam ręce, ksiądz i nieznany mi Powstaniec z opaską, nieśli figurę Zbawiciela. Weszliśmy do piwnic, byli tam ojcowie jezuici i mnóstwo ludności cywilnej. Trudno było przejść – ciemno i ciasno. Szłam pierwsza, robiłam przejście. Mówiłam, że niesiemy figurę Cudownego Pana Jezusa z katedry. Natychmiast przesuwano się, ludzie padali na kolana, modlili się i płakali. Kiedy doszliśmy do piwnicy w kamiennicy wychodzącej na rynek, oddałam ręce cywilowi, musiałam wracać do oddziału. 

Jadwiga Wysocka, ludność cywilna
Wróciliśmy na Pańską do mieszkania cioci. Mój brat w tym czasie zachorował na czerwonkę. Rozpacz była ogromna, bo nie było mu co dać do jedzenia, nie było lekarstw, nie sposób było zadbać o odpowiednie warunki higieniczne. Mama czuwała przy nim bez przerwy. Powoli wracał do zdrowia ale był bardzo słaby. Zaczęło płonąć przedsiębiorstwo przewozowe „Hartwig”, sąsiadujące  z domem ciotki.  Musieliśmy się ewakuować .  Przechodziliśmy na czworakach przekopami w stronę Placu Kazimierza. W czasie tej wędrówki tatuś zaczął mnie zagadywać, prawie nakazując, żebym się nie rozglądała tylko patrzyła przed siebie, bo jeszcze na coś wejdę. Później dowiedziałam się, że dzień wcześniej na skwerku, obok którego przechodziliśmy, pomagał grzebać zabitych. W to miejsce trafił pocisk. Po okolicy były porozrzucane ludzkie szczątki.

Alicja Kucharska Karlikowska ps. Zawiejka
Na rogu Krasickiego i Malczewskiego w opuszczonej willi gdzie kwaterowali nasi chłopcy, stało pianino. Na ich prośbę, w czasie wolnym od dyżurów  grałam popularne przedwojenne piosenki.   Tego poranka, siedziałam przy pianinie grając  „Tulipany”, „Zielony kapelusik” i inne. Wszedł młody porucznik. Chwilę słuchał, potem pochwalił moje umiejętności i zapytał czy może na chwilę usiąść do pianina. Powiedział, że dostał  słowa piosenki, „w głowie” ma skomponowaną muzykę, jeżeli tego nie zagra, to uleci bezpowrotnie. Był to Jan Markowski ps. Krzysztof, bardzo znany przedwojenny kompozytor i pianista. Autor moich ulubionych piosenek. Tego pamiętnego dnia ja i moi koledzy byliśmy świadkami narodzin „Marszu Mokotowa”, wielkiego powstańczego przeboju, hymnu walczącego Mokotowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz