środa, 17 sierpnia 2016

103. Powstańczy kalendarz. 17 sierpnia

 Ruiny Katedry. Zdjęcie Barbary Gancarczyk
 Ruiny Zamku Królewskiego Zdjęcie Barbary Gancarczyk
Ulica Franciszkańska. Zdjęcie Urszuli Katarzyńskiej.


A nocą, kiedy zamilknie na chwilę walka – w pogodną noc, ciepłą noc – nasyconą księżycem, jest parno i duszno od bliskich pożarów. Skroś poświaty słońca szeleści wiatr. Taki podjesienny wiatr i wolno sypią się na liście, na tarasy, popioły naszych biednych muzeów, bibliotek i kościołów.
                               Leopold Buczkowski


17 sierpnia 1944 rok, czwartek
Na Starówkę spadają setki bomb i pocisków. W gruzy zamieniła się Franciszkańska, Świętojerska, Konwiktorska. Płoną zabytkowe kamienice i kościoły: katedra św. Jana, kościół Najświętszej Marii Panny na Nowym Mieście, Ratusz przy Placu Teatralnym.
Ciągle broni się Państwowa Wytwórnia Papierów Wartościowych.

Eugeniusz Tyrajski ps. Sęk
Przy ulicy Powsińskiej natknęliśmy się na dwa niemieckie samochody.  Doszło do strzelaniny. Niemcy zabrali trzech swoich rannych i odjechali w kierunku Sadyby. Kompania K-2 została rozbita na dwie grupy. Nie mieliśmy ze sobą żadnej łączności. Od strony miasta słychać było strzały. Szliśmy w kierunku Łazienek. Na rogu Stępińskiej zginął mój przyjaciel „Waluś”  Stanislaw Łopusiński. Trafił go pocisk, prosto w czoło. Umarł na miejscu, nie miał świadomości, że został trafiony. Stało się to prawie koło jego domu, mieszkał przy Podchorążych. Jego 16–letnia siostra zmarła dwa tygodnie przed Powstaniem, na zapalenie płuc. Ojciec i starszy brat walczyli na Starówce. W domu została sama matka.
Róża Nowotna Walcowa ps. Róża
To był bardzo trudny i pracowity dzień, zawołano, że ktoś na mnie czeka. Były to pani Hania Żeromska i Monika - żona i córka Stefana Żeromskiego. Monikę znałam dobrze, przyjaźniła się z moją bratową. Starsza z kobiet miała prawie zupełnie zniszczone ubranie, przyniosłam coś ze swoich rzeczy. Zanim się zorientowałam pani Hania pocałowała mnie w rękę.
 Urszula Korzeniowska, ludność cywilna
Z Pruszkowa codziennie odchodziły transporty w nieznane. Nam udało się dostać do  hali, gdzie przyjmował lekarz. Kolejka do niego była bardzo długa, ale my nie stanęłyśmy w niej. Nie wiem w jaki sposób, ale mama zorientowała się, że pielęgniarka pomagająca lekarzowi jest Ślązaczką, rozmawiała z nami łamaną polszczyzną. Przyjęła do wiadomości, że musimy stąd wyjść, bo ojciec jest inwalidą, po walkach z Sowietami,  Witek ranny w nogę, a ja ciężko chora. Nie pogardziła też przy okazji podarowaną jej złotą biżuterią. Kazała czekać. W gorszej sytuacji była sąsiadka, młoda, zdrowa i bez dzieci. Mama doradziła jej, żeby ściągnęła sweter i włożyła pod sukienkę, będzie wyglądało, że jest w ciąży. Kiedy ta wahała się, powiedziała jej: - Szybko pakuj ten sweter. Przecież to lekarz, nie zabije cię, najwyżej da ci w mordę. W decydujących o życiu momentach mama była twarda. Zapominała o pięknych słowach i dobrych manierach, ale dzięki temu zawsze wygrywała. Kiedy podeszłyśmy do lekarza, pielęgniarka  coś mu szepnęła. Zadał kilka pytań, na które mama bez zająknięcia opowiedziała o naszej rannej i ciężko chorej rodzinie. W jej opowieści byłam już prawie umierająca, chociaż przecież  po śliwowicy byłam zdrowa jak rydz. Zapytał o personalia i wystawił przepustkę na wyjście dla nas wszystkich. Sąsiadka Pawłowska powiedziała, że jest w ciąży, o nic nie pytał, tylko również wystawił zwolnienie. Spokojnie, bez przeszkód wróciłyśmy do ojca i brata. Następnego dnia byliśmy wszyscy poza obozem.
Wychodząc z domu mama zabrała plik „górali”(banknotów o nominale 500 zł z podobizną głowy górala), schowała je w swoim żakieciku. W obozie dawała nam banknoty do podcierania, zamiast zupełnie nieosiągalnego papieru. Kiedy wyszliśmy na wolność zostało ich niewiele, ale na początek można było kupić coś do jedzenia.
Mama z Pawłowską poszły do pobliskiego sklepu gdzie kupiły wielki bochen chleba i torbę pomidorów. Siedzieliśmy na zielonej łące. Było cicho i tak pięknie. Mieliśmy królewską ucztę. Wdychaliśmy niesamowity zapach jedzenia i powietrza. Był to najpiękniejszy zapach wolności.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz