czwartek, 18 sierpnia 2016

104. Powstańczy kalendarz. 18 sierpnia

Tytus Karlikowski ps. Tytus


Walczycie o niepodległość Polski, a naszym zadaniem tutaj jest stać nieugięcie na straży, aby ta walka nie była beznadziejna, ażeby ci, którzy umierają, umierali z tą wiarą, że Polska będzie wolna i szczęśliwa, i ażeby demokracja światowa znała Waszą walkę i Wasze poświęcenie.
                       Tomasz Arciszewski, Polskie Radio Londyn


18 sierpnia 1944 rok, piątek
Stare Miasto bezustannie jest bombardowane. Najwięcej bomb spada na staromiejski rynek. Płoną największe zabytkowe budowle.
Erich von dem Bach dowódca sił niemieckich próbuje nakłonić Powstańców do kapitulacji.
Zostaje zbombardowany szpital batalionu „Zośka” przy ulicy Miodowej, wśród zabitych jest Janek Romocki ps. Bonawentura, żołnierz, poeta, autor „Modlitwy”.


Tytus Karlikowski ps. Tytus
18 sierpnia  Niemcy zrzucili na szpital bomby. Wszystko się waliło. Zapadały się podłogi, przewracały ściany przygniatając rannych. Spadając z pierwszego piętra zawisłem w stertach gruzu głową w dół. Obok mnie słyszałem przysypanego Władka Jotkiewicza ps. Władek. Najpierw odkopali jego. Zaczął wołać, że jestem obok niego i żyję. Kiedy mnie wyciągnięto zobaczyłem ojca Tomasza Rostworowskiego. Udzielił mi ostatniego namaszczenia. Tego dnia zginęło wielu naszych kolegów. Bombardowania nie przeżył leżący na tym samym piętrze, za ścianą, Janek Romocki ps. Bonawentura, autor m.in. „Modlitwy„. Tych, których udało się ocalić przeniesiono do pobliskiego pasażu. Tam przeżyliśmy następne bombardowanie. Zaczęły płonąć otaczające nas budynki. Strażacy gasili polewając wodą, nosze z rannymi leżały w wodzie.

Janina Chmielińska ps. Chmiel
Zaczął się bardzo ciężki okres, byłyśmy nie tylko sanitariuszkami, łączniczkami, odkopywałyśmy zasypanych.  Trwały zacięte walki, zaczynało wszystkiego brakować. Dostałyśmy z koleżanką rozkaz zaniesienia meldunku do Śródmieścia. Szłyśmy piwnicami, przekopami, czołgałyśmy się pod przelatującymi pociskami. Kiedy dotarłyśmy na miejsce trudno było uwierzyć, że jeszcze gdzieś istnieje świat bez płomieni, wiecznie spadających bomb, walących się domów. W Śródmieściu jakby było normalnie. Nie zostałyśmy w tym normalniejszym świecie, na Czerniakowie zostawiliśmy naszych i do nich wróciłyśmy. Najgorsze nie było to, ze w każdej chwili mogłyśmy zginąć, że rannych wynosiłyśmy spod kul, słyszałyśmy ich świst nad głowami. Dawałyśmy radę wchodzić w płomienie… Najgorsze były dylematy, konieczność wyboru – kogo ratować, a kogo musimy zostawić. Najgorsza była bezsilność…
Od spadających bomb waliły się domy, zasypując ludzi w piwnicach. Najczęściej gołymi rękoma usuwałyśmy gruz, żeby dostać się do rannych. Bardzo często był z zasypanymi kontakt głosowy, ale nie było żadnej możliwości dostanie się do nich. Wiedzieliśmy, że jesteśmy bezsilni, zostali skazani na straszliwą śmierć. Podobne rozterki były w czasie ewakuacji szpitali, dochodzili Niemcy, nie mogliśmy zabrać wszystkich. Ratowaliśmy ilu się dało… Na wojnie nikt  nie dyskutuje, dostawało się rozkaz to trzeba go było wykonać. Z rozterkami moralnymi każdy musiał sobie radzić sam. Dostałam kiedyś rozkaz, żeby ubezpieczać kolegę, który miał zastrzelić snajpera. Wiedzieliśmy, że zabijał naszych, mogliśmy być jego ofiarami. Jednak trudno było z zimną krwią strzelić tak prosto do człowieka.

Urszula Kurkowska Katarzyńska ps. Ula
Opatrzność nade mną czuwała. Kiedyś poszłam odwiedzić kolegów z „Zośki”. Ledwie wyszłam od nich, a na budynek spadła bomba. Wszystko zostało zniszczone, chłopcy zasypani. Próbowano ich odkopać, ale bezskutecznie. Zostali w gruzach. Ekshumowano ich dopiero po zakończeniu wojny. Przeszłam całe Powstanie, przez dzielnice, w których toczyły się najcięższe walki. Na moich oczach ginęli  przyjaciele i koledzy, a ja nie byłam ani razu poważniej ranna. Przeżyłam!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz