środa, 3 sierpnia 2016

89. Powstańczy kalendarz. 3 sierpnia

 Wychowankowie "Naszego Domu"
Antoni Chojdyński, zdjęcie powojenne
Sławomir Pocztarski, zdjęcie z 1938 roku
Na pierwszym planie, odwrócona do aparatu Janina Gutowska Rożecka. Zdjęcie wykonano w sierówpniu 1944 roku na terenie "Poniatówki".


Armia Ludowa ofiarowała swoje młode życie, swoje dusze i serce, aby pokazać światu, że stać ją zawsze na czyn bohaterski, o jakim inne narody świata słuchać tylko mogą. Generał Sosnkowski i generał Bór, prowokatorzy. Twierdząc, że wyzwolenie to krwawy trud AK, reklamują się ,budząc śmiech i pogardę.
                                               Z audycji radiowej im. T. Kościuszki, nadającej z Moskwy.
3 sierpnia 1944 rok, czwartek
Tego dnia Powstańcy zdobyli Dworzec Pocztowy, Pałace Blanka i Mostowskich oraz Arsenał.
Wczesnym rankiem zatrzymaną ludność cywilną, w większości kobiety i dzieci, wykorzystali Niemcy jako żywą tarczę podczas ataku na barykadę przy skrzyżowaniu Wolskiej z Młynarską.
Na Pradze zakończyła się akcja powstańcza. Do miasta Niemcy ściągnęli posiłki. Przyjechali własowcy, brygada SS Dirlewangera, brygada RONA pod dowództwem Bronisława Kamińskiego i batalion policji z Poznania pod dowództwem Reinefartha. Dowódcą niemieckich sił w Warszawie został gen. SS Erich von dem Bach-Zalewski.

Antoni Chojdyński ps. Kruk
3 sierpnia Niemcy zaatakowali pozycje żoliborskich Powstańców na Bielanach. Pomimo sporych strat udało się odeprzeć niemiecki atak, co spowodowało  ogromną wściekłość Niemców i ich zemstę na ludności cywilnej. Ofiarami byli mieszkańcy Wawrzyszewa. Niemieccy żołnierze obrzucili granatami i podpalili zabudowania, a ludność wypędzili. Strzałami w tył głowy zabili kilkunastu mężczyzn. Strzelali też do tych, którzy zbyt wolno  wykonywali ich polecenia. Łącznie zamordowano ponad 30 osób, w tym kobiety i dzieci. Następnie Niemcy  zarządzili, że wszyscy mieszkańcy Bielan mają opuścić swoje domy i zgłosić się w wyznaczonych miejscach. Ewakuację najczęściej przeprowadzali Ukraińcy, grabiąc przy tym i mordując. Matki w obawie o swoje dzieci zgłaszały się do Maryny Falskiej z prośbą o przyjęcie ich do „Naszego Domu”. Nigdy nie odmawiała.
Mieszkańcy Bielan, którzy musieli opuścić swoje domy, a mieli jakieś zapasy jedzenia, oddawali je nam, a my na noszach znosiliśmy do szpitala.

Sławomir Pocztarski ps. Bóbr
 W trzecim dniu Powstania zostałem skierowany na rozmowę z oficerem operacyjnym por. Jakubowskim „Jakubem”. Dodałem sobie lat, zapewniłem, że miałem do czynienia z bronią. Początkowo oficer nie chciał mnie słuchać, nie wierzył w moje słowa, ale chyba spodobała mu się moja pewność siebie. Dostałem przydział do Zgrupowania „Żywiciel”, do plutonu zwiadowczego. Zadania wykonywaliśmy głównie nocą, kiedy Niemcy odpoczywali. Czasem trzeba było podejść bardzo blisko do zajmowanych przez nich kwater. Sprawdzaliśmy ilu jest Niemców, czy odpoczywają, czy piją alkohol. Wbrew pozorom miało to ogromne znaczenie - informacje przekazywane były do walczących oddziałów. Byłem odważny, przekonany, że w każdych okolicznościach zachowam się jak prawdziwy żołnierz. Jednak gdzieś tam w środku, nie przestałem być wylęknionym dzieckiem. Pamiętam taką historię z pierwszych dni Powstania. Znajdowałem się na punkcie obserwacyjnym w willi przy ulicy Promyka. Usłyszałem kroki, byłem przekonany, że również rozmowę w języku niemieckim. Moja jedyna broń jaką posiadałem, to był granat obronny. Szybko schowałem się pod łóżko. Okazało się, że to była kontrola posterunków z naszego dowództwa.
Janina  Gutowska Rożecka ps. Dora
 Trzeciego sierpnia Niemcy opuścili „Poniatówkę”, weszli Powstańcy. Natychmiast pobiegłam i zameldowałam się u dowódcy 202 plutonu, u porucznika „Żytomirskiego”. Opowiedziałam o swojej sytuacji i zostałam przyjęta, przydzielono mnie do łączności.
Niemcy ewakuując szpital zostawili cały sprzęt, aparaturę, lekarstwa, środki opatrunkowe, żywność. Dla nas było to bogactwo nieprawdopodobne.  Doktor Zaturski „Raczek” postanowił zorganizować szpital. Natychmiast zameldowałam, że nie chcę  być łączniczką, mam przeszkolenie sanitarne, studiowałam medycynę, będę pielęgniarką. Pierwszy ranny, którym się zajmowałam umarł na moich rękach. To był dwunastoletni „Fred”, łącznik. Znałam go dobrze. Biegał po okolicy roznosząc meldunki, po drodze miał ogródki działkowe, to zawsze przynosił mi jakieś owoce, warzywa czy kwiaty. Podkochiwał się we mnie, mówił, że jak wojna się skończy, a on dorośnie, to się ze mną ożeni. Został ciężko ranny w brzuch. Leżał na moich rękach. Pocieszałam go, że będzie operacja i przeżyje. Zmarł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz