czwartek, 4 sierpnia 2016

90. Powstańczy kalendarz. 4 sierpnia

 Jadwiga Wysocka z bratem, zdjęcie z czasów okupacji
 Janusz Brochwicz Lewiński, zdjęcie powojenne wykonane w Szkocji
Róża Nowotna Walcowa, zdjęcie z czasów okupacji


Trzeba było pięć lat okupacji przeżyć w cieniu Pawiaka, trzeba było słyszeć codziennie odgłosy salw, tak żeby przestało się je słyszeć. Trzeba było asystować na rogu ulicy przy egzekucjach dziesięciu, dwudziestu, pięćdziesięciu braci, przyjaciół, nieznajomych. Trzeba było to wszystko przeżyć, żeby zrozumieć, że Warszawa nie mogła się nie bić.
                                                                       Pułkownik Kazimierz Iranek – Osmecki  

4 sierpnia, piątek
Naczelnik Kwatery Głównej Szarych Szeregów hm. por. Stanisław Broniewski ps. Orsza powołał do życia Harcerską Pocztę Polową.
Popołudniem w Pałacu Blanka zginął pchor. Krzysztof Baczyński, żołnierz Batalionu „Parasol”, poeta.
Na Mokotowie przy ulicy Olesińskiej Niemcy spędzili ludzi do piwnic, około 200 osób i okrutnie zamordowali, wrzucając do środka granaty.
 W nocy nad Warszawę przyleciały dwa Liberatory i jeden Halifax. Nad cmentarzem żydowskim i Powązkami dokonali pierwszego zrzutu dla Warszawy. Polscy piloci złamali zakaz dowódcy Alianckich Sił Powietrznych, który udzielił zgody na lot nad Małopolskę i Lubelszczyznę.

 Jadwiga Wysocka, ludność cywilna
Tatuś przyniósł do domu kawałek mięsa końskiego. Kiedy mama to zobaczyła, powiedziała, że nawet garnka nie da na „coś takiego”. Niewiele dni później sama  prosiła, żeby tatuś może gdzieś poszedł i załatwił kawałek koniny.
Od strony Woli, z ulicy Grzybowskiej, dotarła do nas żona tatusia kolegi z córką Ireną. Wiedzieliśmy już co Niemcy robią tam z ludnością cywilną. Obie były od stóp do głów osmolone sadzą, bomba zniszczyła ich dom, a im cudem udało się ujść z życiem. Dzięki naszym zapasom wody, mogły się umyć. Dostały też czyste rzeczy do ubrania i zostały z nami. Irka była moją rówieśnicą, więc zyskałam towarzyszkę.

Janusz  Brochwicz Lewiński ps. Gryf
 Wieczorem 4 sierpnia zorganizowaliśmy wieczornicę. Zaprosiliśmy koleżanki i kolegów z innych oddziałów, w sumie około 50 osób. Dziewczęta zrobiły kanapki, były konserwy, herbata, kawa. Było również wino, kilka butelek znalezionych w zatrzymanym niemieckim samochodzie.  Około 21.00 „Ziutek” Józef Szczepański  usiadł do fortepianu i zaczął grać. Otoczyliśmy go ciasno, stałem obok. Grał ludową melodię „Hymn Podhala”, do tego ułożył słowa. Tak powstał „Pałacyk Michla”, hymn Batalionu „Parasol”. Piosenka żyje do dzisiaj i śpiewana jest przez kolejne pokolenia harcerzy. Jej autor Józef Szczepański swojego sukcesu nie doczekał. Zmarł 10 września w szpitalu polowym, przy Marszałkowskiej, na skutek  odniesionych ran.
4 sierpnia siedzieliśmy bardzo długo w noc. Byliśmy w doskonałych nastrojach, jakby w perspektywie nie czekały nas ciężkie walki, a może śmierć.

Róża Nowotna Walcowa ps. Róża
Budynki u sióstr były drewniane i ciągle wybuchały pożary. Komendant załatwił, że przeniesiono szpital kawałek dalej, na Poznańską11 i tam mieścił się do kapitulacji. Siostry nadal z nami współpracowały. Dbały o wyżywienie. Miały ogródek, w którym rosły najróżniejsze rośliny, a one prawie z każdej potrafiły ugotować coś pysznego. Wielką popularnością cieszyły się sałatki z nasturcji, którą większość z nas znała po prostu jako kwiat. Dostaliśmy spore ilości tłuszczu ze zdobytych niemieckich zakładów. Ktoś dostarczył  ziemniaki, które gotowane były nie w wodzie, ale w zdobycznym tłuszczu. Był też worek z ziarnem kakao. Wyjątkowo gorzkie i niesmaczne, ale zagryzane cukrem dało się zjeść. „Wojtek” czyli pediatra, doktor Zbigniew Nowakowski, w nocy na strychu polował na gołębie, a potem z nich przyrządzał zdrowe zupki. W okolicy znajdowała się niemiecka mleczarnia, którą nasi przejęli. Dzięki temu mieliśmy nie tylko zapas jedzenia, wodę, ale i prąd, gdy już nie płynął z miejskiej sieci, bo nasi technicy korzystając z maszyn mleczarni uruchomili agregat. Szczególnie ważne było, żeby prąd był w nocy w zakładzie rentgenowskim. Niedaleko naszego szpitala, również przy ulicy Poznańskiej był zakład radiologii. Trafiali tam ranni, w których ciałach pozostały odłamki. Nasi lekarze usuwali je z pomocą radiologa, dzięki czemu rany szybko się goiły. Pozostawiony nawet mały odłamek, powodował, że wdawały się infekcje i pojawiała się ropa co bardzo utrudniało leczenie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz