piątek, 12 sierpnia 2016

98. Powstańczy kalendarz. 12 sierpnia

 Róża Nowotna Walcowa i Jan Walc
 Halina Jędrzejewska ps. Slawka
Sławomir Pocztarski ps. Bóbr


Trudna sprawa być Polakiem. Dowiedzieliśmy się o całym ciężarze tego słowa nie raz w ciągu ostatnich pięciu lat i podczas najkrwawszych dni Powstania. Słowo to wiele znaczy do wielu zobowiązuje, o wielu rzeczach przypomina. Byłeś dumny na Pawiaku, w Oświęcimiu, na ulicach Warszawy, podczas egzekucji. Byłeś Polakiem na barykadach i Starym Mieście. Ale pamiętaj być Polakiem, to wytrać do końca.
     Fragment artykułu z „Walki” sierpień 1944 rok.


12 sierpnia 1944 rok, sobota
Niemcy rozpoczęli zmasowany atak na Stare Miasto.
Winston Churchill po raz kolejny depeszuje do Stalina z pytaniem, kiedy przyjdzie Warszawie z pomocą.
Na Ochocie Niemcy dokonują masowych mordów.


Róża Nowotna Walcowa ps. Róża
12 sierpnia w kaplicy Sióstr Rodziny Maryi przy ulicy Hożej odbył się pierwszy powstańczy ślub w Śródmieściu. Miałam na sobie żółtą bluzkę, uszytą jeszcze przed Powstaniem z materiału spadochronowego, do tego ciemną spódnicę. Obrączki mieliśmy z łożyska karabinu maszynowego, wytłoczone przez naszego szefa sanitarnego. Długo nam służyły, jedyny ich mankament, to bardzo zieleniały nam od nich palce. Po ślubie dostałam ogromny bukiet dalii, przyniósł je przyjaciel mojego brata z pobliskiego ogrodu pomologicznego. Naszym przyjaciołom chodziło o poprawienie nastroju i udało się. Uroczystość była naprawdę bardzo radosna, wręcz wesoła. Kiedy składałam przysięgę mówiłam „Róża”, wszystkich zebranych bardzo to rozbawiło. Wiedzieli, że w dokumentach mam wpisane pierwsze imię Maria, dlatego żartowali, że pewnie ten nasz ślub to wcale nie jest ważny.
Wieczorem mieliśmy prawdziwe przyjęcie. Komenda przysłała czerwone wino, dla każdego po lampce. Siostry zrobiły kanapki, na każdej był plasterek kiełbasy i pomidor.
Sławomir Pocztarski ps. Bóbr
Kilkadziesiąt kilogramów (tyle ważył zasobnik ze zrzutami)trzeba było przenieść około 500-800 metrów. Radość z przejęcia była jednak tak duża, że i siły było nagle więcej. Bardzo dokuczał nam brak snu. Po nocnej warcie wracałem na Mickiewicza, gdzie była skoszarowana nasza kompania. Miałem wtedy dwie, trzy godziny odpoczynku, przesypiałem w komórce z węglem.
Do naszych zadań - poza zwiadem - należało zaopatrywanie w żywność. W opuszczonych piwnicach znajdowaliśmy domowe przetwory czy warzywa zebrane z działek. Najwięcej żywności mieliśmy po zdobyciu olejarni przy ulicy Gdańskiej. Poza olejem były tam ziarna zbóż. Dla głodnych Powstańców, to prawdziwy rarytas. Zanim trafiło to wszystko do naszej powstańczej kuchni, musieliśmy przetransportować z ulicy Gdańskiej na Mickiewicza - około 4 km pod silnym niemieckim ostrzałem.

Halina Jędrzejewska ps. Sławka
12 sierpnia w czasie walk usłyszałam wołanie o pomoc. Udało mi się doczołgać w to miejsce. Zobaczyłam ciężko rannego z ogromną dziurą na placach, naszego kolegę Tadka Araka ps. Mściwój. Dobry kolega i szalenie sympatyczny człowiek. Wolne chwile umilał nam śpiewem. Był przytomny, nie wiedziałam jaki jest jego stan. Jednego byłam pewna – muszę zrobić wszystko, żeby go uratować. Udało mi się go ściągnąć w bezpieczniejsze miejsce. Założyłam opatrunek, żeby trochę osłonić ogromną ranę. Czterej nasi chłopcy nieśli go na kocu do szpitala. Obok nas uderzył pocisk, ale trafił w kupę gruzu. Za nim poleciał drugi. Tym razem mieliśmy mniej szczęścia. Odłamkiem dostał leżący na noszach „Mściwój”. Ciężko ranni zostali „Sęk” Leszek Jaskółowski i „Szatan” Jerzy Staworzyński, lżej ranni „Wszebor” Tadeusz Jędrzejewski i „Wesoły” Kazimierz Milczarek.  Mnie się znowu udało, ale zostałam sama.  Poprosiłam czterech przypadkowych mężczyzn o pomoc, zgodzili się nieść Mściwoja. Jednak kiedy ostrzał stawał się coraz silniejszy, przerażeni nie chcieli iść dalej. Byłam zdeterminowana. Za paskiem miałam mały pistolet „siódemkę”, którą dzień wcześniej dostałam od jednego z dowódców. Zagroziłam, że jeżeli natychmiast nie wezmą rannego, będę strzelała. Trudno uwierzyć, ale już bez szemrania donieśli go do szpitala Jana Bożego. Transportowano tutaj rannych z całej okolicy, wszystkich ze Stawek. Leżeli wszędzie, nie można było przejść. Szybko znalazłam lekarza, nie miałam wątpliwości, że czas jest ważny. Na jego polecenie sanitariusze natychmiast przenieśli „Mściwoja” na salę operacyjną. Czekałam… Długo, krótko…? Nie wiem. Tak bardzo się bałam. Wreszcie wyszedł lekarz. Dał mi znak, żebym weszła. Kiedy spojrzałam na kolegę nie miałam wątpliwości, że umiera. Był przytomny. Schyliłam się nad nim. Wyszeptał, żebyśmy go pomścili. Zamknął oczy i zmarł. Wyszłam i długo płakałam…




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz