Basia Piotrowska Gancarczyk z przyjaciółkami
Pani Basia Gancarczyk, dzielna sanitariuszka z batalionu „Wigry”, kilka
miesięcy temu nieszczęśliwie upadła i uległa poważnej kontuzji. Dzielnie walczy
o powrót do zdrowia. Dzwonię do niej dość często, ja opowiadam o tym co
wydarzyło się u mnie, a ona wspomina zdarzenia z jej życia. Kiedyś opowiedziała
mi o okupacyjnym teatrzyku. Poprosiłam ją, żeby jeszcze raz opowiedziała, a ja
podzielę się tym z czytelnikami bloga. Pani Basia wszystkich serdecznie
pozdrawia.
„W czasie okupacji byliśmy bardzo młodzi, potrzebowaliśmy rozrywki, zabawy i
towarzystwa rówieśników. Wszystkiego tego nas pozbawiono. Razem z przyjaciółmi
postanowiliśmy zorganizować teatr. Wspaniała zabawa i rozrywka. Po wielu dyskusjach
co wystawimy - każdy miał swoją ukochaną sztukę i wybór wcale nie był łatwy – zdecydowaliśmy
się na komedię Fredry, „Mąż i zona”. Koledzy kręcili nosami, że to takie mało męskie, że oni żołnierze mają
być aktorami. Na szczęście było dużo dziewcząt, które bez wahania zdecydowały
się zagrać męskie role. Bardzo długo uczyłyśmy się tekstów, miałyśmy wiele
prób. Zbliżał się czas premiery. Musiałyśmy przygotować stroje. Każda szyła dla
siebie, pożyczałyśmy jakieś elementy garderoby od domowników i przyjaciół.
Koledzy chyba trochę nam pozazdrościli, bo ostatecznie włączyli się w
organizację. Przygotowali zaproszenia, program wieczoru i dekorację. Tremę
miałyśmy ogromną. Premiera odbyła się w domu naszej koleżanki. Salon był
widownią, a pokój przylegający do niego był sceną. Ja grałam Elwirę, suknię
miałam uszytą z dwóch sukienek mamy. Najpiękniejsza była sukienka koleżanki
grającej pokojówkę, powstała z bardzo kwiecistej zasłony. Wacław czyli
koleżanka Krysia wystąpiła we fraku i cylindrze swojego taty. Był on ciekawym
człowiekiem, typem uczonego, bardzo dbającym o swoją własność. Krysia pożyczyła
strój bez wiedzy właściciela. Nikt nie przewidywał, że zjawi się na naszej premierze.
Zjawił się. Po ostatnim ukłonie, były wielkie brawa. Rodzice i przyjaciele
siedzący na widowni, gratulowali nam sukcesu. Tato Krysi również podszedł
uścisnąć nas i powiedział: - Wspaniale dziewczęta. Piękne stroje. Frak i
cylinder doskonała jakość. Mam podobne.
Nigdy więcej nie było rozmowy na ten temat. Krysia sześć razy pożyczała
własność ojca, bo tyle razy wystawiałyśmy „Męża i żonę”. Byłyśmy przekonane, że
doskonale zdawał sobie sprawę, że jego frak gra w naszej sztuce i nawet cieszył
się tego wyróżnienia.
W tej okupacyjnej szarości nasz spektakl był najbarwniejszym wydarzeniem, które
często wspominam.
MÓJ BOŻE,POMIMO WSZYSTKO JAKIE TO BYŁY CUDOWNE CZASY.
OdpowiedzUsuń