czwartek, 2 czerwca 2016

61. "Reduta wawelska" - śmierć Mateusza Dudzika.

Matusz Dudzik z rodziną. Zdjęcie z wakacji.


Raz w tygodniu piszę o ludziach, którzy zginęli, zostali zamordowani czy zmarli na skutek odniesionych ran. Rzadko wspominani są w opracowaniach historycznych czy innych źródłach pisanych. Najczęściej informatorami na ich temat są najbliżsi, przyjaciele, znajomi. Pomimo, że od ich śmierci minęło więcej niż 70 lat, każda opowieść o nich wywołuje mnóstwo emocji. Budzą się wspomnienia, najczęściej bolesne i tragiczne. Moim rozmówcom trudno jest mówić, czuję ich ból w każdym wypowiedzianym słowie.  Dlaczego więc pytam, rozdrapuję…? Bo zarówno ja jak i oni wiemy, że to jedyna  możliwość, by nie pozwolić im odejść w nicość, w zapomnienie. Informacje przekazywane z ust do ust z czasem starzeją się, odchodzą…
Mateusz Dudzik był ojcem Haliny Jędrzejewskiej ps. Sławka i to ona opowiedziała o jego życiu. Razem ze swoją żoną Marią stworzyli bardzo szczęśliwy dom. Mieli trzy córki.  Przed wojną był urzędnikiem w Ministerstwie Komunikacji.
Najwspanialsze były rodzinne wakacje, dziewczynki czekały na nie z utęsknieniem. Najpierw wyjeżdżał ojciec, wynajmował mieszkanie i przygotowywał wszystko na przyjazd swoich kobiet. Kiedy pytałam Panią Sławkę co najbardziej zapamiętała z tych wspólnych wyjazdów, bez wahania powiedziała, że bardzo długie spacery z ojcem. Dla niej to był czas niezwykły. Po urlopie Mateusz Dudzik wracał do Warszawy, ale często przyjeżdżał w odwiedziny.
5 września 1939 roku pracownicy Ministerstwa Komunikacji razem z rodzinami zostali ewakuowani. Jechali w kierunku Zaleszczyk. Po wielu perypetiach i komplikacjach samotnie dotarli na Podole, gdzie Mateusz Dudzik miał rodzinę. 17 września na te tereny weszli Rosjanie i zaczęło robić się bardzo niebezpiecznie, nikt nie mógł stamtąd wyjechać. Miejscowa organizacja konspiracyjna zaczęła przygotowywać przerzuty przez zieloną granicę. Dla bezpieczeństwa rodzina Dudzików podzieliła się na dwie grupy. Najpierw przeszedł ojciec ze starszymi córkami. Matka z najmłodszą córką Halszką ( Haliną, od Powstania Sławką) przechodziła później. W czasie podróży wydarzyło się wiele nieprzewidzianych zajść, ale ostatecznie cała rodzina spotkała się w Warszawie, w mieszkaniu przy Uniwersyteckiej. Mateusz Dudzik postanowił nie podejmować pracy, która przynosiłaby jakąkolwiek korzyść Niemcom. Wierzył, że wojna potrwa krótko, wszystko będzie jak dawniej. Niestety okupacja trwała, w domu była straszliwa bieda. Nie było co jeść. W pamięci Pani Sławki na zawsze pozostanie obraz kuchni, w której cała rodzina czekała na wyjątkowy obiad… Ojciec dostał od kolegi z Ministerstwa  kilka ziemniaków i  mama je ugotowała. Każdy dostał po jednym. Nie miał wyjścia, poszedł do pracy. Został zatrudniony  w Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji.
Nigdy nie był czynnym członkiem żadnej podziemnej organizacji, ale przez wszystkie lata w jego domu odbywały się spotkania konspiracyjne, tajne komplety medycyny, mieszkały osoby bardzo zaangażowane. Zamieszkała pani, która pracowała dla wywiadu. Oficjalnie była nauczycielką muzyki. Do pokoju wstawiono pianino. Nikogo nie dziwiło, że przychodzili różni „uczniowie” i bardzo głośno grano. Zarówno on jak i jego żona wiedzieli o działalności córek. Nigdy o nic nie wypytywał, nie dociekał, nawet nie ostrzegał. Dla niego każdy porządny człowiek powinien coś robić – działać, albo wspierać działalność konspiracyjną.
W czasie Powstania Mateusz i Maria Dudzikowie byli w swoim mieszkaniu przy Uniwersyteckiej. Tam była tzw. Reduta Wawelska, kompleks domów między ulicami Wawelską, Pługa, Mianowskiego i Uniwersytecką. Tutaj Powstańcy z oddziału IV obwodu AK przy wsparciu mieszkańców bronili się do 11 sierpnia.  Tego dnia „Reduta Wawelska” padła. Niemcy i oddziały RONA wymordowali wszystkich rannych i wiele osób cywilnych. Pierwszego zabili gospodarza domu. Zginął również ksiądz prof. Jan Salamucha. Z grupy ocalałych zaczęli wyciągać mężczyzn, jednym z nich był Mateusz Dudzik. Żona chciała iść z nim, siłą zatrzymała ją córka Danuta i kuzynka.
Sławka walczyła na Starówce, zupełnie nie wiedziała co dzieje się z jej rodziną. Kiedy dowiedziała się, że łącznik idzie na Ochotę poprosiła, żeby sprawdził jak wygląda sytuacja  w domu przy Uniwersyteckiej. Wrócił z informacją, że tam nikt nie ocalał. Straciła wszystko co kochała, jej jedyną rodziną byli teraz  koledzy z oddziału.  Po Powstaniu trafiła do Oberlangen.  Stamtąd napisała list do krewnych w Krakowie. Nie mogła uwierzyć, kiedy odpisała jej matka. W pierwszym liście donosiła, że przeżyła. Informacja o ojcu była niejasna. W następnym nie zostawiała żadnych złudzeń – Tatuś nie żyje. Sławka przez kilka miesięcy żyła w przeświadczeniu, że nikt z jej bliskich nie ocalał. Z trudem, ale radziła sobie ze swoim sieroctwem. Pierwszy list od matki wrócił radość i nadzieję. Wiadomość, że ojciec nie żyje przybił ją ogromnie. Przez wiele nocy zupełnie nie była w stanie spać, w dzień trudno było jej funkcjonować. Z nikim nie chciała się dzielić swoją tragedią.  11 sierpnia 1944 roku z rodzicami była starsza córka Danuta,  do końca swojego życia nie była w stanie opowiedzieć o tym co wydarzyło się po upadku „Reduty Wawelskiej”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz