sobota, 17 września 2016

134. 17 września 1939 rok

śp. Major Mieczysław Gutowski
 Generał Janusz Brochwicz Lewiński
śp.KapitanWiktor Hugon Zachert - Okrzanowski

Wyjątkowo nie zamieszczam „Powstańczego kalendarza”, a powód jest bardzo istotny  - 77 lat temu, 17 września 1939 roku, o godzinie szóstej rano Polsce zadano „cios w plecy”. Musimy pamiętać o tym haniebnym wydarzeniu, mającym ogromny wpływ na naszą późniejszą historię!
17 września 1939 roku Armia Czerwona uderzyła na tyły polskich wojsk. ZSRR złamał pakt o nieagresji, który miał obowiązywać do końca 1945 roku. Rosjanie zajęli olbrzymie tereny Polski. Zaczęły się masowe represje. 15 tysięcy polskich oficerów wywieziono do obozów w Kozielsku, Ostaszkowie, Starobielsku. Na mocy dekretu Stalina z marca 1940 roku wszyscy zostali rozstrzelani. Wśród zamordowanych byli polscy oficerowie: Wiktor Hugon Zachert – Okrzanowski, Konstanty Zachert – Olszyc i Mieczysław Gutowski. Bogna Zachert –Okrzanowska - obecnie siostra Urszulanka -  przeżyła sowiecką napaść, jej ojciec i stryj, oficerowie Wojska Polskiego, zostali zamordowani. Przeżył również generał Janusz Brochwicz Lewiński. Oddaję głos świadkom tamtych wydarzeń…

Siostra Urszulanka Bogna Zachert – Okrzanowska
17 września dochodziliśmy do granicy rumuńskiej – i wtedy dotarła do nas wiadomość, że Armia Czerwona zaatakowała Polskę. Zostaliśmy otoczeni z dwóch stron. Około 30 km od nas byli Niemcy, około 20 km – Sowieci.
Ojciec powiedział, że jeśli już musimy dostać się do niewoli, to trzeba zrobić wszystko, żeby to była niewola niemiecka. Musieliśmy się cofnąć. Sytuacja stała się dramatyczna, w każdej chwili mogliśmy zostać pojmani. Ojciec wraz z innymi oficerami całą noc niszczyli przewożone dokumenty, żeby nie trafiły w ręce wrogów.
Następnego dnia na przedmieściach Włodzimierza zobaczyliśmy tłumy młodych ludzi, kierujących ruchem. Wszędzie były biało-czerwone flagi. Kompletnie zaskoczeni, nie rozumieliśmy, co się dzieje, a oni wykrzykiwali, że wojna skończona, że Hitler nie żyje. Skierowano nas do Szkoły Podchorążych Artylerii, tam mieliśmy odpocząć i następnego dnia wracać do Warszawy.
Oficerowie szybko się zorientowali, że wpadliśmy w pułapkę. Przygotowali wszystkich do ucieczki. Nad ranem mieliśmy wyjść z miasteczka. Niestety, gdy tylko ruszyliśmy, zaraz zostaliśmy zatrzymani przez Sowietów. Po pertraktacjach Rosjanie zgodzili się wypuścić ludność cywilną. Wojsko odmówiło złożenia broni, argumentując, że Polska nie jest w stanie wojny ze Związkiem Radzieckim, walczą z Niemcami i chcą dalej walczyć. Sowieci ustawili polskich żołnierzy czwórkami i zgodzili się prowadzić za Bug, gdzie była armia niemiecka.
Rodziny wojskowych i ci żołnierze, którzy poodrywali naramienniki i przyłączyli się do ludności cywilnej, zostali w mieście. Wynikł wtedy problem z ubraniem Mirka, ponieważ brat ewakuował się w mundurze harcerskim. Uważał, że jest dorosły. Przed wojną zdał małą maturę w Batorym. Był przybocznym w Drużynie Harcerskiej „Pomarańczarni”, działającej w jego szkole. We wrześniu, po wybuchu wojny, organizował swoich kolegów, z którymi chciał stworzyć oddział i pójść walczyć z Niemcami. Przez nasz dom przechodziły tłumy chłopców gotowych do walki. Tato wyhamował jego zapał, perswadując mu, że jest za młody. Na znak protestu i gotowości do walki pozostał w mundurze harcerskim. Nie wiedzieliśmy, jak na taką demonstrację zareagują Rosjanie. Przekonaliśmy go, żeby odpiął wszystkie harcerskie odznaki i mundur zakrył kurtką.
Upłynęło niewiele czasu, jak zobaczyliśmy, że nasi wojskowi wracają. Nie mieli już broni, otoczeni przez enkawudzistów, prowadzeni byli do niewoli. Wśród oficerów szukałam znajomych twarzy, wypatrzyłam również ojca. Kiedy zobaczył nas, uniósł rękę i pokazał nam kierunek na Bug. Kazał nam iść w stronę Niemców, uciekać od Sowietów. Jeden z pilnujących żołdaków wycelował w niego karabin, na szczęście po chwili opuścił. To było moje pożegnanie z ojcem.
Generał Janusz Brochwicz Lewiński
We wrześniu 1939 roku walczyłem na linii obrony pod Stołpcami. Kiedy Sowieci bez wypowiedzenia wojny przekroczyli granicę Rzeczpospolitej, wprawdzie nie dostaliśmy rozkazu  dotyczącego  walki z nimi, ale podjęliśmy ją i nasz oddział zadał agresorom spore straty. Zniszczyliśmy ich czołgi i samochody pancerne. Ostatecznie zostaliśmy jednak otoczeni i pokonani. 17 września, w dzień moich dziewiętnastych urodzin, dostaliśmy się do Sowieckiej niewoli. Trafiliśmy do obozu gdzie było kilkuset polskich żołnierzy i oficerów. Dzień później odbyła się selekcja i podział na grupy. W mojej byłem najmłodszy, znaleźli się tam starsi i wyżsi rangą oficerowie. Odbył się sąd polowy. Usłyszałem: Burżuj… i podobnie jak inni – wyrok śmierci. Większość mężczyzn z mojej grupy natychmiast rozstrzelano. Mnie i kilku innych na noc zamknęli w piwnicy. Tam mieliśmy czekać na wykonanie wyroku. Ciężko jest czekać na śmierć, kiedy właśnie skończyło się 19 lat. Rano bez żadnego wyjaśnienia odwołano egzekucję… Pomyślałem wtedy o małym obrazku podarowanym przez matkę i jej modlitwie! 
Janina Rożecka
 
Następnego dnia, 1 września rano, zbudził nas huk wystrzałów. Wybiegliśmy przed dom, leciały samoloty. Byliśmy  przekonani, że to wojskowe ćwiczenia.  Szybko okazało się, że rozpoczęła się wojna i to było pierwsze bombardowanie. Ojciec tego dnia,  jak zwykle,  wyszedł do jednostki. Wrócił bardzo późno, był spokojny jakby nic się nie działo. 2 września, była sobota, zjedliśmy śniadanie nie rozmawiając o wojnie, po czym ojciec poprosił mamę, siostrę i mnie na rozmowę. Poinformował, że w związku z wojną ma całodobowe obowiązki i przez kilka dni nie będzie wracał do domu. Do mnie mówił tak bardzo poważnie, inaczej niż zawsze. Poprosił, żebym w czasie jego nieobecności zaopiekowała się mamą i młodszą siostrą Wandą. Słowa te mnie poraziły. Dlaczego ja? Przecież to zawsze mną się opiekowano. Byłam nauczona, że w ważnych momentach - przy pożegnaniach, podziękowaniach - rodziców, dziadków, całuje się w rękę. Wzięłam ojca za rękę chcąc pocałować, ale on przytrzymał moją dłoń. Spojrzał na mnie, jakoś tak inaczej i to on pocałował  mnie.  Drżałam z przerażenia, nic nie rozumiałam, bardzo się bałam… Było to ostatnie pożegnanie z ojcem. Nigdy więcej go nie zobaczyłam. Zginął pod Starobielskiem.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz