Zdjęcie Barbary Piotrowskiej wyknane we wrześniu 1944 roku do dokumentu obozowego
Porucznik Jan Kozubek "Szczerba"
Halina Dudzik ps. Sławka
Związani z Warszawą więzami niezniszczalnymi. Zawierucha wojenna i popowstaniowa gehenna rozrzuciła ich po różnych zakątkach Polski, Europy i świata. Większość z nich wróciła, ci co zbudowali dom daleko od Niej, nigdy nie przestali tęsknić.
Halina Dudzik Jędrzejewska ps. Sławka z obozu w Niederlangen razem trzydziestoma dziewczętami została przez polskich lotników nielegalnie wywieziona do Holandii. Trwała ciągle wojna i innej drogi nie było. Miały być przygotowane do pracy w polskim lotnictwie. Po okupacji, Powstaniu i obozie, spokojne, w miarę dostatnie i niewyobrażalnie piękne holenderskie miasteczko było jak nierzeczywista kraina. Tam zostały przebadane, dożywione, odpoczęły, następnie przetransportowane do Londynu. Po kilku tygodniach szkolenia wszystkim Polkom przydzielono miejsca pracy. Sławka została skierowana do dowództwa w Londynie, pracowała w kancelarii. Nie przestała marzyć o studiach medycznych, dlatego pojechała do Edynburaga z nadzieją, że zostanie przyjęta na pierwszy rok. Niestety przyjmowano tylko studentów kontynuujących studia. Kilka tygodni później dostała wiadomość o przyznaniu jej stypendium w Dublinie. Wszystko było na dobrej drodze, żeby zaczęła sobie układać życie daleko od domu. Wiedziała już, że Powstania nie przeżył jej ojciec. W kraju czekały jednak na nią matka i siostry. Czekał też jej przyjaciel - narzeczony Tadeusz Jędrzejewski „Wszebor”, udało mu zdobyć się jej londyński adres. Wiele razem przeszli i listownie narzeczeństwo się umacniało. Zrezygnowała ze stypendium i postanowiła wracać. Był lipiec 1946 roku. Jej decyzja wywołała spore zdziwienie, przekonywano ją do pozostania. Zdania nie zmieniła, razem z innymi powracającymi przypłynęła statkiem do Gdyni. Prowadzono ich do pociągów towarowych między dwoma szpalerami żołnierzy, trzymali broń i bagnety skierowane w ich stronę. Nie takiego przywitania oczekiwali. Byli przekonani, że do rodzinnych domów nie trafią, że spełnią się zasłyszane w Londynie opowieści i wywiozą ich w głąb Rosji. Po kilkunastu dniach była wolna. Zanim jednak powróciła na stałe do Warszawy minęło kilka lat.
Kazimierz Radwański po Powstaniu i obozie, trafił do II Korpusu Wojska Polskiego we Włoszech. Potem zamieszkał w Anglii. Bardzo źle znosił emigrację. W kraju zostali rodzice, ojciec leczył w szpitalu popowstaniowe rany. Udało mu się nawiązać listowny kontakt z matką. Przekonywała go, że powinien wrócić do Polski, bo tu jest miejsce każdego Polaka. Wrócił w 1948 roku, zamieszkał w Warszawie. Zaczął naukę, zdał maturę…
Barbara Piotrowska Gancarczyk razem ze swoją przyjaciółką Janką Gruszczyńską Jasiak po Powstaniu trafiły do obozu pracy we Wrocławiu. Stamtąd udało im się uciec. Do Warszawy dotarły w lutym 1945 roku. Był mroźny wieczór. Dziewczyny patrzyły na swoje miasto ze zgrozą, przerażeniem. Nic z niego nie zostało, same zgliszcza. Pomimo zupełnej ciemnicy trafiły do domu Janki. Zniszczony, okaleczony, ale stał. Janka weszła pierwsza. Na łóżku leżał chory ojciec, w mieszkaniu była też matka. Przez kilka miesięcy rodzice nie mieli żadnej informacji o córce, ukochanej jedynaczce. Ojciec pomimo ciężkiej choroby podniósł się, żeby paść na kolana przed wiszącym na ścianie obrazem Matki Boskiej.
Urszula Katarzyńska zaraz po wyzwoleniu wróciła do Warszawy. Była przy śmierci swojego dowódcy „Szczerby”, nie miała wątpliwości, że musi ekshumować jego zwłoki. W marcu razem z dwoma kolegami z „Zośki” znalazła miejsce jego pochówku. Stał tam krzyżyk z napisem: „Porucznik Szczerba”. Zrobiony w dniu powstańczego pogrzebu. Trudno było wykopać ciało małą saperką ze zmarzniętej ziemi, a to był cały ich sprzęt. Trumnę dostali, miała wieko dużo krótsze od spodu. Wyłożyli ją papierami. Dwukołowym wózkiem przewieźli „Szczerbę” z Czerniakowa na Powązki. Jechali po górach gruzu, kiedy pękł dyszel droga stała się jeszcze trudniejsza. Trzeba było wózek pchać, trwało to prawie cały dzień. Po powrocie do Warszawy Ula mieszkała w gościnnym domu przyjaciółki Basi przy ulicy Wilczej. Jej dom przestał istnieć, został zupełnie zniszczony. Nawiązała kontakty z kolegami z „Brody”. Wszystko przez co przeszli wytworzyło między nimi ogromne więzi emocjonalne.
Kilka historii opowiadających o powrotach, o próbach życia na gruzach. Co było potem…? O tym jutro.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz