Roma z rodzicami i siostrą
Roma przyjmuje Pierwszą Komunię. Sukienka uszyta z fartucha lekarskiego.
Pani Romana Alina Jabłonowska w czasie Powstania Warszawskiego miła 11 lat. We
wrześniu 1939 roku rodzina straciła dom, na który spadły bomby. Jej rodzice od
początku okupacji działali w konspiracji. Wtedy niewiele rozumiała, a nikt jej
nie był w stanie wyjaśnić. Dziwiło ją i smuciło, że ojciec zupełnie zniknął z
domu. Po wielu miesiącach córki pojechały z matką do Grójca i tam mogły go
przytulić i krótko porozmawiać. Dopiero po wojnie dowiedziała się, że musiał
się ukrywać, był w partyzantce. Mama była pielęgniarką i często wychodziła z
domu z zieloną lekarską torbą, w której były zastrzyki, opatrunki i różne
medyczne akcesoria. Marzyła, żeby zostać lekarzem i mieć taki kuferek. Wtedy
nawet nie pomyślała, że pod wyposażeniem apteczki pielęgniarki przenoszone były
ważne meldunki. Po wojnie za działalność rodziców, została ukarana cała rodzina
– wyrzuceni z Warszawy zamieszkali w Szczecinie. Pani Roma wiele widziała,
wiele przeżyła, ale nigdy nikomu nie chciała o tym opowiadać. Im mniej się wie i mówi, tym większe szanse
na przeżycie – tak uczono w czasie okupacji. Po wojnie nie było lepiej.
Pierwsze słowa jakie ojciec powiedział wracając z komunistycznego więzienia
nakazywały zupełne milczenie na temat warszawskiego pochodzenia.
Pierwszymi wspomnieniami podzieliła się z dorosłą córką Beatą. Obie kobiety
poza miłością, łączy wielka przyjaźń.
Coraz więcej i częściej rozmawiały o Warszawie, okupacji i Powstaniu.
Drużynową Beatę Jabłonowską Naumuk poznałam w MPW. Przyjechała, ze swoimi
harcerzami, byłam ich przewodnikiem. Od pierwszego spotkania zaiskrzyło między
nami, zaprzyjaźniłyśmy się. To ona opowiedziała mi o swojej mamie, a potem
nakłoniła ją, żeby zgodziła się na rozmowę ze mną. Przyjechały ze Szczecina na
promocję mojej książki. Dwa dni później spotkałyśmy się w moim domu… Kilka
przegadanych godzin, mnóstwo emocji, nawet łez. Nie mam wątpliwości, że
historię rodziny Romy Jabłonowskiej opiszę. Dzisiaj opowiem Wam jedną krótką
historię z ostatnich dni lipca 1944 roku…
Ojciec Romy w konspiracji obsługiwał m.in. radiostację. Miał dostęp do ważnych
informacji, miał pewność, że w sierpniu dojdzie w Warszawie do walk.
Wnioskował, że najbardziej zagrożone będzie centrum miasta. W najgorszej sytuacji
będzie ludność cywilna, kobiety i dzieci. Przy ulicy Kruczej mieszkała bratowa
z rodziną, jej mąż zginął we wrześniu 1939 roku, nigdy nie poznano miejsca
śmierci i nie odnaleziono grobu. 30 lipca 1944 roku Roma pojechała z matką,
żeby ostrzec ją i nakłonić do wyjazdu. 31 lipca rano wracały do siebie.
Dochodziły do Alej Jerozolimskich, podjechały niemieckie budy. Zgarnęli
wszystkich ludzi znajdujących się w okolicy. Ustawili pod ścianą i zaczęli
oddzielać dzieci od matek. Kiedy gestapowiec doszedł do nich i kazał jej
odejść, rzuciła mu się do nóg, uczepiła nogawek spodni błagając, żeby nie
zabierał matki. Spojrzał na nie, kopnął ją z całej siły i kazał wynosić się.
Szybko odeszły i zniknęły w najbliższej bramie. Dochodził wieczór, pukały do
drzwi prosząc o schronienie, ale wszyscy się bali. Udało im się wejść na strych.
Tam spędziły noc. Matka modliła się całą noc, a Roma spała na jej kolanach.
Rano udało im się szczęśliwie wrócić do domu. To były ostatnie godziny przed
wybuchem Powstania. Pozostali zatrzymani przy ulicy Kruczej nie przeżyli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz