niedziela, 3 lipca 2016

78. Po ponad 70 latach pierwszy raz opowiada o swoich przeżyciach... Historia Romany Aliny Jabłonowskiej

 Roma z rodzicami i siostrą
Roma przyjmuje Pierwszą Komunię. Sukienka uszyta z fartucha lekarskiego.


Pani Romana Alina Jabłonowska w czasie Powstania Warszawskiego miła 11 lat. We wrześniu 1939 roku rodzina straciła dom, na który spadły bomby. Jej rodzice od początku okupacji działali w konspiracji. Wtedy niewiele rozumiała, a nikt jej nie był w stanie wyjaśnić. Dziwiło ją i smuciło, że ojciec zupełnie zniknął z domu. Po wielu miesiącach córki pojechały z matką do Grójca i tam mogły go przytulić i krótko porozmawiać. Dopiero po wojnie dowiedziała się, że musiał się ukrywać, był w partyzantce. Mama była pielęgniarką i często wychodziła z domu z zieloną lekarską torbą, w której były zastrzyki, opatrunki i różne medyczne akcesoria. Marzyła, żeby zostać lekarzem i mieć taki kuferek. Wtedy nawet nie pomyślała, że pod wyposażeniem apteczki pielęgniarki przenoszone były ważne meldunki. Po wojnie za działalność rodziców, została ukarana cała rodzina – wyrzuceni z Warszawy zamieszkali w Szczecinie. Pani Roma wiele widziała, wiele przeżyła, ale nigdy nikomu nie chciała o tym opowiadać.  Im mniej się wie i mówi, tym większe szanse na przeżycie – tak uczono w czasie okupacji. Po wojnie nie było lepiej. Pierwsze słowa jakie ojciec powiedział wracając z komunistycznego więzienia nakazywały zupełne milczenie na temat warszawskiego pochodzenia.
Pierwszymi wspomnieniami podzieliła się z dorosłą córką Beatą. Obie kobiety poza miłością, łączy wielka przyjaźń.  Coraz więcej i częściej rozmawiały o Warszawie, okupacji i Powstaniu. Drużynową Beatę Jabłonowską Naumuk poznałam w MPW. Przyjechała, ze swoimi harcerzami, byłam ich przewodnikiem. Od pierwszego spotkania zaiskrzyło między nami, zaprzyjaźniłyśmy się. To ona opowiedziała mi o swojej mamie, a potem nakłoniła ją, żeby zgodziła się na rozmowę ze mną. Przyjechały ze Szczecina na promocję mojej książki. Dwa dni później spotkałyśmy się w moim domu… Kilka przegadanych godzin, mnóstwo emocji, nawet łez. Nie mam wątpliwości, że historię rodziny Romy Jabłonowskiej opiszę. Dzisiaj opowiem Wam jedną krótką historię z ostatnich dni lipca 1944 roku…
Ojciec Romy w konspiracji obsługiwał m.in. radiostację. Miał dostęp do ważnych informacji, miał pewność, że w sierpniu dojdzie w Warszawie do walk. Wnioskował, że najbardziej zagrożone będzie centrum miasta. W najgorszej sytuacji będzie ludność cywilna, kobiety i dzieci. Przy ulicy Kruczej mieszkała bratowa z rodziną, jej mąż zginął we wrześniu 1939 roku, nigdy nie poznano miejsca śmierci i nie odnaleziono grobu. 30 lipca 1944 roku Roma pojechała z matką, żeby ostrzec ją i nakłonić do wyjazdu. 31 lipca rano wracały do siebie. Dochodziły do Alej Jerozolimskich, podjechały niemieckie budy. Zgarnęli wszystkich ludzi znajdujących się w okolicy. Ustawili pod ścianą i zaczęli oddzielać dzieci od matek. Kiedy gestapowiec doszedł do nich i kazał jej odejść, rzuciła mu się do nóg, uczepiła nogawek spodni błagając, żeby nie zabierał matki. Spojrzał na nie, kopnął ją z całej siły i kazał wynosić się. Szybko odeszły i zniknęły w najbliższej bramie. Dochodził wieczór, pukały do drzwi prosząc o schronienie, ale wszyscy się bali. Udało im się wejść na strych. Tam spędziły noc. Matka modliła się całą noc, a Roma spała na jej kolanach. Rano udało im się szczęśliwie wrócić do domu. To były ostatnie godziny przed wybuchem Powstania. Pozostali zatrzymani przy ulicy Kruczej nie przeżyli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz