Ula Kurkowska, okupacyjne wakacje
Witold Kieżun
Basia Piotrowska
Edmund Baranowski pierwszy po lewej. Zdjęcie wykonano w ostatnim tygodniu lipca 1944 roku w Alejach Jerozolimskich. Obaj koledzy zginęli.
Piąte okupacyjne lato 1944 roku było bardzo gorące… Dla Warszawiaków
lipiec był właściwie ostatnim okupacyjnym miesiącem. Poprosiłam o wspomnienia
kilka osób, którym dane było przeżyć go w Warszawie…
Edmund Baranowski jako żołnierz Podziemnego Państwa Polskiego wiedział, że
coraz bliżej do wybuchu Powstania. Najbardziej oczy i serca wszystkich
Warszawiaków cieszył strach Niemców. Przez wszystkie lata byli tacy pewni zwycięstwa.
Na zachód zmierzały kolumny niemieckich żołnierzy z oddziałów rozbitych na froncie
wschodnim. Zupełnie nie przypominali eleganckich, dumnych zwycięzców wkraczających
do miasta w październiku 1939 roku. Porwane, brudne mundury, często nie mieli
już broni. Jechały też furmanki z uciekającymi niemieckimi osadnikami. Na wozach
cały – często zrabowany – dobytek, przywiązane krowy, owce, kozy. Przy
największych niemieckich urzędach stały ciężarówki na, które ładowano meble,
sprzęt, dzieła sztuki i w panice wywożono z Warszawy. Tak było do 25 lipca,
potem Niemcy opanowali panikę i przez kilka następnych dni znowu chcieli
pokazać swoją siłę.
Zapobiegliwi ludzie starali się zaopatrzyć w żywność, żeby dało się przeżyć te „kilka
dni” walk. Edmund Baranowski pojechał po zapasy jedzenia do rodziny do Grójca.
Witold Kieżun doskonale pamięta ile radości budziły oddziały niemieckie przechodzące
w lipcu 1944 roku przez Warszawę. Zaciskały się pięści i tak bardzo chciało się
walczyć. Nie czekać, tylko jak najszybciej… Wtedy dostali rozkaz kupowania
broni od Niemców. Głodni, obdarci i zmęczeni, nie wierzący już w wielkość
Rzeszy i fuhrera, chętnie sprzedawali broń, żeby kupić coś do jedzenia.
Jedna z takich transakcji omal nie skończyła się tragicznie. Witold Kieżun
razem z kolegą dostali rozkaz realizacji przygotowanej transakcji kupna broni
od żandarma. Wszystko miało odbyć się na klatce schodowej w domu przy ulicy Freta.
Niestety była to pułapka. W ostatniej chwili zorientowali się, że zostali
otoczeni przez oddział żandarmów. Rzucone granaty dymne i szybka ucieczka uratowała
mu życie. Jedna z kul dość mocno zraniła dłoń Witolda Kieżuna. Krew tamował
chusteczką, a kiedy udało mu się na chwilę zatrzymać urwał rękaw od koszuli i
ją zawinął. Niedaleko mieszkał znajomy lekarz i to on opatrzył rękę. Koledze,
którego znał tylko z pseudonimu „Janek”, nie udało się uciec. Niemcy go zabili.
Przez kilka dni leżał na ulicy, a obok stał żandarm, który miał pilnować ciała.
Miało to być ostrzeżenie i pokazanie siły.
Lipiec 1944 roku był bardzo tragiczny dla Urszuli Kurkowskiej Katarzyńskiej ps.
„Ula”. 13 lipca zginął jej narzeczony Andrzej Malinowski ps. „Włodek”. Nigdy
nie myśleli o śmierci, byli na to zbyt szczęśliwi. Tyle razy wychodzili z najróżniejszych opresji
– mieli szczęście, do tego tragicznego dnia… Włodek jechał z kierowcą
konspiracyjnym samochodem. Zatrzymali ich żandarmi. Chwila nieuwagi kierowcy i
powiedział o jedno słowo za wiele. Natychmiast wzbudziło to podejrzenia
Niemców. Nie mieli wyjścia, musieli próbować uciekać. Kierowcy udało się,
rannego Włodka dobili przy ulicy
Skolimowskiej.
Barbara Piotrowska Gancarczyk sanitariuszka z „Wigier” ps. „Pająk” pamięta, że
w lipcu było już wiadomo, że ten upragniony dzień jest bardzo blisko. Intensywnie przygotowywano ich do walki. Razem
z przyjaciółmi lubiła w te lipcowe dni chodzić na Dworzec Główny i obserwować
uciekających Niemców i folksdojczów. Nerwowo i w wielkiej panice pakowali do
wagonów „swój” majątek.
Janina Chmielińska obecnie siostra Urszulanka, w lipcu 1944 roku w ramach Rady
Głównej Opiekuńczej pojechała z dziećmi na kolonie. Kiedy po 15 lipca wracała do
Warszawy nie miała wątpliwości, że zbliża się wyczekiwana od dawna możliwość
zapłaty, rozpocznie się walka. Na dworcach było pełno uciekających Niemców, w
popłochu wywozili zagrabiony dobytek. Zaraz po powrocie do Warszawy, została
wezwana przez „Doktor Konstancję” Irenę Konopacką – Semadeni. Złożyła przysięgę
wojskową. Janina Chmielińska ps. Chmiel została niespełna 17 – letnim żołnierzem
AK. Przydzielono ją jako sanitariuszkę do V Zgrupowania „Kryska”. Lipiec był
taki gorący, a mnóstwo młodych ludzi chodziło w długich płaszczach i
narciarskich butach. Pod płaszczami często ukrywali przewożoną broń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz