poniedziałek, 23 marca 2020

169. Miłość z nieba










Dzisiaj jeszcze jedno opowiadanie z książki "W blasku twoich oczu"


Miłość z nieba
Zosia włożyła do torebki małe pudełeczko ze srebrnym pierścionkiem i krótki list w zielonej kopercie. Rękawiczką wytarła mokre od łez oczy. Zanim dojdzie do domu musi się uspokoić. Ela, jej młodsza siostra  nie może widzieć jej cierpienia. Nie może dowiedzieć się , że tak mocno pokochała, że spełniły się jej najtragiczniejsze proroctwa…
Zosia miała 11 lat, a Ela 5 kiedy ich matka, zapalona narciarka, po powrocie z Zakopanego, ciężko zachorowała na zapalenie płuc. Zmarła po tygodniu walki o życie. Ojciec robił wszystko, żeby jego córeczki miały dobre dzieciństwo. Pomagały mu w tym ciocie i babcia, ale Zosia nigdy już nie była tak szczęśliwa jak dawniej. Czuła się odpowiedzialna za młodszą siostrę, czasem nawet próbowała zastąpić jej matkę. Kiedy Ela podrosła, zaczęła buntować się przeciwko zachowaniu Zosi. Kiedyś nawet wyrzuciła ją ze swojego pokoju wrzeszcząc:
- Przestań tak się zachowywać. Nie masz prawa mi zabraniać. Nie jesteś moją matką.
Zosi zrobiło się bardzo przykro, ale wtedy zrozumiała, że powinna nad nią czuwać, a nie wiecznie pouczać.
Latem 1939 roku babcia zdecydowała się na trzy tygodnie pojechać do Paryża. Mieszkała tam jej siostra. Obawiała się, że gdy wybuchnie wojna to nieprędko znowu będą mogły się spotkać, a obie miały już swoje lata. Napaść Niemiec na Polskę odcięła jej drogę powrotu  do domu. Pod koniec sierpnia tata dostał powołanie do wojska.
Zosia miała wtedy 19 lat, tato poprosił ją, żeby do jego, albo babci powrotu, zajęła się domem i młodszą siostrą.
- Zosieńko wiem, że obarczam cię ogromnym obowiązkiem. Jest mi z tego powodu bardzo ciężko, ale nie mam wyjścia. Jesteś nie tylko dużo starsza od Elutki, ale zdecydowanie rozsądniejsza i spokojniejsza.
W sejfie zostawił jej sporo pieniędzy i kosztowności, w tym biżuterię mamy.
– Nawet gdyby wojna potrwała dłużej, to głodne nie będziecie.
Wyszedł i wszelki ślad po nim zaginął. Wbrew przewidywaniom taty, pieniędzy starczyło ledwie do wiosny, a tego co należało do mamy za nic nie chciała sprzedawać.
Zosia znalazła pracę w dużej piekarni, zajmowała się buchalterią. Zarabiała, a do tego każdego dnia dostawała bochenek białego chleba, a raz w miesiącu nawet kawałek ciasta. Była pracowita i bardzo gospodarna dzięki temu żyło im się, jak na okupacyjne warunki, całkiem przyzwoicie.
Najtrudniej było zapanować nad Elą, nie miała z nią łatwego życia. Trochę uspokoiła się po rozpoczęciu nauki na tajnych kompletach, więcej czasu spędzała w domu na nauce.
Kiedyś Zosia wróciła wcześniej do domu. Już pod drzwiami usłyszała głośną rozmowę dochodzącą z mieszkania. Zdenerwowana cicho otworzyła drzwi, tyle razy prosiła siostrę, żeby pod jej nieobecność nikogo nie zapraszała. Głosy dochodziły z pokoju Eli. Stanęła pod drzwiami…
- Pamiętajcie, do akcji można przystąpić jak będzie zupełnie ciemno. Musicie chodzić dwójkami. Bez żadnej brawury. Oszczędzajcie farbę.
Zosia poczuła jak słabnie. Po plecach popłynęły jej strugi potu. Weszła do kuchni, nie zdjęła nawet płaszcza, usiadła na taborecie i zapłakała.
Nie miała pojęcia jak długo tak siedziała. Usłyszała zamykanie drzwi i śmiech Eli, która chwilę później wbiegła do kuchni, żeby coś zjeść. Na widok Zosi stanęła przerażona:
- Co ty tu robisz?
- Zdaje się, że jestem we własnym domu. To ja ciebie pytam co ci ludzie robili w naszym domu? Co ty wyprawiasz? Rozum ci odebrało…?
- Uspokój się! Mam 14 lat, jestem dorosła i nie zamierzam z założonymi rękoma czekać, gdy inni narażają życie. Bo chyba nie wierzysz, że Niemcy ot tak sobie wyjadą z Warszawy…?
Zosia zamiast nakrzyczeć na siostrę, kategorycznie jej zabronić, zawstydziła się. Pomyślała, że ta smarkula ma po stokroć więcej odwagi niż ona.
Przytuliła ją mocno i tylko szepnęła jej do ucha:
- Uważaj na siebie – chociaż dobrze wiedziała, że to tylko słowa.
Miesiąc później Zosia rozpoczęła szkolenie sanitarne. Do konspiracji wstąpiła chcąc lepiej zrozumieć siostrę, ale szybko działalność pochłonęła ją bez reszty. Od pamiętnego popołudnia przestała ciągle pouczać siostrę. Częściej rozmawiały o przeczytanych książkach, o podróżach jakie odbędą po wojnie. Częściej się do siebie uśmiechały.
Ela bardzo szybko dojrzała. Zaprzyjaźniła się z Mietkiem, kolegą z kompletów. Za każdym razem kiedy mówiła o nim, a mówić mogła nieprzerwanie, Zosia widziała blask w jej oczach. Zdecydowała się porozmawiać z siostrą:
- Elu wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza… Chciałabym ochronić cię przed całym złem tego świata…
- O co ci znowu chodzi?
- Dobrze, bez żadnych wstępów. Chodzi mi o Mietka. Ty się zakochałaś, a to nie są czasy na miłość. Wiesz przecież, że dzisiaj człowiek jest, a jutro… Co ja mówię, za godzinę, za chwilę go nie ma. Zostaje potem straszny ból, tęsknota…
Ela zrobiła się czerwona z wściekłości:
- Ty się nigdy nie zmienisz. Funkcjonujesz jak maszyna.Ty nie wiesz co to miłość. Nie zrozumiesz mnie, a ja nawet nie będę próbowała się tłumaczyć. Żal mi ciebie…
Wybiegła z mieszkania tak jak stała. Zosia zawołała za nią:
- Zimno jest, weź kurtkę.
Późną jesienią 1942 roku „Stary”, kolega z konspiracji przyprowadził do mieszkania Zosi młodego mężczyznę. Przedstawił go jako swojego znajomego, krawca z Lubelszczyzny, który poszukuje pokoju do wynajęcia. Dziewczyna  lokatora nie poszukiwała, ale zrozumiała, że odmówić nie może. Mężczyzna wyglądał i poruszał się jak zawodowy oficer, a nie krawiec, który od wielogodzinnego siedzenia przy maszynie powinien być przygarbiony. Henryk, bo takie imię miał lokator, zajął najmniejszy pokój. Często wychodził, zdarzało się, że nie wracał na noc, czasem nie było go nawet kilka dni. W jego pokoju stała maszyna do szycia, porozrzucane były ścinki materiałów i nici. Zosia nigdy jednak nie słyszała, żeby szył. Jego obecność w mieszkaniu była prawie niezauważalna. Nie przeszkadzał ani jej, ani Eli. Każdego miesiąca płacił wcześniej ustalony czynsz, czasem przynosił coś do jedzenia, raz nawet była to najprawdziwsza kawa, jednak nigdy nie skorzystał z zaproszenia zjedzenia wspólnego posiłku z gospodyniami.
Zbliżały się czwarte okupacyjne Święta Bożego Narodzenia, dziewczęta spędzały je same. Zosia bardzo starała się, żeby choć trochę przypominały te przedwojenne, przygotowywane przez babcię. Ela cieszyła się jak dziecko, złość na siostrę, po awanturze o Mietka, dawno minęła. Przygotowując gołąbki z kapusty i ziemniaków żartowały, że w czasie okupacji zmieniły się kryteria genialności. Geniuszem jest prawie każda gospodyni domowa, która z kapusty, fasoli, ziemniaków, marchwi, brukwi, odrobiny mąki i jednego jajka potrafi przygotować prawdziwe przyjęcie. Zamilkły na dźwięk klucza w drzwiach. Wrócił ich lokator. Zajrzał do kuchni, powiedział „dzień dobry”, uśmiechnął się i już chciał wychodzić, zatrzymała go Ela.
– Jak pan spędza Wigilię?
Zdziwił się:
- Wigilię?  U siebie… to znaczy w pokoju…
- Nie wiem jak u pana, ale u nas w ten dzień każdy, nawet zupełnie obcy przybysz staje się domownikiem, siada do wspólnego stołu. Nikt nie może być sam. Zapraszamy pana na Wigilię – spojrzała na siostrę. Prawda?
- Ależ tak oczywiście. Zapraszamy.
- Skoro panie zapraszają, to odmówić nie mogę ani nie chcę. Z wielką radością przyjmuję zaproszenie.
Zosia zauważyła, że ma bardzo ładny uśmiech.
W Wigilię Henryk wrócił do domu wczesnym popołudniem. Przyniósł dwa duże śledzie, czekoladę i opakowanie cukru. Ela widząc te rarytasy zapiszczała z radości:
- To dopiero będą święta. Pomoże pan mi z choinką?
- Tylko zostawię kurtkę i zaraz stawiam się do pracy -  z ciekawością patrzył na trzy gałązki świerku, które miały być choinką.
Wieczór spędzili we wspaniałej atmosferze. Podzielili się opłatkiem, zjedli kolację, śpiewali kolędy i długo w noc rozmawiali. Zapomnieli na kilka godzin o wojnie, okupacji, strachu i tęsknocie za tymi, których losy były niewiadome.
Zosia nie mogła spać w nocy, przewracała się z boku na bok. Bolała ją głowa, a pomimo tego czuła się szczęśliwa. Rano wstała z podkrążonymi oczyma. Ela zapytała ją czy może źle się czuję. Zmieszana odpowiedziała, że zupełnie nie. Siostra popatrzyła na nią i głośno się zaśmiała.
Od Świąt Henryk powoli stawał się częścią rodziny. Wychodząc mówił kiedy wróci, często jadał z nimi posiłki, uszczelnił okna, naprawił drzwi od szafy… Kilka razy zaprosił Zosię na spacer. Opowiadał trochę o swojej rodzinie, trochę o Krakowie, z którego pochodził, ale nigdy o sobie.
- Nic nie wiem o tobie.  Co robiłeś przed wojną, czy naprawdę jesteś krawcem…? Przecież nie pytam o rzeczy, o których mówić nie możesz.
Chwilę szli w milczeniu, po czym zatrzymał się i patrząc jej prosto w oczy powiedział:
- Zosieńko, kiedyś opowiem ci wszystko, ale teraz proszę więcej nie pytaj.
Późną wiosną Henryk zaproponował Zosi spacer. Zgodziła się, chociaż było zimno i padał deszcz. Rozmowa nie kleiła się, miała wrażenie, że wcale jej nie słucha. Objął ją mocno, drżała trochę z zimna, trochę ze zdenerwowania. Wyczuwała, że ma jej do powiedzenia coś ważnego. Nie myliła się:
- Muszę wyjechać na kilka dni, może trochę dłużej. Proszę nie martw się o mnie. Gdybym nie wrócił… Chcę, żebyś wiedziała, ze jesteś dla mnie najważniejsza.
- Wrócisz! Prawda, że wrócisz? – Zosia nie była w stanie mówić, głos jej drżał.
– Ja, ja…
- Wiem! Ja też cię kocham!  - dokończył za nią.
Stali przytuleni do siebie na zupełnie pustej ulicy. Coraz mocniej padający deszcz był jedynym świadkiem ich wyznań, ich wielkiej miłości.
Wrócił po tygodniu. Szczuplejszy, zmęczony z zabandażowaną ręką.Ale wrócił i to było najważniejsze.
W październiku 1943 roku każde wyjście z domu mogło być ostatnim. Na ulicach odbywały się polowania na ludzi. Niespodziewanie zajeżdżały niemieckie samochody, wyskakiwali z nich żołnierze uzbrojeni po zęby, otaczali jakiś rejon i zgarniali wszystkich, którzy tam się znajdowali . Większość z nich ginęła potem rozstrzelana w ulicznych egzekucjach.
Zosia drżała o siostrę, która całe dnie krążyła po mieście, na szczęście zawsze wracała przed godziną policyjna. W połowie miesiąca łapanki odbyły się w kilku częściach miasta. Późnym popołudniem zadzwoniła Ela z informacją, że jest na Mokotowie i zostanie tam do jutra, woli nie kusić losu. Na noc nie wrócił również Henryk, nie miała od niego żadnej wiadomości. Dziwnie spokojna była przekonana, że wróci, albo odezwie się następnego dnia. Czekała. Rano zadzwoniła do piekarni, powiedziała kierownikowi, że jest chora i nie może przyjść do pracy.
Przed południem zadzwonił dzwonek u drzwi, pobiegła otworzyć przekonana, że to Henryk. To był łącznik z wiadomością, żeby natychmiast zgłosiła się na Marszałkowskiej, w lokalu gdzie kilka razy odbywały się szkolenia. Napisała na kartce: „Niedługo wracam”,założyła płaszcz i wybiegła na ulicę. Świeciło ostre, jesienne słońce, ale Zosi zrobiło się bardzo zimno, drżała. Miała złe przeczucia.
W mieszkaniu przywitał ją „Stary”.Miał bardzo napięte mięśnie twarzy, drgała mu powieka, nie potrafił ukryć zdenerwowania. Pomógł jej zdjąć płaszcz i poprowadził do krzesła:
- Proszę, usiądź.
Zosia posłusznie usiadła, chwilę w milczeniu patrzyli na siebie, jakby oboje chcieli odwlec moment rozpoczęcia rozmowy. Wreszcie „Stary” wyjął z szuflady małe pudełeczko i zieloną kopertę. Przysunął krzesło i usiadł naprzeciw Zosi.
– Ponad miesiąc temu dostałem to od Jana, czyli „Henryka”. Poprosił, żebym oddał ci to do rąk własnych gdyby coś mu się stało. Spełniam jego prośbę…
Podał Zosi, ale ona nie wyciągnęła ręki, spuściła głowę, jeszcze próbowała wyżebrać coś od złego losu:
- Dlaczego mi to dajesz? Skąd masz pewność, że… nie, nie! Henryk wróci. Zdarzało mu się wyjeżdżać...
- Zosiu tak mi przykro. Zatrzymali go wczoraj w czasie łapanki. Wieczorem wszystkich rozstrzelali. Nie ma żadnej wątpliwości, był wśród nich „Henryk”. Nie mieli pojęcia kim był. A był skoczkiem z Anglii, jednym z najlepszych. Niezwykle dzielny.
Bez słowa podniosła się, wyjęła z ręki „Starego” pudełeczko i list w zielonej kopercie,  wyszła bez pożegnania.  Piętro niżej, usiadła na schodach. Najpierw otworzyła pudełeczko, na czerwonym aksamicie leżał niewielki srebrny pierścionek. Z koperty wyjęła zapisaną kartkę: „ Najdroższa Zosieńko. Czytasz moje słowa, a to oznacza, że musiałem odejść. Nie śmierć jest straszna, ale Twój smutek i łzy. Pewnie już wiesz, że daleką pokonałem drogę, żeby Cię odnaleźć. Czasu nie mieliśmy zbyt wiele, ale to był najpiękniejszy czas. Tu na ziemi byłaś największym darem, który otrzymałem. Kocham Cię i nic tego nie zmieni. Jan – Henryk”. Przytuliła się do zimnej ściany, była jednym wielkim cierpieniem. Poderwała się słysząc kroki na schodach. Pudełeczko i list wrzuciła do torebki. Rękawiczką otarła oczy. Zanim dojdzie do domu musi się uspokoić.  Ela nie może widzieć jej cierpienia. Nie może dowiedzieć się , że Zosia tak mocno  pokochała, że spełniły się najtragiczniejsze proroctwa…
Dochodząc do domu zmieniła zdanie, Ela musi dowiedzieć  się, że ona pokochała , że teraz płacze z miłości.
Nie zdążyła otworzyć drzwi, zrobiła to Ela. Potem wprowadziła ją do mieszkania i wzięła w ramiona:
- Zosiu ja wszystko wiem. Wiedziałam już wczoraj, dlatego nie wróciłam do domu. Nie dałabym rady spojrzeć ci w oczy… Przepraszam, powinnam to zrobić. To był wspaniały człowiek i żołnierz. Miałam z nim zajęcia z łączności. Nie chciał, żebyś o tym wiedziała.To z troski o ciebie. Zosiu on na skrzydłach przyleciał do ciebie. To była miłość z nieba…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz