sobota, 28 marca 2020

173. Chleb




Wojna, okupacja i Powstanie zniszczyła dzieciństwo najmłodszym. Śmierć, głód, strach były na porządku dziennym. Jak dzieci sobie z tym radziły, starałam się pokazać w książce "Dzieci wojennej Warszawy". Rysunki Oli Komudy.








Chleb

Kończy się szary, zimny październik. Od dwóch tygodni, każdego dnia Zbyszek wchodzi na strych szopy. Niewidoczny dla nikogo, patrzy przez maleńkie okienko  w kierunku płonącej Warszawy. Po policzkach płyną mu łzy. Wszystko co kochał, co dawało poczucie bezpieczeństwa i szczęścia zostało zniszczone.
Do Powstania wyszedł z tatą i siedemnastoletnią siostrą. Na przystanku tramwajowym serdecznie się pożegnali i każde pojechało w swoim kierunku. Od tamtego momentu nie widział ich. Gdzie są? Czy są…?
Mama i czteroletnia siostra Ania zostały w domu. W połowie sierpnia spadły na niego pociski. Na szczęście przepadł tylko cały rodzinny dobytek, one wyszły cało. Znalazły schronienie w piwnicy pobliskiego kina. „Szary”, taki był pseudonim Zbyszka, kilka razy wpadł do nich. Obowiązki nie pozwalały częściej. Był łącznikiem. Nosił meldunki, lekarstwa, żywność. Kilka razy znanymi sobie przejściami, przekopami i piwnicami przeprowadzał ludność cywilną i żołnierzy.
Krótko przed kapitulacją dowódca kazał mu iść do mamy i siostry. Mówił, że dla niego będzie bezpieczniejsze wyjście z ludnością cywilną. Zbyszek był zły. Był przecież żołnierzem, chciał zostać z wojskiem.
Dowódca krzyknął: - To rozkaz
Nie było o czym dyskutować. Na pożegnanie, już łagodnie powiedział: - Do zobaczenia „Szary”. Teraz zaopiekuj się kobietami.
Zbyszek musiał zostawić swoją opaskę. Schował ją pod wyrwaną płytką posadzki. Wierzył, że szybko tutaj wróci i wtedy zabierze ze sobą.
Szli z tysiącami  wygnańców zostawiających swoje domy. Zbyszek spuścił głowę. Nie chciał patrzeć na sterty gruzów. Na wrzeszczących niemieckich  żołnierzy, upokarzających obdartych, brudnych i głodnych ludzi.
„Szary” był dzielnym żołnierzem, ale nie przestał być dzieckiem - zalęknionym i zagubionym.
Ktoś ulitował się nad mamą niosącą na rękach Anię. Znaleziono dla niej miejsce na furmance. Pociągnęła za sobą Zbyszka. Było ciasno i niewygodnie, ale nie musieli już iść. Wozy pilnowane były przez żandarmów. Nikt nie mógł oddalić się. Woźnica z litością patrzył na kobietę z dwójką dzieci. Szepnął, żeby uciekła w drodze, jak dojadą do obozu już nie będzie miała takiej szansy.
Robiło się szaro. Mijali gęste zarośla. Dał mamie znak, że pomoże jej. Żołnierzowi dał znak, że musi coś poprawić przy uprzęży. Zatrzymał wóz, eskorta nie spuszczała z niego oczu. Przez chwilę nie zwracali uwagi na siedzących na wozie. Starczyło, żeby kobieta z dziećmi zdążyła zeskoczyć i ukryć się w zaroślach.
Zanim dotarli do niewielkiej wsi, gdzie przygarnięto ich jak rodzinę, pomagało im wiele osób.
- Wy z Warszawy, z Powstania – mówili i otwierały się ludzkie serca.
Od dwóch tygodni mają dach nad głową. Mama pomaga w pracach domowych. Zbyszek chętnie idzie z gospodarzem w pole.
Namiastka normalności nie przywróciła im spokoju. Mamie nie wrócił uśmiech. Ania z krzykiem budzi się każdej nocy.
Zbyszek każdą wolną chwilę obserwuje dymy nad Warszawą. Nie mówią o tym, ale wszyscy tak bardzo martwią się o tatę i Zosię.
Zapadł już zmrok, a Zbyszek ciągle patrzył na płonącą Warszawę
- Kolacja na stole – głos mamy wyrwał go z zadumy. Ona zawsze doskonale wie, gdzie szukać syna
- Czy my jeszcze kiedyś tam wrócimy – przed mamą nie wstydzi się łez.
- Wrócimy synku – starała się, żeby jej głos zabrzmiał pewnie – Wrócimy i będą tam na nas czekali, tato i Zosia. Zamieszkamy w nowym domu. Wszystko będzie nowe, a my będziemy się kochali jak dawniej.
Kolacja była skromna, ale jak często mówiła babcia „sercem okraszona”. Zbyszek patrzył na grube pajdy świeżo upieczonego chleba. Tak bardzo go pragnął w czasie okupacji, jadali chleb kartkowy, czarny i gliniasty. W czasie Powstania chłopcy weszli do magazynów niemieckiej restauracji. W pojemnikach był biały chleb. Już nieświeży, ale i tak bardzo smaczny. Dostał dwie największe kromki. Miał na niego wielki apetyt. Zaniósł mamie i Ani. Okłamał je mówiąc, że sam już jadł.
Po ucieczce z furmanki mijali stacje kolejową. W jej pobliżu handlarka sprzedawała z koszy, świeży, pachnący chleb. Kiedy usłyszał, że ludzie go kupują, był zdziwiony. Zapomniał, że chleb można kupić.
Stał z Anią, patrzyli z otwartymi ustami. Handlarka skinęła na nich: - Wy z Warszawy, z Powstania. Biedaki – podała im chleb. Mama, która podeszła w tym momencie powiedziała: - My nie mamy pieniędzy.
- Co też pani –oburzyła się -  ja nie chcę zapłaty. To dla dzieci, a i pani wybiedzona strasznie.
Chleb… Wielki dar, którym ludzie dzieląc się mówią o swojej miłości. Pocałował kromkę i powiedział: - Chleb to symbol wolności i szczęścia.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz