niedziela, 22 marca 2020

168. "Ślubna sukienka"






Przeżywamy bardzo trudny okres. Pewnie nie tylko mnie dopada smutek, przygnębienie, strach o najbliższych i o przyszłość.  Wiele osób włącza się w pomoc potrzebującym, bardzo często są to młodzi ludzie, to jest powód do optymizmu, w dużej mierze od nich zależy nasza przyszłość. Chciałabym w jakiś sposób włączyć się w to wspólne działanie, od dzisiaj każdego dnia będę wstawiała fragmenty moich książek. Może komuś umili to czas, pozwoli choćby na chwilę zapomnieć o przykrej codzienność. Dzisiaj opowiadanie z książki "W blasku twoich oczu". Dobrej lektury i ZDROWIA!



Ślubna sukienka
Marcelina jeszcze raz uścisnęła Maję, pomachała ręką na pożegnanie. Kiedy wnuczka zamknęła za sobą furtkę szybko wróciła do salonu. Podniosła brzeg obrusa i wyjęła zdjęcie, ukryte tam kilka minut temu. Był na nim chłopak w sportowym stroju, w ręku trzymał piłkę. Na odwrocie dedykacja: „Marcelce, najpiękniejszej z dziewczyn – Olek”.
- Zawsze miał rozwiane włosy i piękny, tajemniczy uśmiech – westchnęła. – Co za nonsens, mam 78 lat i dawno już za mną miłosne uniesienia. Dlaczego ukryłam to zdjęcie przed Majką? Dlaczego tak bardzo drżą mi ręce i czuję się tak jakbym zrobiła coś złego?
Zamknęła oczy, myślami wróciła do roku 1949…
Olka poznała kilka dni po swoich zaręczynach z Janem. Gdyby nie tych kilka dni, jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Wcale nie znaczy, że lepiej, ale na pewno inaczej.
Jan poprosił ją o rękę, zgodziła się. Czy go kochała…? Miała 20 lat i nic nie wiedziała o miłości, bo niby skąd. Owszem naczytała się o niej, ale sama nigdy nie była zakochana, co najwyżej podkochiwała się w kolegach.
Jan miał 25 lat, był troskliwy, solidny, dobrze wychowany i jak mawiała jej mama „pachniał jeszcze dawną Polską”. Pochodził z majętnej rodziny szlacheckiej, jego dziadkowie byli właścicielami kilku wielkich majątków ziemskich i cukrowni. Ojciec był bardzo wykształconym człowiekiem, studiował na najlepszych uczelniach europejskich, przed wojną pracował w Ministerstwie Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego. Matka była absolwentką wydziału sztuki uniwersytetu w Lozannie. Jan uczył się w Państwowym Gimnazjum i Liceum im. Księcia Józefa Poniatowskiego.Po zdaniu matury miał wyjechać na studia do Paryża. Wszystkie plany pokrzyżowała wojna.
W czasie okupacji ojciec Jana był poszukiwany przez Niemców, musiał się ukrywać. Cała rodzina związana była z konspiracją. Po wojnie, to co nie uległo zniszczeniu zabrali im komuniści. Udało się zachować niewielki podwarszawski dom letniskowy, w którym zamieszkali. Ocalało też kilka wartościowych obrazów, srebrna zastawa i biżuteria matki, wszystko w czasie okupacji ukryte u krewnych na wsi, w stodole. Po wojnie żyli bardzo skromnie, ale nie biednie.
Matka Marceliny, żeby utrzymać siebie i córkę, studentkę medycyny, musiała bardzo ciężko pracować. Przed wojną powodziło im się całkiem dobrze, ojciec był urzędnikiem w magistracie, dziadkowie mieli piekarnię i cukiernię. Ojciec zginął w Powstaniu, w drugim tygodniu walk. Kamienica, w której mieszkali została doszczętnie zniszczona. Częściowo ocalała piekarnia, dziadek ją odbudował i uruchomił. Działała kilka miesięcy,  nowa władza uznała, że w czasach kiedy ludzie głodują jeden człowiek nie może mieć tyle chleba dla siebie. Urzędnicy nie chcieli przyjąć do wiadomości, że zaopatruje w chleb mieszkańców całej okolicy.  Śmierć syna, a potem strata piekarni zupełnie załamała dziadka, zmarł na zawał serca. Babcia odeszła dwa miesiące po nim. Marcelina została tylko z matką, nie miały domu, ani środków do życia. Z pomocą przyszła daleka krewna. Jej męża skierowano do pracy w Szczecinie, zamieszkali tam w dużym, przydzielonym przez władzę domu. Kuzynka niechętnie wyjeżdżała, była przekonana, że do Warszawy wróci. Poprosiła matkę Marceliny, żeby zaopiekowała się ich niewielkim mieszkankiem i pomogła jej znaleźć pracę, polecając ją znajomemu restauratorowi. Matka początkowo pracowała w kuchni, a potem w biurze, zajmowała się zaopatrzeniem. Nauczyła się też szyć, a że zawsze miała duże zdolności manualne i dobry gust, potrafiła z  byle firanki uszyć piękną kreację, której nie powstydziłaby się żadna dama. Ze starych męskich płaszczy wyczarowywała modne damskie palta. Nigdy nie brakowało jej klientek, zachwycone polecały ją swoim znajomym.
Dla Marceliny, matka szyła zawsze skromne ubrania, bez najmniejszej fantazji, jej zdaniem strój dobrze ułożonej panienki  powinien być skromny, nigdy frywolny. Wszystko zmieniło się po zaręczynach z Janem, zaczęła szyć córce sukienki z francuskich  żurnali, a kiedy ta dziwiła się, matka wzruszała tylko ramionami:
- Teraz to już nie dla siebie się ubierasz. Mężczyzna, zwłaszcza taki jak Jan ma oko wrażliwe na piękno.
Kiedyś z paczek UNRY przyniosła kilka pięknych, jedwabnych szali i uszyła z nich sukienkę. Marcelina przymierzyła i zaniemówiła, czegoś tak pięknego jeszcze nie widziała. Starała się przekonać matkę, żeby ją sprzedała, ale ta nawet słuchać nie chciała:
- Co ty za brednie opowiadasz? Jan będzie zachwycony.
Od kiedy Marcelina zaręczyła się, matka jakby kompletnie oszalała. Ciągle powtarzała: Jan to, Jan tamto. Zachowywała się tak jakby to ona się zaręczyła.
W pamięci Marceliny niewiele zostało wspomnień z okresu narzeczeństwa. Jana poznała u koleżanki, najpierw zwróciła uwagę na jego kurtkę, najprawdziwszą, amerykańską, wojskową „emkę”. Większość chłopców chodziła w podobnych, ale ta była inna… a może wyjątkowo dobrze leżała na Janie? Niewiele pamięta też z tego co działo się od pierwszego spotkania do zaręczyn. Na pewno nie było wielkich uniesień czy romantycznych chwil. Raz pożyczył od kolegi motocykl i zabrał ją na wycieczkę. Zatrzymali się nad stawem, rosło tam mnóstwo fiołków, narwał dla niej i podał tak jak podaje się kromkę chleba. Fakt, że bez chleba trudniej żyć niż bez fiołków, ale…
Olek kiedyś kupił jej maleńki bukiecik stokrotek. Kropił deszcz, a on z tym bukiecikiem przed nią padł na kolana. Zasuszone leżały w szufladzie, dopóki kompletnie się nie rozpadły ze starości, czasem je dotykała. Leciutko i była nawet pewna, że czuje ich zapach.
Poznała go w szpitalu. Odbywała staż na chirurgii, przyszedł odwiedzić swojego przyjaciela. Ktoś  z personelu powiedział jej, że to piłkarze Polonii Warszawa. Tego ze złamaną ręką przywieźli kilka dni temu, ten drugi odwiedzał go każdego dnia. Ten odwiedzający zawsze kiedy ją widział uśmiechał się od ucha do ucha.Najpierw ją to peszyło, a potem zaczęło bawić. Nigdy nie odezwał się do niej ani jednym słowem. W dzień kiedy jego przyjaciel miał wyjść ze szpitala zjawił się w pokoju lekarzy, była akurat sama. Na jego widok wstała od biurka myśląc, że potrzebuje pomocy:
- Już idę, czy mogę w czymś pomóc?
Stanął w drzwiach zagradzając jej drogę wyjścia. Patrzył na nią jakoś tak, że aż zadrżała.
– Jaki on ładny –pomyślała.
- Zapraszam panią na lody… nie lubi pani lodów – nie czekał na odpowiedź – to na kawę, ciastko, spacer, karuzelę czy na co tylko ma pani ochotę. Mój przyjaciel dzisiaj wychodzi, aż chce mi się powiedzieć, że niestety wychodzi. Nie będę miał pretekstu, żeby panią odwiedzać. Co tam, przecież można bez pretekstu. To na co pani ma ochotę?
Marcelina patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. Nie miała pojęcia o co mu chodzi, ale nie przeszkadzało jej to. 
– Czy pan zawsze tak dużo mówi? – spytała uśmiechając się.
- Zawsze jak na czymś mi zależy. To gdzie idziemy? – nie rezygnował.
- Nigdzie – chciała, żeby jej głos był stanowczy, ale nie udało się. Powinna mu powiedzieć, żeby dał jej spokój, bo jest zaręczona. 
- Pani Marcelinko, jestem sportowcem, my nigdy się nie poddajemy. Naszym celem jest zwycięstwo – ukłonił się i wyszedł.
Następnego dnia czekał na nią pod szpitalem i znowu zaproponował spacer. Rozsądek  mówił,  że nie powinna nawet z nim rozmawiać, ale serce tak mocno biło, że zagłuszyło głos rozsądku. Tłumaczyła się sama przed sobą, że to ten jeden jedyny raz. Spacer i wspólnie wypita kawa nie jest niczym złym. Powie mu, że jest zaręczona i bardzo szczęśliwa… Nie powiedziała. Spacerowali, rozmawiali, wypili kawę, zjedli pyszny sernik i umówili się na następny dzień. Widywali się prawie każdego dnia, kilka razy chcąc być z nią spóźnił się na trening. Kiedyś miał więcej czasu, chciał odprowadzić ją do domu. Wzbraniała się, przecież mogła zobaczyć ich matka. Wymyśliła jakąś historię, chyba mało wiarygodną, bo zaśmiał się i powiedział:
- Dobrze, innym razem odprowadzę cię, a dzisiaj muszę dostać coś w zamian – objął ją mocno i pocałował w usta.
Marcelina poczuła jak świat zaczyna wirować.
– Czy tak smakuje miłość?
Matka zauważyła, że coś dziwnego dzieje się z córką. Przy kolacji zapytała:
– Chora jesteś? Może przemęczona? Twoja bladość mnie niepokoi…
- Nic mamo, ostatnio mam więcej pracy i nauki – starała się nie patrzeć matce w oczy
- Wiem, przecież wracasz do domu tak późno.
Nie spała prawie całą noc, płakała. Wiedziała, że postępuje nieuczciwie zarówno w stosunku do Jana jak i do Olka. Co powinna zrobić? Z nikim nie może o tym porozmawiać. Kocha Olka, ale mama jej tego nigdy nie wybaczy…
Zdecydowała się porozmawiać z mamą, powiedzieć jej prawdę. Kocha Olka i z nim chce spędzić resztę życia, Janowi odda pierścionek. Matka  przerwała jej w pół słowa, nie chciała słuchać tego co Marcelina ma do powiedzenia:
- Dziewczyno ty rozum straciłaś! Co ty wyprawiasz, Jan za tobą szaleje nieba by ci przychylił, a ty tak nikczemnie go potraktowałaś. Ja nawet nie chcę myśleć co by się stało gdyby on o tym się dowiedział… Moja wina, na zbyt wiele ci pozwalałam, dmuchałam i chuchałam i za to taka niewdzięczność. Dość! Mówię dość tych flirtów, nawet nie próbuj mnie przekonywać, że to miłość – matka zaśmiała się okrutnie. – Miłość sobie wymyśliła… Więcej się z nim nie spotkasz! Rozumiesz! Pomyśl o swoim ojcu!
Marcelina nie przekonywała, nie tłumaczyła się. Wiedziała, że gdyby żył tato stanąłby po jej stronie, zrozumiałby. Mama nic nie rozumiała i nigdy nie zrozumie…
Wbrew matce jeszcze raz spotkała się z Olkiem, nie mogła tak bez słowa zniknąć z jego życia. Czekał na nią pod szpitalem. Tak jak zawsze stał z rozłożonymi ramionami, tylko tym razem Marcelina nie biegła do niego.  Nie przywitała się, kiedy chciał wziąć ją za rękę, odsunęła się:
- Olek proszę, żebyś więcej tutaj nie przychodził. Więcej się nie zobaczymy. Jestem zaręczona. Przepraszam, powinnam ci powiedzieć o tym, nie miałam prawa spotykać się z tobą.
- Zaraz, zaraz, chwilę – pierwszy raz widziała go zdenerwowanego, a może zasmuconego – to znaczy, że bawiłaś się moim uczuciem. Co chciałaś osiągnąć…?
- Olek zrozum ja cię kocham, ale poznaliśmy się za późno – płakała – Nie mogę złamać danego słowa.
- To kochasz mnie i narzeczonego? -  domagał się wyjaśnień.
- Ja nie wiem – chwilę zawahała się. – Ciebie kocham, to wiem na pewno.
- Marcelina krzywdzisz wiele osób wychodząc za mąż za człowieka, którego nie kochasz – ręką uniósł jej brodę i zmusił, żeby spojrzała mu w oczy. – Bo go nie kochasz? Prawda?
- Proszę nie męcz mnie, ja i bez tego straszliwie cierpię – wyrwała się i zaczęła biec przed siebie.
Olek stał w miejscu, tylko krzyknął za nią:
- Kooocham cię!
Każdego dnia wychodząc ze szpitala na próżno rozglądała się czy gdzieś na nią nie czeka. Wmawiała sobie, że tak to musiało się skończyć, zwyczajny flirt, nic więcej… Czasem tylko wyjmowała jego jedyne zdjęcie, które jej podarował i delikatnie dotykała je ustami.
W dniu ślubu  posłaniec przyniósł ogromny bukiet czerwonych róż.Nie było przy nich żadnego bileciku, ale Marcelina wiedziała kto je przysłał. Długo trzymała je w rękach, jakby raz na zawsze chciała pożegnać się z ofiarodawcą. Matka czujnie ją obserwowała, ale na temat róż nie powiedziała słowa, ani w dniu ślubu, ani nigdy potem.
Życie rządzi się swoimi prawami, nie bawi się w sentymenty, a czas goi rany nawet te najcięższe.Blizny jednak pozostają na zawsze.
Marcelinie życie oszczędziło dużych tragedii. Razem z Janem stworzyli spokojny i szczęśliwy dom, wychowali trójkę dzieci, doczekali się pięciorga wnucząt. Jan zawsze był i ciągle jest solidnym filarem ich rodziny. Przestała się zastanawiać czy ich małżeństwo było wynikiem miłości czy rozsądku. Dzisiaj bez niego nie wyobraża sobie życia. Nigdy nie powiedziała mu, że była o krok od zerwania zaręczyn. Nie powiedziała o tym nikomu, matka była jedyną osobą znającą jej tajemnicę, ale zabrała ją ze sobą do grobu.
Ich najstarsza wnuczka Majka za tydzień wychodzi za mąż. Jest tak bardzo zakochana i wierzy, że zawsze tak będzie. Jakiś czas temu zadzwoniła do Marceliny z bardzo dziwną prośbą:
- Babciu ja muszę iść do ślubu w twojej sukni. Ona jest piękna i przynosi szczęście. Tyle lat jesteście z dziadkiem razem i ciągle tak bardzo się kochacie.
Nie pomogły tłumaczenia, że suknia w szczęściu nie przeszkodzi, ale i nie pomoże, a ta ma ponad pół wieku, czas zrobił swoje, pożółkła, fason niemodny…
Majka uparła się, że musi być koniecznie ta, żadna inna. Kasia, jej matka, a synowa Marceliny zdecydowała, że w końcu to wielki dzień panny młodej i skoro tak chce, to tak będzie. Sukienka przeszła gruntowną renowację, po której wyglądała jak nowa. Dziadkowie byli pierwszymi osobami, które zobaczyły w niej Majkę. Wyglądała  zachwycająco. Jan ledwie powstrzymał łzy, objął Marcelinę i powiedział:
- Majeczko, jaka ty jesteś podobna do babci. Wiesz, w dniu naszego ślubu patrząc na nią dziękowałem Bogu za swoje szczęście.
 -  Bardzo chciałabym wyglądać tak jak babcia – westchnęła Majka. – Babciu jutro wpadnę do ciebie, musimy obejrzeć wasze zdjęcia.
Następnego dnia Marcelina wyciągnęła albumy ze zdjęciami. W jednym z nich były te z ich ślubu. Na stół wypadło kilka luźno włożonych, na wierzchu leżało zdjęcie Olka.  Majka rozemocjonowana oglądaniem starych fotografii nie zwróciła uwagi na to, że babcia jedną z nich wsunęła pod obrus.
Po wyjściu wnuczki długo wspominała, momentami wydawało jej się, że ma dwadzieścia lat. Serce biło jej tak mocno. Zastanawiała się czy kochała dwóch mężczyzn, czy może tylko Jana, a Olek to było marzenie…? Dzisiaj nie była sobie w stanie na to odpowiedzieć. Cokolwiek to było nie zniknęło.Posiwiało, pokrył to kurz, ale ciągle jest w stanie wywołać drganie serca.
Marcelina wierzchem dłoni otarła łzy, uchyliła szufladę biurka i na jej dnie, pod mnóstwem szpargałów ukryła zdjęcie Olka. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz