czwartek, 26 marca 2020

172. Restauracja "Pod Orłem"




Dzisiaj fragment książki "Sanitariuszka "Dora", o niezwykłej kobiecie, żołnierzu i człowieku - Janinie Rożeckiej "Dorze"


RESTAURACJA POD ORŁEM
Dom Gutowskich przetrwał Powstanie, ale miał mnóstwo „ran”.  Z rodzinnego dobytku niewiele zostało. Kradli Niemcy, Sowieci i rodzimi szabrownicy. Żal było sprzętów, wyposażenia, które Tato wybierał z taką pieczołowitością, ale najbardziej - rodzinnych pamiątek, przechodzących z pokolenia na pokolenie. W piwnicy ocalało tylko nieco zdjęć.
Konieczny był remont , ale nie było na niego pieniędzy. Pensja Janeczki i to co matka zarobiła na dorywczych zajęciach ledwie starczało na bardzo skromne życie. Dziewczyna na miejscu szukała lepiej płatnej pracy - bezskutecznie. Wtedy ktoś ze znajomych powiedział jej o posadzie w Bydgoszczy, w lokalu prowadzonym przez warszawskich restauratorów. Po konsultacji z mamą zgodziła się na jakiś czas wyjechać. Zarobione pieniądze miała przeznaczyć na remont willi.
Właściciele lokalu „Pod Orłem” przyjęli ją bardzo serdecznie, wiedzieli kim jest i przez co przeszła. Przyjęła zaproponowane warunki i tak została kelnerką. Pracowała   od 6 rano do 22. Były dni, kiedy ze zmęczenia padała na twarz. Nie oszczędzała się, ale dzięki temu doskonale zarabiała. Goście bardzo ją lubili i dawali sute napiwki. Zadowoleni właściciele często powierzali jej obsługę wyjątkowych klientów.
To jednak przysparzało Janeczce problemów. Nie była akceptowana przez pozostałych pracowników. Z nikim nie wchodziła w bliższe relacje. Wiedzieli jedynie, że przyjechała z Warszawy i była inna niż oni. Kelnerka znająca języki, grająca na pianinie, ubrana inaczej niż pozostali i do wszystkiego ciesząca się ogromnym szacunkiem i życzliwością właścicieli lokalu budziła zawiść. Janeczka bardzo starała się mieć ze wszystkimi dobre relacje, ale tym pogarszała tylko swoją sytuację. Nie była w stanie dłużej tak funkcjonować.
Poprosiła współpracowników o rozmowę. Nie byli chętni, ale na spotkanie przyszli. Opowiedziała im o sobie, o okupacji, Powstaniu, tułaczce. O utraconej rodzinie, matce pozostawionej w Warszawie i o biedzie, która ją przygnała do Bydgoszczy. Słuchali jej w zupełnej ciszy, w wielu oczach zobaczyła wstyd. Od tego dnia wszystko się zmieniło, mogła liczyć na ich pomoc. Okazywali jej dużo sympatii. Zrozumieli, że chleba im nie zabiera, w restauracji długo nie zostanie. Specjalnie dla niej, każdego dnia orkiestra rozpoczynała wieczór piosenką „Warszawo ma”.
Obsługiwała bardzo różnych klientów, wielu przychodziło systematycznie. Czasem wzbudzali jej wielką sympatię, czasem smutek, żal i współczucie. Zdarzali się tacy, do których czuła ogromną  niechęć.
Ludzie mieli „wypisane” na twarzach swoje wojenne losy.  Każdego dnia przychodził starszy człowiek, nie miała  wątpliwości, że należał do przedwojennej elity. Jadał skromnie i zawsze brakowało mu paru groszy do rachunku. Janeczce było go żal,  dopłacała z własnych pieniędzy , a na talerz wkładała większą porcję. Nigdy nie zdejmowała z palca sygnetu po tacie. Został w domu, gdy Mieczysław Gutowski szedł na wojnę. Matka uznała, że to Janka, jako ta, której ojciec powierzył obowiązek opieki nad rodziną, powinna go nosić. Starszy pan również miał sygnet.
Któregoś dnia płacąc rachunek, spojrzał na nią drwiąco i zapytał:
- Od kiedy to kelnerki noszą sygnety?
Natychmiast zniknęło całe jej współczucie. Przez zaciśnięte usta wycedziła:
- Odtąd kiedy tacy hrabiowie jak pan czekają, żeby kelnerki dopłacały do ich rachunku.
Nie spodziewał się takiej riposty. Nigdy już nie zjawił się w lokalu.
Do restauracji przychodzili również Rosjanie, najczęściej byli to oficerowie. Należeli do najgorszego rodzaju klientów i najwięcej sprawiali kłopotu. Wszyscy kelnerzy bali się i niechętnie obsługiwali ich stoliki. Janeczka nie miała żadnych oporów, dawała sobie radę, chociaż na napiwki liczyć nie mogła. Wśród nich byli i tacy, po których było widać, że przyszli z „workiem” pieniędzy, pili do upadłego, a potem  próbowali wychodzić nie płacąc. Obsługa nie miała odwagi zwracać im uwagi czy upominać się o należność.
Któregoś dnia przyszedł oficer rosyjski, towarzyszyli mu dwaj polscy wojskowi, na ich twarzach widać było strach przed „sojusznikiem”. Po obficie zakrapianej kolacji poprosili o rachunek. Wtedy kompletnie pijany czerwonoarmista zaczął krzyczeć, żeby dać mu jeszcze wódki. Polscy oficerowie milczeli, obsługa sali  udawała, że nic nie widzi i nie słyszy. Janeczka, która ich obsługiwała, widząc, że za chwilę straci przytomność z upojenia, zażądała najpierw zapłaty. Wstał chwiejąc się na nogach, spojrzał na nią przekrwionymi, zamglonymi oczami i wrzasnął:
- Ty niemiecka dziwko.
Tego było dosyć, przemilczałaby „dziwkę”, ale „niemiecka”, tego darować nie mogła. Podała tacę stojącemu obok koledze, dłonie zacisnęła w pięści i ile miała sił zaczęła okładać Rosjanina po jego obrzydliwej, czerwonej gębie. Przewrócił się na stoliki, z których wszystko pospadało i potłukło się. Goście i obsługa zamarli z przerażenia. Koledzy opowiadali, że próbowano  uspokoić ją, ale nie było takiej możliwości.
Ktoś zadzwonił do pobliskiej rosyjskiej komendy z informacją, że ich oficer awanturuje się. W ciągu kilku minut przyszedł patrol. Kiedy  zabierali szamocącego się oficera, ciągle wrzeszczał do niej:
- Ubiju!
Nie mogła tego tak zostawić, poszła razem z nimi. Ludzie patrzyli na nią z przerażeniem.
- Wariatka - szeptali.
Na komendzie nikogo nie pytając o zgodę Janeczka weszła do gabinetu komendanta.  Jej pewność siebie i stanowcze zachowanie tak zaskoczyły funkcjonariuszy, że nie zatrzymali jej.
Radziecki oficer przywitał ją w gustownie urządzonym gabinecie. Miał nienaganne maniery, poruszał się jakby szedł po pałacowych podłogach i grzecznie wysłuchał jej skargi. Potem wiele razy przeprosił. Następnego dnia miała dostarczyć na komendę rachunek za szkody wyrządzone w restauracji, otrzymała zapewnienie, że wszystko zostanie wyrównane.
Właściciele restauracji i znajomi przekonywali ją żeby dała spokój. Że nikt nie ma do niej pretensji o to co się stało, a po co narażać się władzy. Janeczka postawiła jednak na swoim. Rachunek zaniosła.  Za wszystkie szkody zapłacono z nawiązką.
Niestety dla Janeczki zaczął się trudny czas. W lokalu codziennie przesiadywali „smutni panowie”, czuła na każdym kroku ich wzrok. Wreszcie wezwano ją do Urzędu Bezpieczeństwa. Długo wypytywano o Warszawę, okupację i Powstanie. Kłamała, kręciła, robiła z siebie tchórzliwą cwaniaczkę. Wypuścili, ale „ogon” miała już bez przerwy.
Na opuszczenie Bydgoszczy zdecydowała się kiedy ponownie wezwano ją do UB i zaproponowano…  wyjazd do Paryża, gdzie mogłaby  kontynuować studia medyczne. Dziwiła się, skąd oni tyle o niej wiedzieli. Usłyszała, że wbrew temu co mówi, oni doskonale wiedzą jak bardzo jest odważna, a tacy ludzie są „im” potrzebni. Dłużej nie mogła ryzykować i narażać innych.  Pożegnała  ludzi, którzy w trudnym dla niej czasie okazali jej tyle  serca i życzliwości. Właściciele  i pracownicy restauracji żegnali Janeczkę Gutowską ze smutkiem, ale miała świadomość, że i z ogromną ulgą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz