poniedziałek, 30 marca 2020

174. Terenia, moja dziewczynka, miłość mojego życia...




Fragment książki "Pod okupacją i w Powstaniu", jednym z jej  bohaterów był niedawno zmarły Eugeniusz Tyrajski "Sęk".




Terenia, moja dziewczynka, miłość mojego życia…

Gdy się miało szczęście, które się nie trafia,
 czyjąś miłość, ziemię całą,
A została tylko fotografia,
To… to jest bardzo mało…

Maria Pawlikowska - Jasnorzewska

Terenia odeszła na zawsze 21 marca 2006 roku. Żyje w moim sercu, myślach, wspomnieniach. Nie rozstaję się z jej zdjęciem. Małżeństwem byliśmy prawie 61 lat.                                                                  Tereska była rodowitą warszawianką, córką urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Urodziła się 23 grudnia 1926 roku. Miała starszą  siostrę. Zawsze hołubiona i rozpieszczana, jak to najmłodsze dziecko w rodzinie. Miała beztroskie i szczęśliwe dzieciństwo wśród kochających ludzi. 
Chodziliśmy do tej samej szkoły powszechnej przy ulicy Zagórnej i tam spotkaliśmy się pierwszy raz. Chociaż byliśmy urodzeni w tym samym roku, byłem o klasę wyżej niż Terenia. Przyszła na świat pod koniec roku, dlatego rodzice posłali ją do szkoły z następnym rocznikiem.  Każdego ranka lekcje rozpoczynały się od apelu. W sali gimnastycznej zbierały się wszystkie klasy. Ustawiano nas w prostokąt – dziewczęta, chłopcy… Nasze klasy stały obok siebie. Ona stała na końcu swojej klasy, ja na początku swojej. I tak przez lata nauki staliśmy na tych apelach obok siebie.
Państwo Kuklińscy z córkami mieszkali przy ulicy Czerniakowskiej, obok Szarej, ich sąsiadami była rodzina mojego kolegi. Przed wojną nigdy nie byłem w domu Teresy, ale często odwiedzałem kolegę i wiele razy widywałem dziewczynkę z młodszej klasy. W czasie okupacji nie spotkaliśmy się ani razu.  Jak większość młodych ludzi, żyła bardzo intensywnie. Oficjalnie była uczennicą szkoły handlowej, a prawdziwą edukację pobierała na kompletach w gimnazjum Królowej Jadwigi. Przed Powstaniem zdała małą maturę i jako najlepsza uczennica, bez egzaminów dostała się do liceum. Zaczęła działać w konspiracyjnym harcerstwie, ale marzyła o prawdziwej konspiracji. W listopadzie 1943 roku, nie mając jeszcze skończonych 17 lat,  złożyła przysięgę wojskową. Dostała pseudonim „Basia”.                                                                                                                            
Czekała na wybuch Powstania. 1 sierpnia wpadła na chwilę do domu, rodziców nie było. Wyszła bez pożegnania. Musiała zdążyć na Sadybę, tam miała wyznaczoną zbiórkę. Dostała torbę sanitarną, opaskę. Nie było tylko broni. 2 sierpnia razem ze swoim oddziałem poszła do Lasu Kabackiego. Dołączyła do kompanii karabinów maszynowych (gdzie był jeden karabin maszynowy) batalionu „Oaza”, starszego sierżanta „Wojtka”. Pełniła funkcję sanitariuszki, łączniczki, gotowała obiady dla chłopaków. Dowódca ją docenił, dostała mały pistolet „piątkę”. Miał w magazynku pięć nabojów, ale nigdy z niego nie wystrzeliła. 
Oddział wrócił do Warszawy, a „Basia” kilkanaście razy z Sadyby szła do lasu. W maleńkiej kieszonce bluzki przenosiła meldunki. Nie była to łatwa droga. Rozpadające się pantofle kaleczyły nogi. Na boso nie dało się iść, bo albo rozpalony asfalt parzył niemiłosiernie, albo w stopy wbijały się kolce jeżyn. Najtrudniejszy był dla niej kawałek drogi obok posterunku w Wilanowie. Miała szczęście, zawsze udało się przejść. Nawet jak raz ją zatrzymali, była bardzo wiarygodna opowiadając o swoim sierocym losie. Jednej nocy dostała rozkaz przejścia z Powsińskiej na Sobieskiego, miała sprawdzić czy tam są Niemcy czy Polacy. Noc, nic nie było ,widać bardzo pokaleczyła nogi zardzewiałym drutem kolczastym. Dzielnie doszła do celu, sprawdziła co kazali i wracała tą samą drogą, znowu wpadła na rozciągnięty drut.
Z każdym dniem poranione nogi bolały ją bardziej, ale jeszcze bardziej bolało serce, kiedy patrzyła na niszczone bezkarnie miasto i śmierć jego mieszkańców. Coraz trudniej było chodzić, a rannych coraz więcej. Zapominała o swoim bólu ratując innych.  Kiedy 2 września padła Sadyba, razem z koleżanką schroniły się w piwnicy, gdzie była ludność cywilna. Przyszli Niemcy z karabinami maszynowymi i wrzeszczeli, żeby szybko wychodzić. Miała przy sobie swoją „piątkę”, chciała strzelać. Wiedziała jednak, że szans nie ma żadnych. Co tam taki pistolecik, przeciw karabinom… Zginęłaby jak na żołnierza przystało, tylko w piwnicy tylu cywilów. Wszyscy za to zapłacą życiem. Zdjęła opaskę, furażerkę i razem z „piątką” wsunęła pod drzwi piwnicy. Wyszła z ludnością cywilną. Miała pewność, że Niemcy wszystkich rozstrzelają. Była dzielna, chociaż żal jej było życia - za cztery miesiące skończyłaby 18 lat.
Przeżyła, Niemcy nie rozstrzelali ludności cywilnej wychodzącej z Sadyby, pognali na Dworze Zachodni. Pociąg dowiózł wszystkich do Pruszkowa. Teresa miała kłopoty z chodzeniem, pomagały jej koleżanki . Nogi były bardzo opuchnięte, ropiały i bolały. Stała w kolumnie kobiecej, czekającej na załadunek do bydlęcych wagonów mających wywieźć w nieznane. Ona pierwsza mnie zauważyła i poznała. Wtedy przez myśl mi nie przyszło, że odnalazłem swój Skarb, swoje Szczęście i Miłość.
Tereska zapamiętała to spotkanie trochę inaczej: „Szłam w transporcie do pociągu, który być może miał mnie wywieźć do obozu koncentracyjnego. Wtedy stanął koło mnie On. Wyśniony królewicz z bajki, towarzysz na całe życie. Na dobre i na złe. Był bardzo bogaty – miał szczerozłote serce, dwie ręce, dwie nogi i głowę na środku”. 
Tereska miała na twarzy wypisane: ból, nieszczęście i samotność. Zrobiło mi się jej ogromnie żal, wziąłem pod rękę, żeby pomóc iść. Zaczęło lać, otrzymanym od kogoś paltocikiem nakryłem ją. Dwie doby jechaliśmy w tym samym wagonie.  Dużo czasu na rozmowy. Zaprzyjaźniliśmy się i - tak po przyjacielsku - czułem się za nią odpowiedzialny. Postanowiliśmy trzymać się razem, ale to nie my decydowaliśmy o swoim losie.
Byliśmy parą najwierniejszych i zupełnie zwariowanych przyjaciół, ale po wielu wspólnie przeżytych miesiącach musieliśmy się rozstać. Po zakończeniu wojny, zostaliśmy zweryfikowani a później umieszczeni w obozach wojskowych.
Moja dziewczynka najpierw wyjechała do Murnau, skąd przewieziona została do obozu kobiecego w Burgu. Mnie umieszczono w obozie byłych jeńców wojennych w Bambergu. Po naszym rozstaniu tęsknota była wielka, zbyt wielka jak na przyjaźń… Musiałem do niej jechać i koniecznie ją zobaczyć. Najtrudniej było załatwić przepustkę, ale udało się.
Do Burgu jechałem z kolegą, który szukał żony. W kancelarii obozowej poinformowano nas, że kobiet, których szukamy nie ma na terenie obozu. Tyle wysiłku i na nic, nie znalazłem mojej dziewczynki. Byliśmy zmęczeni i głodni, chętnie skorzystaliśmy z otrzymanych kartek na posiłek i poszliśmy do kasyna zjeść kolację. Było bardzo tłoczno, zajęliśmy wolny stolik. Nigdzie nam się nie spieszyło, jedliśmy wolno. Kasyno pustoszało. Podniosłem oczy czując czyjś wzrok. Nie mogłem uwierzyć… Kilkanaście stolików dalej siedziała Terenia, moja dziewczynka, miłość mojego życia. Rzuciliśmy się sobie w ramiona.
Zostałem kwatermistrzem przy obozie kobiet z AK w Burgu. Zdecydowaliśmy się zakończyć nasze fikcyjne małżeństwo i zawrzeć najprawdziwszy związek. 20 kilometrów od naszego obozu w miasteczku Wetzlar  znajdował się  polski obóz cywilny, stamtąd przywiozłem księdza. Koleżanki Tereski zdobyły kupon białego materiału, w noc przed ślubem uszyły piękny kostium. Koledzy zbudowali ołtarz polowy.                                                                                      12 sierpnia 1945 roku w pięknej górzystej Hesji, przy ołtarzu polowym z orłem białym, polski ksiądz udzielił ślubu Teresie Kuklińskiej ps. „Basia” łączniczce i sanitariuszce batalionu AK „Oaza” i Eugeniuszowi Tyrajskiemu żołnierzowi kompanii K-2, pułku AK „Baszta”.
Docierały do nas wiadomości o sytuacji w Polsce. Rodzina Tereni przekonała nas jednak do powrotu. Do kraju, do Warszawy wróciliśmy w lipcu 1946 roku. 
13 sierpnia 2005 roku w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie, została odprawiona Msza św. z okazji naszych Diamentowych Godów, 60 rocznicy ślubu. Przewodniczył jej ówczesny ordynariusz polowy ksiądz  biskup Tadeusz Płoski, który w roku 2010 zginął w katastrofie samolotu prezydenckiego. Składając życzenia ukląkł przed jubilatką i ucałował jej dłoń. Terenia zmarła kilka miesięcy później, ale nie umarła nasza miłość!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz