poniedziałek, 13 czerwca 2016

71.Kim był "Ikar"? Dlaczego Niemcy tak interesowali się sanitariuszką z "Wigier"? Opowieść o ogromnej sile człowieka

 Janka Gruszczyńska
 Janina Gruszczyńska Jasiak
Barbara Gruszczyńska i Janina Jasiak


Ile razy każdemu z nas w trudnych, nieprzewidzianych sytuacjach zdarza się powtarzać – nie dam rady, to ponad moje siły… Jednak ostatecznie lepiej czy gorzej ale musimy uporać się z problemem. Żyć mimo bólu i tragedii…
Dzisiaj chcę Wam opowiedzieć o tym jak bardzo silny potrafi być człowiek.
Janina Gruszczyńska (Jasiak)  była sanitariuszką batalionu „Wigry”, razem ze swoim oddziałem była na Starówce. W nocy z 1 na 2 września z przyjaciółką Basią Piotrowską (Gancarczyk) zdecydowały, że nie wchodzą do kanałów. Wróciły do szpitalika „Wigier” na Kilińskiego 1. Walczyły o każdego rannego. Było ich wielu, one tylko dwie. Przenosiły chłopców z „Wigier”, a później z „Gustawa”. Niemcy nie chcieli zgodzić się na zabranie ciężko rannych, drwili, że wszyscy zginą. Janka nie poddawała się, dobrze znała niemiecki, stoczyła słowną walkę z Niemcami, wręcz wdała się w pyskówkę.  Wykazała się ogromną odwagą, nie zważając na własne bezpieczeństwo, wywalczyła   zgodę na wyniesienie rannych. Budynek płonął, dziewczyny  dusiły się od dymu, żar je parzył. Janka zaimponowała Niemcom, zgodzili się na wyniesienie rannych. Jednak noszenie ich, to był ciężar ponad dziewczęce siły. Nie miały wyjścia, życie kolegów zależało od nich. Bez słowa, nadludzkim wysiłkiem, dźwigały, biegały ze strachem, żeby Niemcy się nie rozmyślili.  Walczyły do końca, o każdego chłopaka.  Doniosły do szpitala przy Długiej 7, bo tam wreszcie będą bezpieczni… Nie byli. Niemcy  zabili  wszystkich! Basia, Janka i ksiądz Rostworowski byli ostatnimi  żywymi Polakami wychodzącymi ze szpitala przy Długiej 7. Szli wszyscy razem, roztrzęsieni i zrozpaczeni. Zgubili się na Placu Zamkowym.
 Janka spotkała w tłumie  „Ikara” opartego jedną ręką o szczotkę, która służyła za kulę, drugą o sanitariuszkę „Wisię. Zrobił kilka kroków, stanął blady z twarzą skurczoną bólem. Wyszeptał: - Nie pójdę. Nie dam rady. Janka zobaczyła idących w ich stronę Niemców z pistoletami w ręku. Wiedziała, że zaraz zabiją ciężko rannego kolegę.  Rozejrzała się bezradnie. Miała jedno wyjście – wziąć go na barana. Popatrzył na nią z niedowierzaniem, był przekonany, że to nie ma sensu. Nawet silna kobieta nie uniesie prawie bezwładnego mężczyzny. Janka pewnym i rozkazującym głosem przekonała go, że to dziecinnie proste. Przecież jest silna. „Wisia” pomogła jej zarzucić go na plecy, jęczał, był ranny w uda.  Mimo ogromnego bólu, nawet nie pisnął kiedy trzymała go za nogi. Objął ją rękami za szyję, ona chwyciła go za uda i wolniutko ruszyli naprzód. Janka po pierwszych krokach zrozumiała, że podjęła się czegoś niemożliwego.  Nie mogła złapać rytmicznego oddechu. Dusiła się. Przecież była po miesiącu ciężkich walk na Starówce, kompletnie wyczerpana. Stopniowo jednak szło się jej coraz lepiej. Przy  Bednarskiej, było strome podejście do Krakowskiego Przedmieścia. Po króciutkim odpoczynku zaczęła pokonywać wzniesienie. Jurek zsuwał jej się z ramion i dusił jej szyję. Słońce prażyło niemiłosiernie, pot zalewał jej oczy.  Za pomnikiem Mickiewicza posadziła „Ikara” na krawężniku, a sama oparła się, żeby złapać oddech. Z klasztoru karmelitów wyszły dwie pielęgniarki, informowały, że ranni i niezdolni do dalszej drogi mogą zostać w szpitalu. Zapytała Jurka, czy chce zostać? Nie odpowiedział. Pomyśleli równocześnie o szpitalu na Długiej, już nikomu nie wierzyli. Janka wstała i powiedziała, że ma jeszcze siłę i poniesie go. Z pomocą „Wisi” załadowała „Ikara” na plecy i poszli dalej.  W Ogrodzie Saskim, było spokojnie i cicho. Chcieli znaleźć  miejsce do odpoczynku. Na trawniku stało trzech Niemców, a przed nami troje staruszków. Szli trzymając się za ręce – dwie panie i pan.  Kiedy doszli do grupy Niemców, jeden z oficerów zaczął ich spychać na bok i coś mówić. Po czym wyciągnął rewolwer i po chwili trzy ciała osunęły się na trawnik. Niemiec obrócił się w  stronę  Janki i „Ikara”, wciąż trzymał rewolwer i patrzył na nich. Janka bała się bardzo, ale zadziałał instynkt, wyprostowała się i przemaszerowała przed Niemcami jak na paradzie. Oficer ciągle trzymał rewolwer, ale z uznaniem pokiwał głową i coś do niej zawołał. Kiedy mijała Niemca pomyślała - strzeli czy nie. Pewnym krokiem odeszła, nikt nie strzelił. Poczuła straszne zmęczenie, ale bała się posadzić Jurka i chwilę odpocząć. Jeżeli  znowu nadejdą Niemcy, to nie zdąży wziąć go na plecy. Przy  bramie zauważyła hitlerowców. Patrzyli w ich stronę.  Jeden z nich trzymał aparat fotograficzny i robił  im zdjęcia – z przodu i z profilu.  Szli bez najmniejszego odpoczynku. Wyczuwała, że Jurek na jej plecach co jakiś czas traci przytomność – z bólu i upału. Jego głowa opada bezwładnie. Pomimo ogromnego wysiłku i zmęczenia była bardzo czujna. Słowo „Fraulein” wypowiedziane za jej plecami, podziałało jak wystrzał.  Odwróciła głowę. Obok niej stał starszy Niemiec i pytał kim jest dla niej ten człowiek, którego niesie. Dziwił się, kiedy dowiedział się, że  nie brat, ani narzeczony, tylko kolega. W jego oczach zobaczyła chyba współczucie. Chwilę odpoczęła zatrzymując się na Chłodnej.
Upał był coraz większy, miała zupełnie zaschnięte i popękane usta. Zaryzykowała i  poszła po wodę do Niemców.  Udało jej się, wróciła z wodą. Zaczepił ją czeski volksdeutsch. Zapytał  czy jest sportsmenką, bo już długo ją obserwuje i podziwia siłę. Kiedy powiedziała, że w czasie wojny nie miała możliwości uprawiania sportu, oficer bardzo żałował, bo pewnie byłaby w kadrze.
Resztkami sił doszła do Wolskiej. Walczyła z ogarniającą słabością. Wiedziała, że musi wytrwać, przecież  niosła „Ikara” taki kawał drogi, a teraz miałaby zostawić go na pastwę mordercom.  Kiedy zobaczyła wózek, na którym byli ranni, pomimo wielkiej niechęci rannych, jak i pchającego wózek mężczyzny, posadziła na nim Jurka.  Razem z „Wisią” pomagały pchać. Dojechali do końca miasta. Bruk się skończył, wózek zapadał się w piachu. Wzięła „Ikara” na plecy i doniosła do pociągu, który stał w szczerym polu, a miał jechać do Pruszkowa.
„Ikar” Jerzy Szymański przeżył. Życie zawdzięczał młodej sanitariuszce, koleżance z oddziału, Jance Gruszczyńskiej Jasiak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz