Matusz Dudzik z rodziną. Zdjęcie z wakacji.
Raz w tygodniu piszę o ludziach, którzy zginęli, zostali zamordowani czy
zmarli na skutek odniesionych ran. Rzadko wspominani są w opracowaniach
historycznych czy innych źródłach pisanych. Najczęściej informatorami na ich
temat są najbliżsi, przyjaciele, znajomi. Pomimo, że od ich śmierci minęło
więcej niż 70 lat, każda opowieść o nich wywołuje mnóstwo emocji. Budzą się
wspomnienia, najczęściej bolesne i tragiczne. Moim rozmówcom trudno jest mówić,
czuję ich ból w każdym wypowiedzianym słowie.
Dlaczego więc pytam, rozdrapuję…? Bo zarówno ja jak i oni wiemy, że to
jedyna możliwość, by nie pozwolić im
odejść w nicość, w zapomnienie. Informacje przekazywane z ust do ust z czasem
starzeją się, odchodzą…
Mateusz Dudzik był ojcem Haliny Jędrzejewskiej ps. Sławka i to ona opowiedziała
o jego życiu. Razem ze swoją żoną Marią stworzyli bardzo szczęśliwy dom. Mieli
trzy córki. Przed wojną był urzędnikiem
w Ministerstwie Komunikacji.
Najwspanialsze były rodzinne wakacje, dziewczynki czekały na nie z utęsknieniem.
Najpierw wyjeżdżał ojciec, wynajmował mieszkanie i przygotowywał wszystko na
przyjazd swoich kobiet. Kiedy pytałam Panią Sławkę co najbardziej zapamiętała z
tych wspólnych wyjazdów, bez wahania powiedziała, że bardzo długie spacery z
ojcem. Dla niej to był czas niezwykły. Po urlopie Mateusz Dudzik wracał do
Warszawy, ale często przyjeżdżał w odwiedziny.
5 września 1939 roku pracownicy Ministerstwa Komunikacji razem z rodzinami
zostali ewakuowani. Jechali w kierunku Zaleszczyk. Po wielu perypetiach i
komplikacjach samotnie dotarli na Podole, gdzie Mateusz Dudzik miał rodzinę. 17
września na te tereny weszli Rosjanie i zaczęło robić się bardzo niebezpiecznie,
nikt nie mógł stamtąd wyjechać. Miejscowa organizacja konspiracyjna zaczęła przygotowywać
przerzuty przez zieloną granicę. Dla bezpieczeństwa rodzina Dudzików podzieliła
się na dwie grupy. Najpierw przeszedł ojciec ze starszymi córkami. Matka z
najmłodszą córką Halszką ( Haliną, od Powstania Sławką) przechodziła później. W
czasie podróży wydarzyło się wiele nieprzewidzianych zajść, ale ostatecznie
cała rodzina spotkała się w Warszawie, w mieszkaniu przy Uniwersyteckiej.
Mateusz Dudzik postanowił nie podejmować pracy, która przynosiłaby jakąkolwiek
korzyść Niemcom. Wierzył, że wojna potrwa krótko, wszystko będzie jak dawniej.
Niestety okupacja trwała, w domu była straszliwa bieda. Nie było co jeść. W
pamięci Pani Sławki na zawsze pozostanie obraz kuchni, w której cała rodzina
czekała na wyjątkowy obiad… Ojciec dostał od kolegi z Ministerstwa kilka ziemniaków i mama je ugotowała. Każdy dostał po jednym.
Nie miał wyjścia, poszedł do pracy. Został zatrudniony w Przedsiębiorstwie Wodociągów i Kanalizacji.
Nigdy nie był czynnym członkiem żadnej podziemnej organizacji, ale przez
wszystkie lata w jego domu odbywały się spotkania konspiracyjne, tajne komplety
medycyny, mieszkały osoby bardzo zaangażowane. Zamieszkała pani, która
pracowała dla wywiadu. Oficjalnie była nauczycielką muzyki. Do pokoju wstawiono
pianino. Nikogo nie dziwiło, że przychodzili różni „uczniowie” i bardzo głośno
grano. Zarówno on jak i jego żona wiedzieli o działalności córek. Nigdy o nic
nie wypytywał, nie dociekał, nawet nie ostrzegał. Dla niego każdy porządny
człowiek powinien coś robić – działać, albo wspierać działalność konspiracyjną.
W czasie Powstania Mateusz i Maria Dudzikowie byli w swoim mieszkaniu przy
Uniwersyteckiej. Tam była tzw. Reduta Wawelska, kompleks domów między ulicami
Wawelską, Pługa, Mianowskiego i Uniwersytecką. Tutaj Powstańcy z oddziału IV
obwodu AK przy wsparciu mieszkańców bronili się do 11 sierpnia. Tego dnia „Reduta
Wawelska” padła. Niemcy i oddziały RONA wymordowali wszystkich rannych i wiele
osób cywilnych. Pierwszego zabili gospodarza domu. Zginął również ksiądz prof.
Jan Salamucha. Z grupy ocalałych zaczęli wyciągać mężczyzn, jednym z nich był
Mateusz Dudzik. Żona chciała iść z nim, siłą zatrzymała ją córka Danuta i
kuzynka.
Sławka walczyła na Starówce, zupełnie nie wiedziała co dzieje się z jej
rodziną. Kiedy dowiedziała się, że łącznik idzie na Ochotę poprosiła, żeby sprawdził
jak wygląda sytuacja w domu przy
Uniwersyteckiej. Wrócił z informacją, że tam nikt nie ocalał. Straciła wszystko
co kochała, jej jedyną rodziną byli teraz koledzy z oddziału. Po Powstaniu trafiła do Oberlangen. Stamtąd napisała list do krewnych w Krakowie.
Nie mogła uwierzyć, kiedy odpisała jej matka. W pierwszym liście donosiła, że
przeżyła. Informacja o ojcu była niejasna. W następnym nie zostawiała żadnych
złudzeń – Tatuś nie żyje. Sławka przez kilka miesięcy żyła w przeświadczeniu,
że nikt z jej bliskich nie ocalał. Z trudem, ale radziła sobie ze swoim
sieroctwem. Pierwszy list od matki wrócił radość i nadzieję. Wiadomość, że
ojciec nie żyje przybił ją ogromnie. Przez wiele nocy zupełnie nie była w
stanie spać, w dzień trudno było jej funkcjonować. Z nikim nie chciała się dzielić
swoją tragedią. 11 sierpnia 1944 roku z rodzicami
była starsza córka Danuta, do końca
swojego życia nie była w stanie opowiedzieć o tym co wydarzyło się po upadku „Reduty
Wawelskiej”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz