niedziela, 31 lipca 2016

86. Powstańczy kalendarz. Ostatnie dni lipca 1944 roku.

 Ostatnie dni lipca 1944 roku.Edmund Baranowski ps. Jur
 Wisława Samulska Skłodowska
 Janina Chmielińska ps. Chmiel
 Witold Kieżun  w czasie okupacji ps. Krak w Powstaniu ps. Wypad
Eugeniusz Tyrajski ps. Sęk




Jutro 1 sierpnia. 72 lata temu wybuchło w Warszawie powstanie, które przeszło do historii jako Powstanie Warszawskie. Chcę stworzyć powstańczy kalendarz. Od dzisiejszego dnia do 5 października będę umieszczała krótkie wspomnienia osób, które Powstanie przeżyły. Nie będzie ani jednego mojego komentarza. Na początku każdego dnia będzie jedynie moja krótka informacja o tym co ważnego się wydarzyło. Wspomnienia bardzo rożnych osób pokażą jak Warszawa, jej mieszkańcy i obrońcy żyli, walczyli i umierali…
31 sierpnia 1944 roku Komendant Główny Armii Krajowej gen. Tadeusz Komorowski ps. Bór, wydał rozkaz dowódcy Okręgu AK Warszawa płk  Antoniemu Chruścielowi ps. Monter rozkaz o rozpoczęciu 1sierpnia 1944 roku o godz. 17.00 walki zbrojnej z Niemcami.

Wisława Skłodowska
30 lipca, w niedzielę, wyszłam do Powstania. Było zalecenie, żebyśmy zabrali najpotrzebniejsze osobiste rzeczy. Mamusia pomimo, że nie rozmawiałyśmy o tym, wiedziała gdzie idę. Przygotowała mi paczkę, poza rzeczami osobistymi, włożyła coś do jedzenia, to co miała w domu. Pamiętam, że na pewno był ogórek kiszony i jakieś suchary. Odprowadziła mnie na przystanek tramwajowy. Na Placu Inwalidów pożegnałyśmy się. Mamusia zrobiła mi na czole krzyżyk, pocałowałyśmy się.
Wsiadłam do tramwaju jadącego w kierunku Leszna.  W mieszkaniu koleżanki Ireny mieliśmy punkt koncentracji. Dziewczęta spały razem z mamą Ireny na parterze, a chłopcy na strychu.
W poniedziałek rano przyjechała do nas łączniczka z informacją, że możemy rozejść się do domów. Powstanie, przynajmniej na razie zostało odwołane.
Paczkę zostawiłam u Ireny i pojechałam na Żoliborz, do domu. Po powrocie zastałam mamusię bardzo ciężko chorą. Dzień wcześniej, bardzo przeżyła nasze pożegnanie. Temperatura wzrosła jej do prawie 40 stopni. Na mój widok bardzo się ucieszyła. Dzień spędziłyśmy razem, czuła się coraz lepiej.
W czasie okupacji gospodyni z Wawrzyszewa przywoziła na wózku mleko. Ostatniego lipca to ja odebrałam mleko. Obie z mamusią udawałyśmy, że jest normalnie, że wszystko dobrze. Jednak obie czekałyśmy…
Witold Kieżun
 Pierwszy rozkaz mobilizacyjny był 27 lipca, w piątek. Mieliśmy zgłosić się na ulicy Sienkiewicza, róg Marszałkowskiej, na drugim piętrze. Był tam zakład produkcji bielizny dla wojska niemieckiego. Kierownictwo niemieckie uciekło, a personel to byli sami Polacy. Na punkt koncentracji musieliśmy z Jurkiem Niezgodą przenieść broń. Zapakowaliśmy do dwóch walizek, pistolety włożyliśmy pod szerokie płaszcze. Na Placu Wilsona czekaliśmy na tramwaj, kiedy wyszedł oddział niemiecki. Nie chcąc wzbudzać żadnego podejrzenia złapaliśmy dorożkę. Jechaliśmy lewą stroną ulicy, prawą szli Niemcy. Nagle na stopnie dorożki wskoczył podoficer, ogarnęło nas przerażenie. Okazało się, że chciał tylko wyprzedzić kolumnę, żeby znaleźć się na czele, bo taki miał obowiązek. Odetchnęliśmy, dostał jeszcze od nas papierosa.
Kiedy odwołano mobilizację, byliśmy rozgoryczeni. Nie mieliśmy wątpliwości, Powstanie musi wybuchnąć. Warszawiacy po pięciu latach niewyobrażalnego terroru mieli już dość. Nie było w mieście człowieka, który nie odczułby niemieckiego bestialstwa na własnej skórze.  Zbyt wiele widzieliśmy przez te pięć lat. Rosjanie nawoływali do walki, byli już blisko, więc nie mieliśmy wątpliwości, że pomogą, wkroczą do miasta… Z niecierpliwością czekaliśmy na rozkaz do walki!

Janina Chmielińska.
 W lipcu 1944 roku w ramach Rady Głównej Opiekuńczej pojechałyśmy z dziećmi na kolonie letnie. Kiedy w połowie lipca wracałyśmy do Warszawy nie miałyśmy wątpliwości, że zbliża się ten wyczekiwany moment, że rozpocznie się walka. Po stronie niemieckiej wyczuwało się podenerwowanie, zaczynały wyjeżdżać  transporty z uciekinierami. Po stronie polskiej było napięcie i wyczekiwanie. Zaraz po powrocie wezwała nas do siebie Irena Konopacka - Semadeni „Doktor Konstancja”. Na jej ręce złożyłyśmy przysięgę wojskową. Nie miałam jeszcze 17 lat, zostałam zaprzysiężonym żołnierzem AK, przydzielono mnie do V Zgrupowania „Kryska”. Ostatnie dni lipca były bardzo gorące, a na ulicach coraz więcej młodych ludzi chodziło w długich płaszczach i grubych narciarskich butach. 27 lipca razem z koleżankami zjawiłam się na zbiórce w budynku ZUS-u przy ulicy Książęcej, tam miał być szpital polowy. Następnego dnia kazano nam iść do domu.

Eugeniusz Tyrajski
30 lipca nasza drużyna licząca 15, a może 16 chłopaków, dostała rozkaz przewiezienia z Wawrzyszewa na Służewiec broni dla całej naszej kompanii. Transport miał się odbyć  tramwajem.  Grupa w, której ja byłem, ulokowała się na tylnym pomoście. Każdy z nas miał „dyskretnie” zapakowaną broń. W futerale od wiolonczeli były cztery karabiny, w torbach granaty i „sidolówki”. Z eleganckiej papierowej torby wystawał kawałek… lufy pistoletu. Moja brezentowa torba po masce gazowej wyładowana była granatami obronnymi. Kolega uginał się pod ciężarem paczek, w których były „sidolówki”. Poza tym każdy z nas za paskiem miał pistolet.  Gdy na Bielanach wsiedliśmy do tramwaju, na pomoście było tłoczno, może ze 20 osób. Bardzo szybko zrobiło się luźno.  Jechaliśmy przez Plac Teatralny, Trębacką do Krakowskiego Przedmieścia, potem Królewską do Marszałkowskiej. Całą drogę ubezpieczali nas dwaj koledzy, jadący na rowerach – z przodu i z boku. W razie jakiegoś zagrożenia mieli ręką dać nam znać. Wyjechaliśmy z ulicy Trębackiej, zbliżaliśmy się do przystanku przy Krakowskim Przedmieściu, kiedy kolega jadący obok, ręką pokazał stan zagrożenia. Nie zdążyliśmy w żaden sposób zareagować,  a tramwaj zamiast zatrzymać się, gwałtownie przyspieszył. Dopiero po zakończonej akcji dowiedzieliśmy się co się wydarzyło od ubezpieczających nas kolegów. Na przystanku stało kilku Niemców. Ich zachowanie wskazywało, że chcą wejść do naszego tramwaju. Motorniczy musiał doskonale zdawać sobie sprawę jakich wiezie pasażerów, dlatego nie zatrzymał się tylko przyspieszył mijając przystanek. Zanim Niemcy połapali się co się stało, byliśmy w bezpiecznej odległości. Szczęśliwie dojechaliśmy do Marszałkowskiej róg Złotej, tam mieliśmy przesiadkę do następnego tramwaju. Już bez żadnych przeszkód dotarliśmy do Puławskiej. Broń złożyliśmy w willi przy ulicy Wiśniowieckiego.

Edmund Baranowski
Od połowy lipca 1944 roku w Warszawie gołym okiem było widać, że zmienia się sytuacja. Warszawiacy byli przekonani, że to ostatnie podrygi III Rzeszy, że wolność stoi u drzwi. Przez miasto przetaczała się fala uciekinierów niemieckich. Pośpiesznie ewakuowali się urzędnicy i ich rodziny. Zza Wisły słychać było huk dział, oznaczający zbliżający się front. Dla mnie lipiec był nie tylko miesiącem oczekiwania na zbliżającą się walkę, ale miesiącem dużej aktywności.
 Panika ogarnęła również Niemców z zakładów Philipsa. Został ogłoszony dwutygodniowy postój konserwacyjny. Wszyscy pracownicy mieli wolne, ja jako strażak musiałem być w stanie gotowości. Każdego ranka meldowałem się u dyżurnego inżyniera.
Po 25 lipca Niemcy opanowali panikę, zaczęli wracać do Warszawy. Znowu poczuli się panami. Były aresztowania, wpadki drukarni, a na ulicach uzbrojeni żołnierze demonstrujący siłę, siejący strach i przerażenie. 25 lipca pojechałem do rodziny w okolice Grójca , żeby przywieźć ziemniaki i inne produkty żywnościowe. Mieć zapas i być przygotowanym na wypadek Powstania.
27 lipca gubernator Fischer wydał rozporządzenie wzywające 100 tys. mężczyzn w wieku od szesnastego do sześćdziesiątego roku życia do kopania rowów na obrzeżach Warszawy. Warszawiacy zupełnie to zignorowali, obawiano się, że to spowoduje niemieckie restrykcje. Jeszcze tego dnia pułkownik Antoni Chruściel „Monter” ogłosił mobilizację. Mój pluton miał zbiórkę w szpitalu wolskim przy ulicy Płockiej. Następnego dnia odwołano mobilizację, ale w mieście panował stan wyczekiwania. Nie było wątpliwości, że lada chwila zaczną się walki.
W nocy z 30 na 31 lipca 1944 roku z dachu siedmiopiętrowego budynku Philipsa obserwowałem przedpola Pragi. Toczyły się tam walki. Byłem pewien, że nasza gehenna dobiega końca.
31 lipca po południu generał Tadeusz Bór – Komorowski wydał rozkaz: „Godzina W 1 sierpnia 17.00”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz