piątek, 8 lipca 2016

81. Lipiec 1944 rok. Ostatni miesiąc okupacji we wspomnieniach...

 Ula Kurkowska, okupacyjne wakacje
 Witold Kieżun
 Basia Piotrowska
Edmund Baranowski pierwszy po lewej. Zdjęcie wykonano w ostatnim tygodniu lipca 1944 roku w Alejach Jerozolimskich. Obaj koledzy zginęli.


Piąte okupacyjne lato 1944 roku było bardzo gorące… Dla Warszawiaków lipiec był właściwie ostatnim okupacyjnym miesiącem. Poprosiłam o wspomnienia kilka osób, którym dane było przeżyć go w Warszawie…
Edmund Baranowski jako żołnierz Podziemnego Państwa Polskiego wiedział, że coraz bliżej do wybuchu Powstania. Najbardziej oczy i serca wszystkich Warszawiaków cieszył strach Niemców. Przez wszystkie lata byli tacy pewni zwycięstwa. Na zachód zmierzały kolumny niemieckich żołnierzy z oddziałów rozbitych na froncie wschodnim. Zupełnie nie przypominali eleganckich, dumnych zwycięzców wkraczających do miasta w październiku 1939 roku. Porwane, brudne mundury, często nie mieli już broni. Jechały też furmanki z uciekającymi niemieckimi osadnikami. Na wozach cały – często zrabowany – dobytek, przywiązane krowy, owce, kozy. Przy największych niemieckich urzędach stały ciężarówki na, które ładowano meble, sprzęt, dzieła sztuki i w panice wywożono z Warszawy. Tak było do 25 lipca, potem Niemcy opanowali panikę i przez kilka następnych dni znowu chcieli pokazać swoją siłę.
Zapobiegliwi ludzie starali się zaopatrzyć w żywność, żeby dało się przeżyć te „kilka dni” walk. Edmund Baranowski pojechał po zapasy jedzenia do rodziny do Grójca.
Witold Kieżun doskonale pamięta ile radości budziły oddziały niemieckie przechodzące w lipcu 1944 roku przez Warszawę. Zaciskały się pięści i tak bardzo chciało się walczyć. Nie czekać, tylko jak najszybciej… Wtedy dostali rozkaz kupowania broni od Niemców. Głodni, obdarci i zmęczeni, nie wierzący już w wielkość Rzeszy i fuhrera, chętnie sprzedawali broń, żeby kupić coś do jedzenia.  
Jedna z takich transakcji omal nie skończyła się tragicznie. Witold Kieżun razem z kolegą dostali rozkaz realizacji przygotowanej transakcji kupna broni od żandarma. Wszystko miało odbyć się na klatce schodowej w domu przy ulicy Freta. Niestety była to pułapka. W ostatniej chwili zorientowali się, że zostali otoczeni przez oddział żandarmów. Rzucone granaty dymne i szybka ucieczka uratowała mu życie. Jedna z kul dość mocno zraniła dłoń Witolda Kieżuna. Krew tamował chusteczką, a kiedy udało mu się na chwilę zatrzymać urwał rękaw od koszuli i ją zawinął. Niedaleko mieszkał znajomy lekarz i to on opatrzył rękę. Koledze, którego znał tylko z pseudonimu „Janek”, nie udało się uciec. Niemcy go zabili. Przez kilka dni leżał na ulicy, a obok stał żandarm, który miał pilnować ciała. Miało to być ostrzeżenie i pokazanie siły.
Lipiec 1944 roku był bardzo tragiczny dla Urszuli Kurkowskiej Katarzyńskiej ps. „Ula”. 13 lipca zginął jej narzeczony Andrzej Malinowski ps. „Włodek”. Nigdy nie myśleli o śmierci, byli na to zbyt szczęśliwi.  Tyle razy wychodzili z najróżniejszych opresji – mieli szczęście, do tego tragicznego dnia… Włodek jechał z kierowcą konspiracyjnym samochodem. Zatrzymali ich żandarmi. Chwila nieuwagi kierowcy i powiedział o jedno słowo za wiele. Natychmiast wzbudziło to podejrzenia Niemców. Nie mieli wyjścia, musieli próbować uciekać. Kierowcy udało się, rannego Włodka dobili  przy ulicy Skolimowskiej.
Barbara Piotrowska Gancarczyk sanitariuszka z „Wigier” ps. „Pająk” pamięta, że w lipcu było już wiadomo, że ten upragniony dzień jest  bardzo blisko.  Intensywnie przygotowywano ich do walki. Razem z przyjaciółmi lubiła w te lipcowe dni chodzić na Dworzec Główny i obserwować uciekających Niemców i folksdojczów. Nerwowo i w wielkiej panice pakowali do wagonów „swój” majątek.
Janina Chmielińska obecnie siostra Urszulanka, w lipcu 1944 roku w ramach Rady Głównej Opiekuńczej pojechała z dziećmi na kolonie. Kiedy po 15 lipca wracała do Warszawy nie miała wątpliwości, że zbliża się wyczekiwana od dawna możliwość zapłaty, rozpocznie się walka. Na dworcach było pełno uciekających Niemców, w popłochu wywozili zagrabiony dobytek. Zaraz po powrocie do Warszawy, została wezwana przez „Doktor Konstancję” Irenę Konopacką – Semadeni. Złożyła przysięgę wojskową. Janina Chmielińska ps. Chmiel została niespełna 17 – letnim żołnierzem AK. Przydzielono ją jako sanitariuszkę do V Zgrupowania „Kryska”. Lipiec był taki gorący, a mnóstwo młodych ludzi chodziło w długich płaszczach i narciarskich butach. Pod płaszczami często ukrywali przewożoną broń.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz